Duch księżnej
Wieczór tego lipcowego dnia tak niespodziewanie narzucił na słońce swój czarny płaszcz, że odczuliśmy nagłą ciemność i chłód tak jakby ktoś chciał nas wystraszyć i przepłoszyć z tego miejsca. Siedzieliśmy na starych, szarych ławkach w Parku Książańskim niedaleko malowniczo porośniętych bluszczem i zaprzyjaźnionych z odległymi czasami zamkowych murów. Na kolanach każdy z nas miał rozłożone płachty map, tylko z daleka wydawały się to zwykłe, historyczne mapy. W świetle naszych latarek podziwialiśmy ich bardzo stare, jakby ręką średniowiecznego skryba wyrysowane linie, plamy, które opisywały w symboliczny sposób to tajemnicze miejsce. Była to cudem zdobyta, przez naszą znajomą panią historyk, najstarsza mapa książańskiego zamku i terenów wokół niego. Według historycznych źródeł mapę wykonał średniowieczny niemiecki mnich Gotfryd, mieszkaniec przyzamkowej kaplicy. Mapa była dla nas „kluczem” do naszego celu, odszukania tajemniczego przejścia pod Zamkiem Książ, które miało prowadzić do podziemnej komnaty pełnej skarbów, gdzie w gorączkowej atmosferze ostatnich dni wojny hitlerowcy mieli pozostawić większość najcenniejszych, zagrabionych na Dolnym Śląsku skarbów.
Tak naprawdę to nie wizja bogactwa i rzekomych kosztowności nas tu przywiodła. W naszych piersiach biły podobne serca, żądne przygód, niebezpieczeństw i pełne odwagi. Cała nasza trójka, Momo, Kama i Jim, przeżyła już razem kilka zamrażających krew wydarzeń i to dzięki nim wiedzieliśmy, że dopóki ktoś z nas jest wolny, i może pomóc drugiemu, nikomu z nas nic nie zagraża. To było w tym poszukiwaniu najpiękniejsze, cenniejsze od wszystkich nieznalezionych jeszcze przez nikogo skarbów. Choć było coś, o czym marzyli wszyscy poszukiwacze na tych terenach, coś co było mityczną legendą, ale każdy w nią wierzył i pragnął to zdobyć. Był to najdłuższy na świecie sznur pereł, o którym pisało w pamiętnikach, że należał do księżnej zamku i że została na niego rzucona klątwa. Poławiacz pereł, który je zdobył przypłacił to śmiercią. Każde z nas wzdychało po nocach na myśl, o znalezieniu tych śmiercionośnych pereł.
Ten park zmieniał się nocą w tajemniczy, mroczny ogród. Słychać było pohukiwania puszczyków, jękliwe wycia kotów i groźny szum drzew z parkowej alei, które jakby strzegły tajemnic i odstraszały nieproszonych śmiałków. My jednak nie chcieliśmy tym razem podziwiać zamkowych murów oświetlonych srebrną poświatą księżyca.
Z ekscytującym oczekiwaniem poszliśmy drogą prowadzącą do stadniny, która w nocy wyglądała jak z horroru, kamienista, pusta i porośnięta dzikimi krzewami oraz topolami. Wkrótce znaleźliśmy się przy wejściu do owych podziemi, opisanych na mapie przez mnicha.
Miejsce było wręcz niewidoczne z zewnątrz, tak starannie ukryte jakby pilnowane przez jakiś strażników. Musieliśmy przedrzeć się do niego poprzez kolczaste zarośla, jakieś ruiny drewnianej stodoły i dopiero po dokładnym poszukiwaniu w gęstym zagajniku za stadniną odnaleźliśmy niepozorny dół, zarośnięty mocno trawą, który według mapy miał być wejściem do tajnego przejścia. Samo wejście było wielkim niebezpieczeństwem, prowadziło kamiennymi, krętymi schodkami, których pokonywanie w tych ciemnościach mogło doprowadzić do upadku w niewidzialną głębinę.
Niecierpliwie wśliznęliśmy się w przestrzeń coraz potężniejszej ciemności, za chwilę czuliśmy już lodowate, przenikające nas zimno i niesamowitą ciszę, panującą w podziemiach.
