Kategorie

Wydarzenia marcowe. Kampania antysyjonistyczna










Z prof. Dariuszem Stolą
rozmawia Michał Starczewski

Czy można utożsamiać wypadki marcowe z kampanią antysyjonistyczną?

Oczywiście nie, bo antyżydowska nagonka była tylko jednym z nurtów Marca. Najważniejszy był bunt młodzieży. Objął on nie tylko studentów we wszystkich ośrodkach akademickich, ale także młodzież w niektórych miastach, w których nie było uczelni. Rozmiary protestu - mierzone liczbą ludzi zaangażowanych w różne jego formy, skalą przemocy, którą władze odpowiedziały na bunt, mobilizacją milicji, ZOMO, SB, ORMO, aktywu partyjnego itd. - były naprawdę znaczne. Protesty młodzieży wywoływały też ryzyko rozlania się buntu na inne grupy społeczne, a tego władze bardzo się obawiały. Kampania antyżydowska, zwana wówczas antysyjonistyczną, nie była zatem najważniejsza, ale - najgłośniejsza. Powiedziałbym nawet, że propagandowy zgiełk, wściekła nagonka słowna na Żydów, były swego rodzaju zasłoną dymną. W prasie i na wiecach atakowano syjonistów, a na ulicach bito pałkami studentów nie pytając o pochodzenie. Choć SB ze szczególnym zamiłowaniem wyszukiwała wśród nich "syjonistów", to olbrzymia większość pobitych, aresztowanych itd. - nie była Żydami.

Jaka była różnica między antysemityzmem i antysyjonizmem? Jak funkcjonowały te pojęcia?

Komuniści od początków istnienia, jeszcze przed rewolucją bolszewicką, byli przeciwnikami wszelkiego nacjonalizmu, w tym też nacjonalizmu żydowskiego, ponieważ niejako odwodził on masy od proletariackiej solidarności i walki klasowej. Syjonizm to najważniejszy z nurtów żydowskiego ruchu narodowego. Komuniści, także żydowscy, zwalczali więc syjonistów, podobnie jak polscy komuniści - endeków. Komuniści żydowscy, ideologicznie przeciwni nacjonalizmowi, mieli w syjonistach również konkurentów w walce o wpływy wśród proletariatu żydowskiego. Później, już za rządów Stalina, w partyjnej nowomowie sowieckiej, słowo "syjonista" stało się substytutem słowa "Żyd". Słowo to pozwalało atakować Żydów z zachowaniem pozorów marksistowsko-leninowskiej poprawności. To nie jest zresztą odosobniony przypadek: bardzo wiele terminów znaczyło wówczas coś innego niż w zwykłym języku, na przykład "faszystą" mógł być nazwany praktycznie każdy, także socjalista, a "demokracja" oznaczała dyktaturę. Słowo "syjonista" stało się więc pewnego rodzaju etykietą, dzięki której marksista-leninista mógł atakować ludzi rzekomo za ich nacjonalizm, a faktycznie za pochodzenie etniczne czy rasowe.

Kim był "Żyd" w roku 1968 w przekazie medialnym?

O syjonizm oskarżano przede wszystkim polskich Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia, ale "syjonistą" mógł zostać każdy. Osoba, którą nim mianowano, stawała się nim bez względu na jej opinię w sprawie państwa Izrael, bez względu na to, czy była Żydem z pochodzenia, nawet w rozumieniu nazistowskich ustaw norymberskich. Było tak zwłaszcza, kiedy kampania "weszła w lud", to znaczy kiedy na niższych szczeblach zaczęto jej używać do różnych osobistych porachunków. Znalazłem w dokumentach informacje o swobodnym przyklejaniu łatki "syjonisty", co było łatwą i skuteczną metodą zaszkodzenia komuś, bo trudno było udowodnić, że się nie jest syjonistą. Jak mówią Rosjanie: udowodnij, że nie jesteś wielbłądem. Dowodem na zakażenie syjonizmem był na przykład nie dość entuzjastyczny stosunek do kampanii, że taki to a taki towarzysz żydowskiego pochodzenia, zamiast pochwalić antysemitów - milczał. Bywało nawet, że ktoś jechał po świadectwo chrztu, bo chciano wyrzucić go z partii jako "syjonistę", a on trafnie rozumiejąc, co to znaczy, pokazywał świadectwo chrztu. Pamiętajmy, że dzieje się to w leninowskiej, ateistycznej partii!

