Depozyt Emila
Było późne, lipcowe popołudnie 1995 roku . Upalny dzień dał mi się dzisiaj we znaki i teraz głowa ciąży, a oczy przymykają się powoli. Dźwięk telefonu rozedrgał mi nerwy i rozszerzył szeroko źrenice.
- słucham ! Prawie wykrzyczałem.
- Cześć, Darek mówi.
- Cześć.Dzwonił mój brat cioteczny, z którym mieliśmy wspólne hobby – historię, poszukiwania, rozwiązywanie tajemnic. To on, który był starszy ode mnie o 5 lat, zaraził mnie tym wszystkim. Pierwszy pokazał okopy za stodołą naszej babci, to z nim wyciągałem pierwsze fanty z ziemi – oczywiście bez wykrywacza.
- Mam do Ciebie prośbę. Czy możesz pojechać dziś jako kierowca do Piotrkowa ?
- A co, masz coś ?
- Powiem tylko że warto jechać, wykrywacza nie bierz.
- No to kiedy ruszamy – spytałem.
- Stoję już pod twoją chatą .Po chwili mknęliśmy audówką przez Modliszewice, Żarnów, Sulejów do Piotrkowa. Jechał z nami jeszcze wspólny przyjaciel i towarzysz niejednej wyprawy „Wyżeł „ czyli Zbyszek, z zamiłowania ornitolog.
W drodze dowiedziałem się, że jedziemy na zakrapiane spotkanie z pewnym gościem z Australii. Przyjechał na kilka miesięcy odwiedzić rodzinne strony i potrzebuje kogoś obeznanego z terenem.
- Ale, kto to jest ? - spytałem
- Z pochodzenia jest żydem, mieszkał niedaleko Końskich w Machorach. Podczas okupacji uciekł z getta i był w partyzantce. Wie o wielu sprawach wojennych z tego terenu.Piotrków. Wchodzimy do restauracji, gdzie przy jednym ze stolików w rogu sali, siedzi starszy pan.
- Emil, prosze mi mówić na ty - miękko z wyczuwalnym obcym akcentem przedstawił się podając każdemu z nas rękę.
- Myślę, że jest to spokojne i odpowiednie miejsce na nasze spotkanie - stwierdził.
Rozmowa na początku dotyczy czasów teraźniejszych, padają pytania czym się zajmujemy, gdzie mieszkamy itd. Wyraźnie orzywiła go informacja o miłości „ Wyżła „ do ptaków. Oczywiście przy rozmowie drinki są w ciągłym ruchu, a przez to rozmowa staje się luźniejsza. W pewnym momencie z ust Emila pada takie zdanie: „ wiem, że jestem tu po raz ostatni, mam już 78 lat i niedługo na mnie pora. Chciałbym, o ile to tylko możliwe zabrać coś ze sobą. W czasie wojny, jako żołnierz AK miałem swoją broń, był to VIS. Chcę kupić takiego, najlepiej na chodzie. „
Skąd tu wziąć Visa ? I to jeszcze sprawnego. Znamy sporo ludzi ze „środowiska” ale nikt raczej nie chwali sie takimi fantami.
- Będzie ciężko – powiedział Darek – raz, że rzadka rzecz, dwa, to ludzie się boją, a trzy to znaczne koszty.
- Nie chodzi o pieniądze, chcę mieć tą pamiątkę.Po zapewnieniu, że zrobimy co w naszej mocy, rozmowy zeszły na tematy związane z czasem okupacji. I nie wiadomo kiedy popłynęła taka opowieść.
„ Był rok 1942, wszystkich żydów z Końskich i okolicznych miejscowości zwożono do getta przy ulicy Małachowskich ( obecna Partyzantów ), gdzie ludzie przebywali na kupie w barakach i magazynach ( po wojnie znajdowały się tam magazyny zbożowe i mączne ). Po około 3-4 tygodniach ludzi ładowano do wagonów towarowych i wywożono w nieznanym kierunku. Rampa ładunkowa znajdowała się 200 metrów od wschodniej bramy getta. Do obozu trafiłem wraz z ojcem i siostrą. Matka zmarła przed wojną. Ponieważ byłem młody, jako jeden z kilkunastu chłopców zostałem porządkowym z żółtą opaska na ramieniu. Na początku Niemcy przekonywali wszystkich o wywożeniu na nowe tereny celem zasiedlania i budowania osiedli żydowskich. W ten sposób nie przeczuwając podstępu wyjechał mój ojciec i siostra oraz wielu znajomych.