To chyba ta cisza i dzikość podziemi działała na nas jak narkotyk i zmuszała nas, żebyśmy do niej wracali. Świadomość tego, że jesteśmy w miejscu, którym w średniowieczu przemykali pośpiesznie z łuczywami rycerze, a w kilkaset lat później odbywały się gorączkowe marsze przerażonych końcem wojny esesmanów nadawała naszej wyprawie sensacyjnej atmosfery.
Minęło kilka godzin monotonnej drogi, mieliśmy nieuchwytne wrażenie, że zabłądziliśmy, gdyż po drodze było kilka rozwidleń i wciąż wracaliśmy w te same miejsca. Powoli zaczęliśmy opadać z sił, nogi zaczynały nas niemiłosiernie boleć, zmęczenie powodowało, że straciliśmy poczucie dnia i nocy, godzin, kilometrów. Stało się coś dziwnego, gdyż według mapy podziemia nie były tak długie i kręte jak wskazywałaby nasza długa, labiryntowa droga. Jimmie stwierdził, że może był to sposób na zmylenie chciwych poszukiwaczy skarbów albo wrogów chcących tak dostać się do zamku niepostrzeżenie. Nagle pogrążeni w zadumie i coraz mocniej odpływającymi w błądzenie myślami nie zauważyliśmy, że znaleźliśmy się w jakimś dziwnym, odbiegającym od reszty szlaku pomieszczeniu. Była to kwadratowa, kamienna izba pełna przepięknych rzeźb aniołów, krzyży. Po chwili Maciek zorientował się, że dookoła nas znajdują się stare sarkofagi, grobowce mające po kilkaset lat. Poczuliśmy mrowienie w calym ciele, to mówił o sobie strach. Tak, znaleźć się w grobowcu, którego na dodatek nie spodziewaliśmy się według planu było na pewno dla nas pełne grozy. Postanowiliśmy bliżej przypatrzyć się napisom na grobowcach, były wyryte po łacinie. Kama, jedyna z nas mająca choć szczątkową znajomość tego archaicznego języka zdołała odczytać jedynie, że pochowani tam byli książęta z rodu Piastów, dawnych właścicieli zamku. W jednym z nich, najpiękniej zdobionym rzeźbą przedstawiającą anioła ze smutnym uśmiechem spoglądającym na nas, spoczywała księżna, pochodził on z XVII wieku. Momo dotknął rzeźby i spróbował odsunąć płytę krypty. Nagle usłyszeliśmy z początku lekki, lecz coraz głębiej dochodzący do naszego umysłu dziwny szelest, jakby powiew skrzydeł. Po chwili nasze zdziwienie a później trwoga miała przybrać apogeum, gdyż usłyszeliśmy czyjś szept dobiegający zza murów albo z sarkofagów : „ Zostawcie nas w spokoju, odejdzcie,,,,”
Zagłuszyliśmy szept naszym krzykiem, nasze odczucia były bliskie szaleństwa i niewiary w ten głos pochodzący z zaświatów. Nie wiedzieliśmy, że to nie był koniec tych nadprzyrodzonych zjawisk w zamkowych podziemiach. Za chwile naszym oczom ukazał się najbardziej przerażający widok całego naszego życia: ze ściany bardzo powoli wyłaniała się smuga białego światła, która coraz wyraźniej przybierała postać kobiecej dłoni. Z dłoni zaczęło coś spływać, jakby srebrzysta woda, nie woda… Boże, teraz widzieliśmy wyraźnie: na tle ściany błyszczały wyraźnie perły, kilkumetrowy sznur pereł, który niewidzialną siła zbliżał się w naszą stronę. Dłoń wydawała się nam grozić, gwałtownie potrząsając perłami. Poczuliśmy jak klejnoty oplatają coraz bliżej i mocniej nasze ręce, nogi, szyje. Byliśmy spętani legendarnymi perłami księżnej. Nagle sznur drogocennych kamieni zaczął okręcać się wokół szyi Momo, który stał najbliżej i próbował wcześniej otworzyć grobowiec księżnej. Momo zaczynał się dusić, jego twarz przybrała siny kolor, jego usta otworzyły się w niemym krzyku. Nie zastanawiając się Jimmie sięgnął po nóż i odciął sznur, raniąc go przy tym. Mleczna biel pereł zmieszała się teraz z czerwienią krwi. W tej chwili rozległ się szept:
„ Odejdzcie, nie jesteście stąd, nie zabierajcie naszych skarbów”, szept jednak nie był prośbą, lecz wyraźnym nakazem opuszczenia tego miejsca. Niezdolni do niczego prócz krzyków, nieskoordynowanych gestów, zamarli na skutek szoku zapomnieliśmy nawzajem o sobie. Po raz pierwszy w życiu nie myśleliśmy o tym, by nikomu z nas nic się nie stało, byliśmy egoistycznie przerażeni i chcieliśmy tylko uciekać, uciekać od strasznej komnaty….Odrzuciliśmy rozpaczliwie perłowe łańcuchy i wybiegliśmy z krypty.
Momentalnie podziemia rozbłysły setkami pochodni, które zaczęły wyrastać z murów. Duchy wyganiały nas ułatwiając nam ucieczkę.
Jednak droga podziemiami była dla nas nieprzyjazna i wielokrotnie ją gubiliśmy wracając w to samo miejsce, omijając jednak jakimś szóstym zmysłem naszą okropną komnatę. Cudem, gdyż strach powodował w naszych umysłach całkowitą dezorientację znaleźliśmy wyjście na świat zewnętrzny. Resztkami sił dopadliśmy kamienne schody, nasze wybawienie. Położyliśmy się na mokrej od rosy trawie i pospiesznie próbowaliśmy odzyskać nasz spokój i wyciszyć oddech. Właśnie zaczynało świtać i panowała cisza, niebo miało jeszcze grafitowy kolor, który współgrał z naszym strachem. Poprzez gałęzie docierały do nas blade i nikłe promienie słońca, wiedzieliśmy, że mogliśmy już nigdy ich nie ujrzeć. Powoli docierała do nas prawda, że to, co nas tam spotkało, było karą za naszą chęć zagarnięcia skarbów. Duchy, które ich tam pilnowały pragnęły spokoju, a nie intruzów żądnych przygód i sensacji. Tak naprawdę tym się przecież kierowaliśmy, jak każdy poszukiwacz, nawet zakłamując się ideałami o przygodzie. Czując wielki smutek, jednocześnie spokój, że nie musimy już tam wracać oddaliliśmy się stamtąd.
Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że te podziemia w ogóle nie są nigdzie zaznaczone, zniknęły nawet z naszej mapy, choć każde z nas mogłoby przysiąc, ze tam były od początku. Po paru dniach, gdy opanowaliśmy największe przerażenie postanowiliśmy sprawdzić czy wejście do podziemi nadal tam jest. Potrzebowaliśmy udowodnić, że wciąż nie postradaliśmy rozumu i że to, co wydarzyło się było prawdą. Niestety, tak jak zginęły z mapy, zginęły też ze świata. Miejsce, w którym się znajdowało okazało się jeszcze bardziej niedostępnym, zarośniętym kolczastymi krzewami bagiennym zagajnikiem.
Nikt o wejściu nie słyszał i pracownicy zamku patrzyli na nas z ironią i politowaniem, ot kolejni fanatycy skarbów, fantaści. Czyżby mapa była zaczarowana, a może nasze umysły uległy jakiejś zbiorowej paranoi na skutek zmęczenia i ciemności? Po jakimś czasie uwierzyliśmy, że to wszystko było snem, o którym najlepiej zapomnieć.
Od tej pory podchodziliśmy już zawsze do odkrywania starych, nieznanych miejsc z wielką pokorą i szacunkiem, wiedząc, że jesteśmy tylko gośćmi w siedzibach duchów.
Tylko Kama po paru miesiącach przyznała się, że często wracała w to miejsce.
I kiedyś, gdy było jej bardzo smutno i zastanawiała się nad tamtymi tragicznymi wydarzeniami zauważyła cos leżącego w trawie. Jakaś mała, bardzo lśniąca rzecz. Podniosła po nią rękę i poczuła lodowatą powierzchnię, podniosła ją i trzymała w dłoni trupiobladą perłę. Przerażona krzyknęła.
Justyna Nawrocka
Praca zgłoszona w konkursie Wortalu Poszukiwaczy Skarbów www.poszukiwania.pl
foto: Lena Povrzenic