Koncert życzeń
Koncert życzeń – cz.1
Na wstępie wyjaśnienie – skąd tytuł.
Jak co roku to mój trzynastoletni ( obecnie ) syn wyznacza wakacyjne górskie cele. Zgodnie z tą tradycją i na lato 2013 miał kilka pomysłów.
Poniżej relacja z realizacji jednego z nich.
Dźwięk dzwonka o 5 rano w lipcową niedzielę to nie jest to co tygryski lubią najbardziej.
Nikt nie obiecywał, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie i trzeba było się wyczołgać z łóżek.
Szybkie śniadanie i jeszcze mało przytomni startujemy na busa do Kuźnic – miejsce rozpoczęcia wycieczki. Pogoda trochę niepewna, ale poprawiamy paski przy plecakach i ruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Hali Gąsienicowej. Mimo, że jeszcze wczesna pora towarzystwa nie brakuje.
Szlak wyprowadził nas w miejsce, z którego widać już trochę gór i wtedy pojawił się ON…
Wbrew pozorom to nie Kościelec jest naszym celem, ale jesteśmy pod sporym wrażeniem jego majestatu.
Szybko docieramy do Murowańca, tam pierwszy dłuższy odpoczynek.
Jajecznica i herbata smakowały wybornie, ale na nas już czas i idziemy dalej niebieskim w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Docieramy tam w 30 minut i ……
I ciężko oddychać skoro dech zapiera kapitalny widok muru tatrzańskich szczytów.
Rozsiadamy się „prawie” wygodnie i chłoniemy, patrzymy, patrzymy, chłoniemy.
I tak moglibyśmy jeszcze długo, ale czas w miejscu nie stoi a przed nami jeszcze długa droga.
Po obejściu stawu jeszcze rzut oka za siebie i mozolnie, powoli nabierając wysokości, zmierzamy w kierunku Zmarzłego Stawu. Jesteśmy tu już prawie sami, nie licząc małych grupek turystów przed i za nami, kilku kozic na piargach i stadka świstaków wygrzewających się na głazach.
Przeskakujemy próg i jesteśmy nad Zmarzłym – sam staw zamarznięty nie jest, ale obok zachowało się trochę śladów zimy.
Teraz już mamy widok na to co nas czeka, żeby osiągnąć pierwszy ważny cel dnia – Zawrat.
Przed nami jeszcze dobra godzina dreptania, męczące podejście urozmaicamy sobie chwilami przerw na karmienie oczu przepięknymi widokami na okoliczne szczyty i przebytą już drogę.
Dochodzimy do łańcuchów – to pierwsze spotkanie Młodego z tatrzańską biżuterią. Mocny uchwyt, pewny krok i przeszkoda pokonana bez najmniejszych kłopotów – BRAWO!
Pogoda zdecydowanie nas lubi, chmury podniosły się wysoko – na przełęczy czekają „pyszne” widoki.
Pokonujemy jeszcze kilka miejsc z ułatwieniami, kłaniamy Matce Boskiej Zawratowej i lekko zdyszani osiągamy Zawrat. Tak jak się spodziewaliśmy – widoki przepiękne.
Kilka kanapek, kubek gorącej herbaty, parę zdjęć i ruszamy dalej. Czeka na nas główny cel dzisiejszej wyprawy – Świnica. Syn trochę pogania, bo to będzie jego rekord wysokości, więc ruszamy bez zbędnego ociągania. Na szlaku robi się dość tłoczno, w trudniejszych miejscach powstają zatory, przez co droga zabiera nam więcej czasu niż planowaliśmy. Mimo tych niedogodności wreszcie docieramy na szczyt Świnicy – gratulacje Synek, masz głowę powyżej 2300 mnpm J
Na niewielkiej powierzchni szczytu zgromadziło się sporo osób na dłuższy postój co nie dziwi – widoki warte są czegoś więcej niż tylko pobieżnego rzucenia okiem.
W oddali widoczny końcowy punkt wycieczki – Kasprowy.
Tak, skorzystamy z kolejki, dość na dziś w nogach.
Powoli żegnamy się ze Świnicą i ciągle zachowując ostrożność schodzimy w kierunku Świnickiej przełęczy i dalej ku granicy Tatr Wysokich i Zachodnich.
Zobacz Synu gdzie byłeś, tam, hen , wysoko J
Spotykamy coraz więcej turystów, którzy wjechali kolejką na Kasprowy i podchodzą na Beskid, Liliowe czy nawet Świnicką Przełęcz niezbyt świadomi dokąd idą. Widać to po stroju, obuwiu czy zadawanych pytaniach. Sporo z nich naraża się na duże zagrożenia zdrowia a nawet życia próbując zdobyć szczyt Świnicy – cóż, na to chyba nie ma rady.
My spotykamy jeszcze „kogoś” – pierwszy raz tak blisko ( zdjęcie bez zoom-u).
Już Kasprowy, bilet kupiony, wagonik podjechał – kończymy dzisiejszy dzień.
Sama trasa nie jest szczególnym osiągnięciem, są wycieczki dłuższe, szlaki trudniejsze, ale tę zapamiętam na długo.
Już na dole, w Zakopanem, w czasie spóźnionego obiadu usłyszałem takie słowa:
„Tata, nie mam siły nawet ruszać łyżką, ale było super, dziękuję”
To i ja dziękuję
Sebastian Kwiatkowski