Kategorie

Dreszcz









Tytuł „dreszcz„, wziął się głównie z tego czegoś co przeszywa nas podczas odgarniania ziemi i odnalezienia niesamowitego fanta, odkrywania jakiejś tajemnicy, czy wpadnięciu na trop zagadki. To „coś„ za czym tęsknimy, czekamy na wiosnę lub dobrą pogodę aby wyruszyć na poszukiwania. W moim życiu poszukiwacza kilka razy przeszył mnie taki „dreszcz„ ale jeden raz było to coś wyjątko-wego. Poniżej przedstawię pewną historię.


Na początku mojej przygody z poszukiwaniem różnych staroci i gratów spotkało mnie coś dziwnego. Pomagałem przy rozbiórce starego domu w niewielkiej miejscowości niedaleko Przysuchy. Podczas wyrywania starych rur i innych instalacji ze ścian odkryliśmy z kolegami skrytkę pod schodami. Była bardzo sprytnie urządzona. Belki podtrzymujące schody przylegały do ściany, a przy podłodze na wysokości około 70 cm znajdował się schowek na wiadra i inne rupiecie. Od tego miejsca jakiś metr przebiegały stare rury od kanalizacji i wody. Wyrywaliśmy wszystko, aby później sprzedać na złom. Wtedy to jedna z rur wyrwała kawał tynku ze ściany i ostatnią belkę podtrzymującą schody. Okazało się, że ta belka tak naprawdę nic nie podtrzymywała, jedynie maskowała skrytkę wydrążoną w ścianie. Skrytka miała ścianki z blachy, szerokości 20 cm, wysokości 70 cm i głębo-kości 40 cm. Tak, to wtedy po raz pierwszy doznałem tego uczucia, wyobraźnia podsuwała mi przed oczy złote monety i precjoza.

W środku znajdowało się sporo dokumentów, kilka gazet, ramka na zdjęcie wykonana z mosiądzu i pistolet Luger P-08. Broń leżała na początku skrytki i niestety miała kontakt z wodą z przerdzewiałej nieopodal rury. Krótko mówiąc był to zardzewiały i uszkodzony złomek, po wyczyszczeniu oddałem go do Izby Pamięci. Jeszcze gorzej sprawa się miała z dokumentami. Wiele było pisanych na maszynie, część po niemiecku, po polsku, po rosyjsku. Gazety okazało się były polskie, wydane w 1947 roku. Niewiele dało się odczytać i uratować, ale można było wywnio-skować z nich, że przez jakiś czas w tym budynku mieścił się posterunek Milicji.

Drugi raz coś podobnego przeżyłem kilka lat później. Niedaleko tej samej miejscowości, prowadziłem pewne prace przez 3 miesiące. Jak to miałem w zwyczaju rozpytywałem gospodarzy o jakieś niepotrzebne rzeczy z wojny i inne ciekawe historie. Wkrótce wszyscy wiedzieli o moich zainteresowaniach i przynosili mi fanty lub mówili o jakiś wydarzeniach związanych z ich ziemią,
a dotyczących czasów wojny. Był jeden starszy człowiek, naprawdę wiekowy i niewidomy. Dużo z nim rozmawiałem, umysł jasny i wybitna inteligencja biła od tego człowieka. Opowiedział mi o pewnym zdarzeniu, które miało miejsce podczas I WŚ. Przez tą miejscowość przechodziły wojska austriackie, pobierali zaopatrzenie dla wojska i dla koni. Saperzy naprawiali most i drogę, a tabory i armaty ciągnięte przez konie przeprawiały się przez rzekę w okolicach młyna. I wtedy doszło do wypadku. Jeden z zaprzęgów koni wpadł w szał, czwórka koni ciągnąca armatę, dosłownie staranowała kilka wozów taborowych, poturbowała kilkunastu żołnierzy i pogalopowała do przodu. Niedaleko traktu znajdowało się kilka sporów dołów - szybów po kopalniach rudy żelaza. I właśnie w ten dół wpadła czwórka koni z armatą. Zanim na miejsce wypadku dotarli żołnierze, armata tonęła w głębokim szybie i wciągała za sobą konie. Zaprzęg został odcięty od morderczego ładunku, dwa konie miały połamane nogi, więc zostały zastrzelone. Po wielu wysiłkach w końcu Austriacy porzucili zatopione działo.


