Bagnet
foto: Edwin PijpeŚciemniało, na tle lasu przemknęło kilka na wpół schylonych sylwetek ludzi. Biegli szybko, niosąc ze sobą coś ciężkiego. Szarówka nie pozwalała już rozpoznać twarzy ani ubioru ale każdy we wsi wiedział kim są. To partyzanci. Kilku z nich nawet pochodziło z wioski. Wiedziano że idą na akcję…
Michał pseudonim „Gajowy” biegł na samym przedzie, dobrze znał las – nie raz przechadzał się po nim z ojcem przed wojną. Lubił to. Mówił często że po wojnie zostanie leśniczym jak jego ojciec. Za nim trochę nieporadnie biegli taszcząc drewnianą skrzynię Heniek „Mały” i Janek zwany „Beret” – ksywa od beretu z którym nigdy się nie rozstawał. Skrzynia nie była lekka i trochę „Małym” i „Beretem” szarpała, widać było że trochę się męczyli. Peleton zamykał „Drwal” – wysoki, barczysty, z wydatnym brzuchem i krzaczastymi wąsami Kazik, chociaż z racji wyglądu dawno nie słyszał takiej formy swojego imienia – wszyscy, już nawet przed wojną mówili do niego Kazimierz.Droga którą wybierał „Gajowy” nie była łatwa: krzaki, wyrwy, rozpadliny i poprzewracane stare drzewa. Tak to już bywa że często najkrótsza droga nie jest najłatwiejsza. Nie trzeba było długo czekać aż ciemny las pokaże że z nim nie ma żartów. Chwila nieuwagi i noga „Małego” utknęła w dziurze , powodując że legł jak długi. Nie puścił jednak skrzyni i tym samym pociągnął za sobą „Bereta” który aż zajęczał z bólu obitego kolana. Od skrzyni odpadło wieko a na mech wysypało się kilka lasek dynamitu…
Było jasne po co ta cała wyprawa. Pięć kilometrów za lasem biegła linia kolejowa którą każdego dnia cztery razy na dobę szły niemieckie transporty na front. Cel był jeden – zniszczyć most kolejowy!
-Co jest z tobą „Mały”. Nie niesiesz gwoździ. Zbieraj się szybko – zasyczał półgłosem „Gajowy”
-Tak jest –Odpowiedział „Mały” układając do skrzyni wysypany ładunek
Chwilę potem znowu biegli przedzierając się przez gęstwinę
Po niecałych czterdziestu minutach byli na miejscu. Od nasypu kolejowego dzieliła ich kilkunastometrowa polana, apotem tylko sto metrów wzdłuż torów i cel – most kolejowy. Ostrożnie rozejrzeli się i już bardzo ostrożnie podbiegli do nasypu. Potem jeszcze tylko parę minut i byli już pod mostem.
Most był nieduży, najwyżej czterdziestometrowy, jednotorowy. Wiedziano że odbudowa tego mostu zajmie Niemcom trochę czasu, który teraz był na wagę złota. Każdy wiedział co ma robić i po kilkunastu minutach ładunki były podłożone. Wycofując się „Gajowy” rozwijał drut od zapalników. Po odejściu na bezpieczną odległość – schowany za pierwszą linią drzew zaczął uzbrajać detonator.
-„Mały”, potrzebuje twój bagnet…- powiedział „Gajowy” wiedząc że „Mały” nawet śpi z bagnetem który dostał od swojego ojca.
-O kur… -jęknął „Mały” – zgubiłem mój „nożyk”. Pewnie jak się wyłożyliśmy w lesie. Co ja teraz zrobię..
-Nie jęcz, trzeba było się nie przewracać. Co „ja” teraz zrobię? Mam te druty zębami przegryzać? Ciii… Słyszycie… Jedzie… Szybko ma któryś z was nóż?
-Ja mam scyzoryk – powiedział podając go „Beret”
Chwilę potem powietrze rozdarł huk detonowanego dynamitu i pękającej jak zapałki stali…
…
-Wstawaj Piotrek, już widno, wstawaj. Pewnie Krzysiek już czeka – budził brata podekscytowany Rafał.
-Co? Już? Dobra już wstaję, tylko nie krzycz tak …
Chwilę potem obaj byli już na podwórku w pełnym rynsztunku: plecaki, saperki i ich „skarb” wykrywacz. Rzeczywiście przed bramą czekał już na nich kumpel Krzysiek.
-Co jest z wami? Jak zwykle spóźnieni
-To przez Piotrka, nieważne idziemy…
Jak już się stało zwyczajem w sobotni ranek chłopcy robili wypad na „wykrywkę”. To Krzysiek ich zaraził tym hobby. Zaczęło się od „złożenia” samemu wykrywacza – udało się i tak zostało. Bardzo to lubili, chociaż rodzice Rafała i Piotrka często z nich żartowali ponieważ jak dotąd nie mogli się pochwalić jakimś cennym „skarbem” . Często przychodzili zmordowani z niczym albo z jakąś zardzewiałą podkową. Jednak w każdą sobotę wychodzili z domu z przekonaniem że „dzisiaj” się to zmieni – byli nie ugięci.
Minęło kilka godzin – wszystko wskazywało na to że i tym razem to nie jest „ten” dzień. Kilka „piknięć” - stara śruba, dwa ogniwa łańcucha i kawałek żelastwa nie przypominające niczego, w duchu tęsknili za wykrywaczem z rozróżnianiem metali... Już mieli składać sprzęt, kiedy „coś jest” – sygnał wyraźny, głośny. Kopią. Chwilę potem oczom ich ukazał się on: piękny, długi, trochę skorodowany ale w dalszym ciągu doskonale rozpoznawalny.
-BAGNET – powiedzieli ze zdumieniem prawie jednocześnie Rafał i Piotr
- Ale cudo, nareszcie coś naprawdę fajnego…
Wracając do domu wyrywali sobie z rąk „znalezisko” i nie mogli przestać o nim rozmawiać.
-Ciekawe jaka jest historia tego bagnetu..
-Pewnie była tutaj jakaś potyczka…
-Ciekawe ile razy ratował właścicielowi życie…
-Aż wreszcie sam został ugodzony i padł…
-Przestańcie się tak podniecać – nagle sprowadził Rafała i Piotrka na ziemie Krzysiek – a może ktoś go po prostu najzwyczajniej ZGUBIŁ!
-Co? Zwariowałeś – nie wytrzymał Rafał – nie każdy jest taki jak ty żeby coś takiego gubić…
Marek Rodź
Praca zgłoszona w konkursie Poszukiwania.pl