Ten wyimaginowany syjonista w obrazie tworzonym przez propagandę miał różne cechy, często wzajemnie się wykluczające. Ich wspólnym mianownikiem było, że jest ohydny i straszny. Łączy go to z innymi obiektami kampanii nienawiści w krajach komunistycznych. Począwszy od Związku Radzieckiego w latach trzydziestych, przez bardzo wiele kampanii w Polsce i innych krajach Bloku w latach pięćdziesiątych, wizerunek wroga miał nieodmiennie budzić gniew, potępienie i wstręt. Częstotliwość i intensywność takich kampanii znacznie zmalała po śmierci Stalina, ale co jakiś czas partia wyciągała z lamusa sprawdzone wzory nienawistnej mobilizacji mas. Zaledwie dwa lata przed Marcem, w 1966 roku, przeprowadzono w Polsce zmasowany atak propagandowy na biskupów rzymskokatolickich, czyli grupę dosyć odległą od syjonistów, metody ataku były jednak podobne. Propaganda przedstawiała wroga jako kogoś niebezpiecznego, odrażającego, przebiegłego, często zamaskowanego. W 1968 tworzyła z tego Żyda-"syjonisty" jakby Chimerę. W mitologii greckiej jest to potwór-mutant, który ma głowę kobiety, ciało lwa, ogon węża itd. Podobnie syjonista w propagandzie 1968 roku jest zlepkiem: mógł być zarazem kosmopolitą i nacjonalistą albo trockistą i agentem amerykańskiego imperializmu. W realnym świecie jest to nieprawdopodobne, takie cechy się wzajemnie wykluczają, ale w obrazie propagandowym te sprzeczności nie rażą - co więcej, potęgują wrażenie, że taki wróg jest szczególnie niebezpieczny i ohydny.

Czy wydarzenia marcowe, lub szerzej - kampania antysyjonistyczna, były owocem prowokacji?

Słowo "prowokacja" było często używane w opisach Marca, a nawet nadużywane, bo tezy o prowokacji opierały się domysłach i spekulacjach - żadnych twardych dowodów nie mamy. Wszelkie tak zwane teorie spiskowe mają bardzo wątpliwe podstawy. Bunt studencki nie został sprowokowany, bo też jak można sprowokować tysiące ludzi w różnych miastach? Władza chciała buntowi zapobiec, ale nie zdołała. Natomiast ewidentnie przedmiotem manipulacji było uczynienie z "syjonisty" rzekomego inspiratora tego buntu, ukrytego za nim manipulatora. Samo hasło "syjoniści" pojawia się dopiero kilka dni po rozpoczęciu zamieszek. Najpierw były dwa dni niepewności, kiedy aparat propagandowy jeszcze nie wie, jak zareagować, publikuje krótkie wzmianki w gazetach - kłamliwe, ale o "syjonistach"  nic tam nie ma. Dopiero potem zapadają decyzje, żeby "syjonistów" połączyć z buntem i w ten sposób skompromitować przywódców studenckich i cele ruchu studenckiego. Głównym celem sięgnięcia po hasła antyżydowskie było oddzielenie buntu od robotników, wyobcowanie jego przywódców jako rozwydrzonych synalków żydowskich komunistów, których ojcowie-staliniści próbują wrócić do władzy. Władze bardzo obawiały się buntu robotniczego i w potrzebie sięgnęły po hasła, które kojarzymy raczej ze skrajną prawicą.

Jaką rolę odegrało w tym MSW?

To było najważniejsze ministerstwo w PRL. Rola MSW w uczynieniu z Żydów zastępczego obiektu ataku propagandowego była kluczowa, co teraz już wiemy bardzo dobrze, mając dostęp do dokumentów tego ministerstwa. To właśnie w raportach MSW od początku zamieszek studenckich eksponowani byli studenci pochodzenia żydowskiego, nawet ci, którzy nie brali w nich żadnego udziału. Raporty SB celowo wyliczały nazwiska wyglądające na żydowskie - albo też znane, zwłaszcza młodych ludzi, którzy byli dziećmi wyższych działaczy partii. Chodziło o pokazanie, że to odsunięci na boczny tor dawni stalinowcy próbują wykorzystać bunt do swoich celów. Stąd figura "bankruta politycznego", która pojawia się w prasie obok "syjonisty".

Czy można rozumieć te wydarzenia jako walkę o władzę między frakcjami wewnątrz partii?