Zbliżał się koniec lata, coraz szybciej i coraz więcej osób przewalało się przez obóz. Jako porządkowi mogliśmy wychodzić na zewnątrz getta i tam pewnego dnia poznałem młodego polaka Witolda. Sprzątał na rampie kolejowej i peronach przy stacji. Często zachodził w nasze pobliże i zawsze coś przynosił do jedzenia. Dużo rozmawialiśmy. Kiedyś powiedział wprost: „Czy wiesz gdzie was Żydów stąd wywożą ?
- No, gdzieś na tereny wschodnie – rzekłem niepewnie.
- To nieprawda ! Nie ma żadnych nowych terenów. Wszyscy jadą do obozów śmierci. Tam jesteście okradani i zabijani w komorach gazowych.
- Co ty mówisz ? Jak to ? to przecież niemozliwe.
- Posłuchaj, spójrz na mnie ! Należę do ruchu oporu, i wiem co sie dzieje z żydami, idziecie po prostu na śmierć !Powoli zacząłem sobie uświadamiać straszną prawdę. Moja rodzina - zginęła.
- Musisz się ratować, obóz będzie jeszcze jakieś 2 miesiące i wszystkich wywiozą.
- Ale jak i gdzie mam uciec ?
- Pomogę Ci, ruch oporu Ci pomoże. Będziesz walczył, na razie w konspiracji, a później zobaczymy.
- Przemyślę twoją propozycję, może jeszcze kogoś namówię. Dziękuję.W nocy opowiedziałem wszystkim o obozach śmierci. Większość nie wierzyła. Wiele jednak osób przyszło do mnie już bardzo późno z pytaniami.
- Co dalej, gdzie uciekać, z dziećmi ?
Spuściłem tylko głowę, bo nie umiałem odpowiedzieć na ich pytania.
- Ty jesteś człowiek godny zaufania i możesz wychodzić na zewnątrz, pomóż nam - poprosił starszy człowiek z malutką dziewczynką na rękach.
- Ale jak ?
- Chcieliśmy ukryć trochę kosztowności, jesteśmy z jednej gminy Żydowskiej, i nie chcemy aby to wpadło w ręce Niemców. Proszę pomóż. Wszystko jest przygotowane, tu jest spis depozytu i właściciele w kilku egzemplarzach. Proszę wszystko jest w tej skrzynce.Położyli przede mną kuferek obity miedzianą blachą.
- Ale jak mam to zrobić ? Sam ? No i gdzie to ukryć ?
- To zostawiamy tobie młody człowieku. Wiesz, my mamy nadzieje przeżyć i po to wrócić. Sporządzimy dla każdego zainteresowanego plan, a Alek i Stefan – to moi synowie - pomogą Ci ukryć depozyt.Musiałem działać szybko, aby ukryć wszystko przed świtem. Myślałem gorączkowo gdzie ukryć skarb. Nie mogłem tego zrobić na terenie obozu, gdyż wszystko pewnie zostanie rozebrane. Musi być to gdzieś na zewnątrz, ale na tyle blisko getta, aby nie ryzykować złapania. Niedaleko był Park, ale wzdłuż chodzi niemiecki patrol.
Zaświtał mi pomysł. Na rogu ul. Małachowskich i Parkowej stał pomnik Krzyż Powstańców Styczniowych z 1863 r , ogrodzony był metalowym płotkiem i trochę był zarośnięty bluszczem. To będzie dobre miejsce. Nawet jak pomnik zniszcza to jakiś ślad zostanie.
Ukradkiem pod osłoną nocy przekradliśmy się za ogrodzenie. Na szczęście budka wartownika była oddalona od krzyża. Mieliśmy jedną łopatę od sprzątania, którą powoli rozpocząłem kopać. Skrzynkę spoczęła na dnie wykopu, około 150 cm głęboko. Kuferek miał jakieś 70 x 30 x 40 cm. Wszystko zasypaliśmy ziemią, a na wierzchu zamaskowałem liśćmi i gałązkami. Zrobiłem mały plan na płótnie i przekazałem go zainteresowanym rodzinom. Zrobili kopie i jeden egzemplarz wręczyli mnie.
- Jeden jest dla Ciebie
- Ja nie chcę, to wasze rzeczy
- Na wszelki wypadek, weź, gdyby nikt z nas nie przeżył, to wszystko twoje
- Nie chcę tegoPrzez kilka nastepnych dni biłem się z myślami, co robić, czy zdecydować sie na ucieczkę. Rodziny które zostawiły depozyt zostały wywiezione. Tajemnica, którą mi powierzyli ciązyła mi jak sztaba żelaza. Zwierzyłem się koledze z pomysłu ucieczki i sprawę depozytu nie wyjawiając szczegółów. Jeszcze tej samej nocy drugi kolega ostrzegł mnie.
- Musisz uciekać ! Coś powiedziałeś Tadkowi, a ten chce Cię sprzedać w zamian za wolność.
Przeraziła mnie nie tylko myśl o aresztowaniu, ale o tym jak nie można wierzyć nawet przyjacielowi. Musiałem uciekać bez przygotowania. Wydostałem się za ogrodzenie i ukryłem w pobliskich zaroślach. Pomyślałem, że tutaj nie będą szukać, a psów nie mieli.
No i będę mógł nawiązać kontakt z Witkiem. Noce były już zimne, więc porządnie zmarzłem, a rano usłyszałem głosy i poruszenie w obozie. Widziałem jak żandarmi bili biednego Tadeusza, który myślał że zdradzając kogoś, uratuje własne życie. Wreszcie jest Witek, zwróciłem jego uwagę i podszedł do mnie.
- Co się stało ?
- Musiałem uciekać nagle, groziło mi aresztowanie
- Bedę mógł przyjść dopiero wieczorem i wtedy Cię zabioręOdetchnąłem z ulgą, Witek mi pomoże wydostać sie z tej matni. Wieczorem przyszedł z jakiś człowiekiem. Kazali mi zerwac opaskę i udaliśmy się w stronę Pomykowa. Dopiero w lesie opowiedziałem o zdarzeniach w obozie, lecz sprawę depozytu zachowałem,” dopiero wy teraz jako pierwsi po wojnie słyszycie tę historię. Dlaczego ? Myślę, że go już nie ma, a zresztą minęło tyle lat ..... mam prawo do własnych decyzji......”
Przez las w ciemnościach doszliśmy do Niekłania, tam w domu nauczyciela zostałem nakarmiony i zaopatrzony na drogę. Wszystko odbywało się w zupełnym milczeniu, tak jak na niemym filmie. Z Niekłania juz na furmance dojechałem z przewodnikiem do Majdowa.
Z witkiem pożegnałem się w Niekłaniu. Z Majdowa piechotą z nowym przewodnikiem dotarłem do miejsca w lesie zwanego „ GUZ”.
Tam dołączyłem do oddziału, który w owym czasie składał się z 7 ludzi. Byli to przeważnie całkowicie spaleni konspiratorzy. Broni jak na lekarstwo, kilka pistoletów FN, jeden Luger i 2 KB. Do Października sypialiśmy w szałasach w lesie, a jedzenie dostarczał łącznik z Majdowa i Kapturowa. Jak bywało zimno sypialiśmy w stodołach w Ciechostowicach, Rędocinie czy innych wsiach. Na zimę zamelinowaliśmy się w głęboko posadowionych leśniczówkach po dwóch na jedno miejsce. Na wiosnę 1943 roku naszą grupę wchłonął oddział partyzancki „Robota„ ze zgrupowania ”Ponurego”. Cały szlak bojowy przeszedłem z oddziałem i brałem udział w większości akcji bojowych. Poźniej trafiłem na Nowogródczyznę, następnie znów koło Końskich. Po wielu perypetiach dotarłem do Niemiec, obóz przejściowy, a w 1947 roku statkiem do Australii. W miedzyczasie ożeniłem się, a pierwszy syn przyszedł na świat w Niemczech. Żona nie doczekała powrotu do Polski zmarła w 1988 roku, syna to nie interesuje, a ja ...... cóż, chciałem przed śmiercią zobaczyć swoją ojczyznę .”
