Kategorie

Badanie sztolni w Wielisławce









16 października 2004r - dzień, na który od ponad tygodnia planowaliśmy znalezienie i zbadanie legendarnej sztolni złota wydrążonej we wzgórzu Wielisławka, skąd w zamierzchłych czasach wydobywano kilkanaście kilogramów złota rocznie. Wydrążone w ziemi tunele kryją wiele tajemnic i legend, choćby tą o ukrytym tutaj przez hitlerowców depozycie wrocławskim, czyli 7 tonach złota zrabowanych mieszkańcom Wrocławia.



Sobotni poranek jest dość zimny, ale nie ma się co dziwić, przecież mamy już październik. Do Wielisławki wyruszamy w dwóch ekipach: Wampir i Chmielu, czyli fragment drużyny Krobos jadą autostopem. Jackus z Dodkiem idą na przełaj "przez pola i lasy w błocie po pasy" co jak się okazało było nie lada wyzwaniem, bowiem w połowie drogi zaczął siąpić deszcz. Co prawda mieliśmy na sobie odzież przeciwdeszczową, jednak na dłuższą metę była ona uciążliwa, ponieważ dzięki szczelności naszej odzieży i tak byliśmy mokrzy od potu. Już po trzech godzinach marszu spotykamy Chmiela i Wampira. Po przywiatniu i krótkiej rozmowie rozpoczynamy poszukiwania obiektu docelowego. Sondujemy wzgórze Wielisławka idąc jego zboczem w pięciometrowej odległości od siebie. W pewnym momencie Jackus natrafia na niewielką szczelinę w skałach 50cm wysokości i 70cm szerokości. Wszyscy zbiegamy się przy otworze i świecimy latarkami wgłąb. Okazuje się, że dalej otwór się rozszerza a światło latarki niknie w ciemnej czeluści. Pada pytanie: kto pierwszy wejdzie? Odpowiedzi nie było ponieważ Wampir już wczołgał się w dziurę, za nim Chmielu, Dodek i Jackus. Teraz już wiemy że znaleźliśmy sztolnię! Jej wielkość przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Plątanina korytarzy, z czego większość ma ponad 2m wysokości i 1m szerokości. Czasem jednak trzeba było się czołgać lub iść na klęczkach. Stosujemy się do wskazówek Wampira, jako najbardziej doświadczonego dziurołaza z naszej czwórki i idziemy w odległości 5m od siebie. Cały czas każdy ma na uwadze swoje samopoczucie. Gdyby komuś zrobiło się duszno lub miał zawroty głowy, należałoby się natychmiast wycofać. W takich miejscach czeka na człowieka wiele niebezpieczeństw w postaci braku wystarczającej ilości tlenu lub obecność toksycznego gazu ziemnego - metanu. Na szczęście w korytarzach dało się w miarę swobodnie oddychać dlatego mogliśmy nacieszyć oczy wszechobecnymi czerwonymi skałami (chyba porfiry). Często spotykaliśmy białe żyły kwarcu. Podobno właśnie przy nich znajdują się samorodki złota. W pewnym momencie słyszymy krzyk Wampira. W takich miejscach każda oznaka strachu deprymuje całą załogę. Na szczęście sprawcą okazał się mały nietoperz rozbudzony przez nas światłem czołówki.

Zwierzak nie miał za bardzo gdzie rozprostować swoich skrzydeł, dlatego zdarzało się, że podczas swojego ślepego lotu uderzał w nas. Po przejściu kilkudziesięciu metrów docieramy do komnaty, z której rozchodzi się kilka chodników w różne strony. Z racji wielu odnóg, miejsce to nazwaliśmy "Komnatą Pajęczą". Tutaj postanowiliśmy chwilę odpocząć i zaplanować dalsze działania. Aby zwiedzić poszczególne chodniki i nie zabłądzić, stosowaliśmy następującą metodę: na kazdej krzyżówce zostawialiśmy jednego człowieka. W ten sposób dotarliśmy do każdego możliwego zakamarka. Okazało się, że aż trzy chodniki kończą się zawałem. Czyżby tam Niemcy ukryli legendarne skrzynie z 7 tonami złota zrabowanego Wrocławianom? Wolimy nie sprawdzać.