Oczywiście tak, i to całkiem skuteczną. Pewna frakcja - czy grupa, bo trudno ocenić, w jakim stopniu działała ona w sposób skoordynowany - na pewno w Marcu przegrała. W składzie Biura Politycznego nastąpiły znaczące zmiany. Odszedł Edward Ochab, który był drugą co do znaczenia, po Gomułce, postacią w PZPR. Przypomnę, że był on przez pewien czas pierwszym sekretarzem, przed powrotem Gomułki w 1956 roku. Od pewnego czasu coraz ostrzej krytykował Gomułkę, a w czerwcu 1967 roku jawnie mu się przeciwstawił. Sądzę, że Gomułka bunt studencki i to, co mu podsunęło MSW - w postaci rzekomego żydowskiego spisku stojącego za tym buntem - wykorzystał do usunięcia z kierownictwa PZPR swoich oponentów i skonsolidowania go na własnych warunkach. I to mu się udało. Tak to wyglądało na najwyższym szczeblu. Do tego trzeba dodać na poziomach pośrednich i lokalnych różne drobne rozgrywki, w których wykorzystywano kampanię antysyjonistyczną dla bardzo przyziemnych celów różnych klik, "układów" i osób. Relacje o Marcu przedstawiają sporo różnych mętnych postaci, które dzięki nagonce mogły utrącić konkurenta do stanowiska, załatwić stare porachunki itp.

Ile u różnych aktorów tych "wydarzeń" było antysemityzmu, a ile konformizmu i cynizmu?

Trzeba by pytać o przypadki poszczególnych osób: w jakim stopniu ktoś cynicznie używał "antysyjonistycznego" języka, wiedząc, że to jest bujda zupełna albo w znacznej części, a w jakim stopniu antyżydowskie uprzedzenia i resentymenty wypaczały jego widzenie i wierzył szczerze, że ci Żydzi mają swoje spiski, chcą rządzić światem i trzeba wreszcie zrobić z nimi porządek. Tego się nie da rozdzielić. Na pewno ludzie na szczytach władzy, mający więcej informacji niż zwykły czytelnik gazet, robili to z dużą dozą cynizmu. W tak zwanych masach uprzedzenia antyżydowskie ewidentnie były rozpowszechnione, ziarna kampanii padały na podatny grunt, na przykład mitu "żydokomuny". Kampania antyżydowska nie byłaby tak skuteczna w mobilizacji mas, gdyby na taki grunt nie trafiła.

Z drugiej strony nie było tak, że ktoś rzucił w mediach hasło: "winni są syjoniści" i gniewny tłum ruszył do pogromu. Władze zmobilizowały gigantyczny aparat propagandowy, niemal wszystkie gazety, radio, telewizja były na usługach partii i pluły tym jadem, a komitety PZPR organizowały dziesiątki tysięcy zebrań, gdzie tłumaczono ludziom, jaki ten syjonizm jest straszny. To była jawna recydywa stalinizmu: cała ta nagonka w prasie, radiu, telewizji, zebrania, masówki - to było powtórzenie standardowych zachowań z kampanii nienawiści okresu stalinowskiego. Tak wyglądały kampanie przeciwko kułakom, akowcom, PSL, klerowi itd. To był szok dla wielu ludzi, bo już od lat czegoś podobnego nie widzieli. Kampania przeciwko biskupom była jadowita, ale miała trochę inny charakter - miała wbić klin między biskupów a masy wiernych, podkopać zaufanie do nich. Gdy obiektem nagonki byli Żydzi, stalinowskie metody rozpalania nienawiści napotykały mniejszy opór.
 
Prof. Dariusz Stola - pracownik  Instytutu Studiów Politycznych PAN, profesor Collegium Civitas i członek Ośrodka Badań nad Migracjami UW; autor m.in.: Nadzieja i zagłada. Ignacy Schwarzbart - żydowski przedstawiciel w Radzie Narodowej RP (1940-1945) (1995); Kampania antysyjonistyczna w Polsce 1967-1968 (2000); współredaktor: z Marcinem Zarembą - PRL: trwanie i zmiana (2003); z Claire Wallace - Patterns of Migration in Central Europe (2001).

Fotografia: wiec antystudencki w nowohuckiej hali Garaży w marcu 1968 r., Instytut Pamięci Narodowej, CC-BY-NC.



O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski.







POLECAMY TAKŻE: