Kategorie

Historia, pasja i… zgubiony kalosz









Moja przygoda z odkrywaniem skarbów z przeszłości rozpoczęła się dość niedawno i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że w porównaniu do innych pasjonatów posiadam niewielkie doświadczenie w tej kwestii. Niemniej jednak chciałam podzielić się historią związaną z rozpoczęciem mojej przygody z eksploracją. 4 lata temu poznałam mojego chłopaka, który już od dawna pasjonował się historią i przeszłością, także tą jeszcze dotąd uwięzioną głęboko w ziemi. Z biegiem czasu zrozumiałam jak ważną rolę odgrywa to w jego życiu. Bezustannie mi o tym opowiadał i choć na początku podchodziłam do tego sceptycznie, wkrótce miałam przekonać się o tym jak ciekawa może być historia nie tylko ta w książkach. Pierwsze wyjście na poszukiwania pamiętam doskonale. Duży, piękny teren wokół zalesiony. Pogoda sprzyjała. Pierwsze „fanty” trafiły się po dość długim i niecierpliwym oczekiwaniu i wreszcie pierwsza moneta. Z ogromną ekscytacją i uśmiechem na twarzy krzyknęłam uradowana. Było to 10 pfeningów. Zbyt wiele mi to nie mówiło, ale niezmiernie się ucieszyłam. Z biegiem czasu coraz częściej zaczęłam wypytywać o wspólne wyprawy, chciałam przeżyć to jeszcze raz – ten dreszczyk emocji, ekscytacje i niecierpliwe oczekiwanie na kolejny sygnał. Nie mam własnego wykrywacza, więc gdy tylko mam możliwość użytkowania sprzętu cieszę się jak szalona. Postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę historyczną, więc zaczęłam doszukiwać się informacji, szczegółów, map, śledziłam różne strony internetowe, które miały mi w tym pomóc. Kolejne wyprawy stawały się dla mnie coraz bardziej ciekawe, a każdy „fant” stawał się dla mnie rzeczą wręcz bezcenną. Historia jaką dotąd znałam całkowicie zmieniła swoje znaczenie. Nie były to bowiem suche fakty zapisane wyłącznie w książce, odtąd miałam ją również w namacalny sposób – mogłam jej dotknąć, wyobrazić sobie co mogło dziać się właśnie w tym danym miejscu, tu gdzie teraz jestem. Trudno jest opisać uczucia, które towarzyszą każdej z wypraw i z jakim utęsknieniem czeka się na kolejną z nich. Pomimo tak krótkiego czasu jaki mogę dzielić swoją nowo odkrytą pasję z innymi mieliśmy mnóstwo przygód, a jedną z nich będę wspominać przez wiele lat. Jednego z upalnych dni ubiegłego lata wpadliśmy na pomysł, by wybrać się na wykopki z przyjaciółmi po zmroku. Noc była ciepła, warunki także niczego sobie i miejsce doskonałe. Poszukiwanie w ciągu dnia jest ekscytujące, to co czuje się po zmroku jest wręcz nie do opisania. Nasza grupa postanowiła, że „fanty” oglądamy razem pod koniec eksploracji. Każdy sygnał, znalezisko, którego w sumie nie jesteś w stanie określić jest zagadką, którą odkryć można dopiero, gdy zakończymy nasze poszukiwania. Zabraliśmy się więc czym prędzej do pracy. Nie trwało to jednak zbyt długo. Po jakiejś godzinie zauważyliśmy biegnącego w naszym kierunku mężczyznę, który na pewno nie wyglądał jak ten, który udzielił nam pozwolenia poprzedniego dnia. Im bardziej się zbliżał tym bardziej byliśmy o tym przekonani. W panice zaczęliśmy uciekać w drugą stronę. Szczerze przyznaję, że jeszcze tak szybkiej ewakuacji nie widziałam. Uciekaliśmy gdzie pieprz rośnie, lecz mężczyzna biegnący wraz ze swoim niedużym, lecz dziarskim psem nie dawał za wygraną. Niczego nieświadomi (a przynajmniej ja) biegnę tak w lekko przydużych kaloszach, gdy nagle wpadam w dość spory dół. Kompletnie zapomniałam o rowie między miedzą na naszej linii odwrotu biegnącego tuż naprzeciw nas i wpadam do niego z hukiem, a że niestety nie jestem zbyt szybka to całkowicie zostałam w tyle. Moi
nieświadomi niczego znajomi oczywiście biegną dalej. Próbuję więc szybko wydostać się z rowu, bo za mną może i nie za duży pies, ale zawsze pies i w dodatku jego wściekły właściciel. Wstałam więc szybko i w tym momencie zauważyłam, że zgubiłam jeden z moich butów. Co za paradoks – zamiast szukać, zaczęłam gubić. W tej całej panice zdjęłam i drugi z butów i wzięłam nogi za pas, biegnąc już boso. Zdążyliśmy uciec, żeby nie powiedzieć, że w ostatnim momencie. Zmęczeni i zaskoczeni takim obrotem sprawy marzyliśmy tylko o powrocie do domu i postanowiliśmy spotkać się kolejnego dnia. Powiem tylko tyle, że mimo tej całej akcji niewątpliwie było warto. Nie zostawię po sobie tak znaczącego dla wielu śladu, bo żaden z moich kaloszy nie ma żadnej większej wartości, ani nie wiąże się z żadną z historycznych przygód, lecz na pewno ma dla mnie – choć sentymentalne, bo byłam tam, przeżyłam niesamowitą przygodę i choć już go nie znajdę to wiem, że było warto. Eksploracja to nie tylko niesamowita pasja, to także przygoda, która daje dreszczyk emocji i ekscytację, niezapomniane wspomnienia na długie lata, ale także nauka, która budzi chęć poznawania i pamięć o tych, których już z nami nie ma.


Inga Liss


foto: Pexels