Nie wiem, ale łzy same stanęły w oczach, tym bardziej, że tembr głosu opowiadającego wprowadził nas w stan „opadłych szczęk „, i rozedrganych oczu.
Po spotkaniu z Emilem miałem nie przespana noc i mnóstwo kłębiących się pomysłow co do wydobycia depozytu. Najważniejsze pytanie brzmiało: czy to tam jeszcze jest ? No i jak zbadać teren w mieście i przy takiej głębokości, tutaj nie można się pomylić. Darek miał znajomego policjanta, który miał odpowiedni sprzęt i gotów był za niewielką opłatą pożyczyć go. Oczywiście nikomu nie zdradziliśmy tej tajemnicy. Po kilku dniach przygotowań, ćwiczeniach na sprzęcie i wizji lokalnej na miejscu - ruszyliśmy !
Najważniejsze, że w tym rejonie nie przechodziły żadne instalacje podziemne typu wodociąg, kanalizacja czy telefony, była więc szansa znalezienie skrytki. Kilka godzin przeczesywania rejonu pomnika nie przyniosło pożądanych rezultatów. TEJ WIELKOŚCI SKRZYNKI NIE MA TU NA PEWNO. Uszło z nas powietrze. Czyżby Emil poczęstował nas bajeczką ? Myślę że nie, nic by przecież mu to nie dało, a nie wyglądał na gawędziarza.
- Mógł przecież ktoś z tamtych przeżyć i po wojnie to wyciągnął.
- Fakt. Ale Mogło być jeszcze wiele innych opcji.
- Prawdopodobnie ktoś się obłowił – stwierdził Darek.Minął cały rok, a mnie wciąż sprawa depozytu nie dawała spokoju. Spotkałem się z kolegą, który pracował w urzędzie miasta w biurze projektowym. Poprosiłem go aby odbił mi na ksero plan miasta rejonu który mnie interesuje tylko żeby to było z różnych lat.
Przyniósł kilka odbitek z lat 1932, 1947, 1957,1963 i 1975. I TU BOMBA, MAM !!!
Okazało się, że między 1947, a 1957 rokiem została przbudowana cała ulica Małachowskich łącznie z rozbiórką wschodniej bramy. Jezdnia, która była kocimi łbami została poszerzona o 6 metrów + 1,5 metra na chodnik. A pomnik został przesunięty na północ, aż o 8 metrów.
Akcja rozpoczęła się na nowo. Znowu Łódź po wykrywacz i ta noc. 29 VII 1996 godz.
- Na cyfrowym wyświetlaczu wykrywacza rysuje się kształt prostokąta o znajomych wymiarach, a napis zmieniający się raz na Cu raz na Au utwierdza nas w przekonaniu, że to depozyt Emila. Całkowita głębokość posadowienia to 170 cm. Zmieniający sie napis to skrzynka obita miedzianą blachą, a w środku złoto.
Podsumowując całą przygodę należy stwierdzić:
- Udało się potwierdzić niesamowitą historię opowiedzianą przez Emila
- Skarb jest niestety niemożliwy w tej chwili do wyciągnięcia. Znajduje się bowiem w środku drogi asfaltowej Końskie - Skarżysko.
- Przez kilka następnych lat zastanawiałem się jak wydobyć złoto. Podkop odpada, przecisk także, z góry nie ma mowy. Myślałem tez o powiadomieniu władz samorządowych miasta, ale sprawa by się nagłośniła, w środku jest przecież lista. Może żyją gdzieś spadkobiercy osób składających depozyt. Zrobiłby się szum.Myślę i myślą tak samo moi przyjaciele, że niech sobie jeszcze poleży w ziemi, może kiedyś będzie jeszcze jedna szansa, a może po prostu ludzie ci bronią skutecznie dostępu do depozytu ?
Pavelock
P.S. Visa Emilowi załatwiliśmy, oczywiście dezaktywowanego .
Praca zgłoszona w konkursie Wortalu Poszukiwaczy Skarbów www.poszukiwania.pl