Już prawie godzina upłynęła odkąd weszliśmy do niewielkiej dziury. Postanawiamy wyjść na chwilę aby zaczerpąć świeżego powietrza. Po drodze, oprócz nietoperzy, spotykamy różnych przedstawicieli fauny zamieszkującej sztolnię: pająki, ćmy, jakieś kokony oraz niezliczone rzesze komarów. Dobrze że sobie smacznie śpią, bo gdyby tak nie było, to chyba by nas tu pożarły żywcem. Dodek i Chmielu nie przejawiają chęci ujrzenia światła dziennego i zostają w chodniku urządzając sobie biesiadę kanapkowo - herbacianą, natomiast Jackus z Wampirem zażywają uroków życia moknąc w strugach deszczu. Nie możemy zbyt długo tak stać bezczynnie, dlatego po kilku minutach rozpoczynamy drugi etap badania sztolni: mierzenie długości. Jednak okazuje się że chyba nie mamy ani kartki, ani długopisu ani miarki. Nie ma co się poddawać. Jackus znajduje mapę "Góry i Pogórze Kaczawskie" z jedną czystą stroną (no to mamy już papier), węgiel w tabletkach (bo biegunka czai się wszędzie. Mamy czym pisać). Dodek nie rozstaje się ze swoją miarką wędkarską. Co prawda ma ona długość 1m ale po odmierzeniu 10 metrowego odcinka znalezionego sznurka, mamy już profesjonalny sprzęt badawczy. Chodniki mierzymy w ten sposób, że odmierzamy sznurkiem na ścianie 10 m, zaznaczamy rysą na skale, potem przykładamy sznurek dalej, znowu rysa itd. Wampir w tym czasie rysuje chodniki i nanosi wymiary węglem na mapę. Po około godzinie mamy gotowy produkt. (Okazuje się że całkowita długość chodników to około 280 metrów!) Pozostaje tylko w domu ładnie ją przerysować na komputerze i zamieścić dla Was na naszej stronie. Na samym dole artykułu znajdziecie efekt naszej pracy. Znajdziecie także film - wywiad z Wampirem na temat sztolni i badań przeprowadzonych przez nas.

Czas już wychodzić na powierzchnię. Prawie trzy godziny pod ziemią. Tutaj czas ucieka szybciej. Kolejno przeciskamy się przez wąski otór, na końcu którego jest jasne, drażniące oczy światło.

W końcu widzimy barwy jesieni. I choć leje deszcz i jest pochmurno świat jest jakby piękniejszy. Oprócz barw jesieni, dopiero teraz widzimy jak bardzo się pobrudziliśmy. Każdy ciuch jest mokry i zabarwiony czerwoną skałą (W domu wanna wygladała jakby ktoś zabił w niej prosiaka). Pora do domu. Znów rozdzielamy się na dwie grupy. Wampir i Chmielu łapią "stopa" i po jakichś 4 minutach wsiadają komuś do samochodu brudząc mu całą tapicerkę. Mnie i Dodkowi nie dane było słyszeć krzyków kierowcy, ponieważ już ruszyliśmy przed siebie. Piętnaście kilometrów przez mokre lasy i nasiąknięte deszczem zaorane pola. W końcu udało nam się znaleźć w miarę suche miejsce, gdzie z wielkim trudem rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy i zjedliśmy kiełbasę, mięso z kurczaka i żeberka. Zagryźliśmy to chałwą i popiliśmy resztkami herbaty z termosu. Do domu doszliśmy potwronie umęczeni i przemoczeni.



Sztolnia w Wielisławce okazała się być bardzo ciekawym obiektem. Nikt z naszej czwórki wcześniej nie miał pojęcia że takie cuda kryją Góry Kaczawskie. Nasza złotoryjska sztolnia wypada bardzo cieniutko przy tej w Wielisławce. Niestety, aby udostępnić ją turystom przede wszystkim należałoby powiększyć otwór wejściowy oraz usprawnić wentylację w chodnikach. Kto pierwszy się tym zajmie oraz przebrnie przez labirynt biurokracji, ten dokona czegoś naprawde świetnego i napewno będzie miał z tego trochę pieniążków.






Tekst: Jackus
Zdjęcia: Dodek Wampir Jackus
Mapa: Wampir

Artykuł pochodzi z serwisu Betonet - serdecznie zapraszam