Nie chciało mi się wierzyć w tę opowieść, ale człowiek nie miał potrzeby okłamywać mnie. Sam był za mały aby to pamiętać, ale jego ojciec najęty był przez żołnierzy do pomocy przy próbie wydobycia działa i dokładnie pokazywał swojemu synowi gdzie to leży zatopiona armata. Nikt nigdy nie próbował jej wyciągnąć, przez lata pamięć ludzi o tym zdarzeniu się zacierała, ale jemu jako dziecku miejsce to utkwiło w pamięci na zawsze. Mimo że zachorował i stracił wzrok, wciąż pamiętał to miejsce. Niezwykle dokładnie je opisał i mimo upływu lat znalazłem ruiny młyna, rzekę i trakt. Nieopodal znajdował się szyb. Miejsce wypełnione było wodą i zarośnięte dość bujnymi krzewami i drzewami. Mój wykrywacz na niewiele się zdał w tej sytuacji, dlatego też zrobiłem coś na kształt długiej dzidy, około 3 m. Nie trafiłem na nic. Po dokręceniu jeszcze 2 metrów uderzałem w coś twardego. Czy był to metal ? Może kamień ? Trzeba było rozkopać i odwodnić szyb. Ponieważ koparkę miałem na miejscu, szyb znajdował się za wsią i raczej nikt nie widział naszej akcji, przystapiliśmy do działania. Najpierw koparka zrobiła dołek na około 2 metry, agregat, pompa i tłoczymy wodę z wykopu na zewnątrz. Łyżka koparki sięgnęła jakieś 3,5 metra w głąb szybu i na tym skończyły się jej możliwości. Jeszcze raz skonstruowaną dzidą wgłebiłem się w lej, ale tym razem wiedziałem, że uderzam o metal. Zrobiliśmy koparką podjazd, tzn. operator wykopał sobie na jakiś metr zagłębienie w które wjechał i mógł sięgnąć do naszej głębokości. Było coraz trudniej kopać, bo i błoto wydobywane z dołu nie było już gdzie wyrzucać. Trach !!! zazgrzytała łyżka po metalu. Adrenalina i dreszcz to były uczucia, które mnie teraz opanowały. Jest, naprawdę jest. W łyżce wyciągniętej z dołu był kawałek metalu. Poczerniały, nie zardzewiały kawałek, wyglądał jak wieczko od skrzynki na amunicję do MG, tylko że było nitowane, wielkość 45 cm długie, 22 cm wysokie i 3 cm grube, przy górze odchodziła jakby rączka. W tym momencie, chociaż słabo było widać co się dzieje w dole, nastąpiło jakby wzdychnięcie i poziom wody podnióśł się do poziomu zero dosłownie w kilka sekund. Prawdopodobnie działo dostało powietrza i poruszyło się w szybie, wcześniej działało jak korek w wannie, a teraz woda przedostała się i zalała z powrotem szyb. Pamiątka została. Ten kawałek metalu mam do dziś. Już nigdy później nie miałem okazji i możliwości zrobić drugie podejście do armaty. Jedynie co udało mi się ustalić to że poziom wód gruntowych, oraz poziom dna rzeki w miejscu gdzie jest szyb wynosi około 2-2,5 metra. Działo ( jeżeli to jest działo ) leży na 4,5-4,8 metra. Ale przecież górnicy jakoś wydobywali rudę żelaza z tego szybu i umieli poradzić sobie z wodą. Mam nadzieję, że kiedyś dorwę jakiegoś sponsora i spróbujemy raz jeszcze dobrać się do austriackiego działa.

Sebastian Małecki