Kategorie

Cała prawda o …









Aby dojechać do Krukowa trzeba było skręcić za kapliczką w lewo na drogę zbudowaną z płyt betonowych. Jazda była powolna, ponieważ droga była nierówna, płyty bardzo wystawały, pomiędzy łączeniami powyrastały sporej wielkości chwasty a nawet młode drzewka. Było widać, że droga była od dawna nieużywana. W oddali majaczyła ściana lasu, a po prawej i lewej stronie drogi, wśród pól uprawnych widać z rzadka porozrzucane gospodarstwa rolne. Naszym celem był stary PGR ukryty za lasem. Nagle betonowe wyboje skończyły się równo ze ścianą lasu, płyty zapewne zostały rozkradzione i wykorzystane na pobliskich budowach. Po chwili ukazała się zardzewiała brama wjazdowa na teren starego PGR-u. Na bramie wisiał łańcuch z wielką kłódką. Cały teren ogrodzony był ceglanym murem i tylko przez zardzewiałą bramę można zobaczyć, co się tam znajduje. Zaraz po prawej malutka, zrujnowana portiernia i na planie kwadratu chlewnie, garaże i inne budynki gospodarcze. Widać, że teren i budynki są strasznie zapuszczone i zaniedbane, bez okien i z zapadłymi dachami. Całość sprawiała wrażenie miejsca dawno opuszczonego, ale w rzeczywistości tak nie było. W środku produkcja kręci się pełną parą, choć wie o tym tylko garstka osób. Dużo czasu i zachodu kosztowało odnalezienie tego miejsca i jeszcze więcej na przekonanie właściciela by pozwolił je nam zwiedzić od środka.

Pan Jan, właściciel zakładu mówi, że nie zależy mu na reklamie, klientów ma i tak aż nadto, a im mniej ludzi jest w to wtajemniczonych tym bardziej się kręci interes. Nam się udało, przekraczając próg starej chlewni, wchodzimy do zupełnie innego świata. Wnętrza w niczym nie przypominały opuszczonych i zaniedbanych budynków. W środku zostało wszystko starannie wyremontowane, założono nową instalację elektryczną, podłogi oraz klimatyzację. Wydzielono miejsca na biura, sanitariaty, kuchnię dla pracowników i szatnię. Reszta ogromniej chlewni została wypełniona różnego rodzaju maszynami, przy których uwijali się pracownicy. Charakter produkcji, bardzo dziwny... Średniowieczny denar? Proszę bardzo, w stanie menniczym, zniszczonym bardziej, mniej lub zupełny destrukt, nie ma problemu. Jakaś inna moneta, grosze, półgrosze, półtoraki, szóstaki, feningi, kopiejki, odznaki, medale, klamry, praktycznie wszystko z drobnicy, wystarczy tylko zmienić matryce w prasie. Jeszcze tylko kąpiel w odpowiednich chemikaliach, mechaniczne postarzanie i już fant wygląda jak wyciągnięty z ziemi. Następny dział produkcji to tzw. „militarka”. Łuski i pociski do najpopularniejszych typów broni to nie problem, wyrób bagnetów lub części do broni wyspecjalizowanej maszynie zajmuje tylko chwilkę, odwzorowanie nie musi być idealne, ponieważ i tak zostaną połamane, po miażdżone i potraktowane odpowiednimi chemikaliami, by wyglądały jakby przeleżały w ziemi 70 i więcej lat. Pan Jan jest w stanie wyprodukować praktycznie wszystko co można by znaleźć w ziemi i co zamówi klient.

Po co to wszystko? I tu Pan Janek – właściciel, odkrywa tajemnicę. Kilka lat temu, gdy stracił pracę w pobliskiej mleczarni, postanowił wynajmować swoje gospodarstwo turystom z miasta. Przecież jezioro niedaleko i las tuż za płotem. Interes jakoś się kręcił, ale i tak pieniążków brakowało. Pewnego razu, siostrzeniec Pana Janka zaczął przynosić różne drobiazgi wykopane z pobliskich okopów. Zainteresował się tymi znaleziskami jeden z letników i sam zaczął grzebać w ziemi odkrywając coraz to inne fanty. Wieść się rozniosła o dobrych miejscówkach i Pan Jan przez okrągły rok miał obłożone pokoje. Lecz niestety jak to bywa z dobrymi miejscówkami, fanty zaczęły się kończyć. Zaradny Pan Janek nie załamywał rąk, tylko sam zaczął wieczorami zakopywać przeróżne graty. Jaka była jego radość gdy pomagał w ich identyfikacji jak letnicy znowu przytargali mu to żelastwo na podwórze. Z czasem Pan Janek zaczął sam produkować stare fanty i zakopywać w lesie. Szybko zatrudnił u siebie brata i szwagra, potem kilku znajomych ze wsi. Rozszerzył produkcję o monety a nawet broń średniowieczną. Nawiązał współpracę z innymi gospodarstwami agroturystycznymi w całym kraju. Oferuje też promowanie znalezisk i poszczególnych miejsc na internetowych forach dla poszukiwaczy. Oczywiście współpracuje też z producentami i dilerami wykrywaczy do metalu. Zamówione fanty dowożone są na miejsce własnym transportem i za odpowiednią dopłata pracownicy firmy zakopują je w wyznaczonych miejscach lub robią to sami klienci. Swoją produkcją zalał już cały kraj i jak żartuję, dzisiaj to już bardzo trudno znaleźć coś co nie pochodzi z jego wytwórni. A zamówień wciąż przybywa od właścicieli pensjonatów, hotelików, producentów wykrywaczy. Nawet przyjmuje zlecenia na kopanie nowych okopów. Interes się kręci i zarabiają wszyscy, a najbardziej zadowoleni są poszukiwacze, gdy znajdą kolejny skarb. Fakt, że trochę naciągany, ale zawsze, odkryty przez siebie. Jak mówi, ledwo wyrabia z zamówieniami i jak przewiduję jeszcze będzie miał bardzo dużo pracy. Przecież w każdym człowieku tkwi żyłka poszukiwacza i odkrywcy...

P.S. Cała sytuacja została wymyślona i jest fikcją (miejmy nadzieję...)

Szymon Hanioszyn







POLECAMY TAKŻE: