Historia z pamiętnika nieznajomej
Niektórym ta historia może wydać się całkiem zwyczajna, jednak to, co opisze zostanie na zawsze w mojej pamięci. Wydarzenia, o których mowa miały miejsce w sierpniu minionego roku, lecz nawiązują do czasów dawniejszych, kiedy to Polska znajdowała się w trudnej sytuacji a ludziom żyło się ciężko.
Wszystko zaczęło się w ubiegłe wakacje. Moja dziewczyna zaproponowała wspólny wyjazd do domu jej ciotki i nalegała, abym wziął ze sobą mój wykrywacz metali. Nie bardzo chciałem jechać, ale po długich namowach zgodziłem się. Na miejscu dowiedziałem się, że ciotka nabyła ten dom od jakiegoś starszego człowieka, którego żona musiała uciekać z kraju ze względu na najazd hitlerowców, gdyż była ona żydówką. Mężczyzna od tamtej pory nie ma z nią żadnego kontaktu.
Na miejscu zobaczyłem, że dom i gospodarstwo było już podniszczone, ale w każdym miejscu widać było pozostałości ich dawnego blasku. Ludzie, którzy tu mieszkali przed laty musieli być bardzo zamożni. Budynek mieszkalny dość duży, zbudowany z czerwonej cegły. Tuż obok niego grób z napisem: „nieznany żołnierz niemiecki”. Od razu zaciekawiło mnie skąd się tu wziął, ale powoli rozumiałem, dlaczego Magda namawiała mnie na wzięcie wykrywacza. Trochę dalej znajdowały się ogromne budynki, które jak się później dowiedziałem, były kiedyś stajniami dla koni.
Po dwóch dniach pobytu rozłożyłem sprzęt i wziąłem się do roboty. Słońce od rana prażyło, długie wyczekiwanie i nareszcie upragniony sygnał w słuchawkach. Saperką odgarnąłem ziemię. Niestety to tylko stara podkowa. Następne kilka trafień to feningi z okresu II wojny światowej. Zrezygnowany chciałem dać już temu spokój, ale Magda tak nalegała, że dała radę mnie namówić na dalsze eksploracje, które nie przyniosły pożądanych efektów. Zapadł wieczór, wieczór ja byłem naprawdę zmęczony. Jedyna rzeczą, na jaką miałem wtedy ochotę to długi sen i powrót do domu. Wiedziałem jednak, że miał przyjść dawny właściciel domu, aby uregulować ostatnia ratę pieniędzy ciotką mojej dziewczyny. Pana Agnieszka zaprosiła go na herbatę, okazało się, że to miły, starszy człowiek. Zaczęliśmy rozmowę i po niedługim czasie opowiedziałem panu Gerardowi o moich dzisiejszych przygodach, a on wyjaśnił mi, że granice podwórza są teraz znacznie mniejsze niż w czasie wojny. Niezbyt pozytywnie nastawiła mnie rozmowa z nim, gdyż on szczerze wątpił w powodzenie moich poszukiwań.
Następnego dnia wstałem z samego rana, aby jeszcze raz rozejrzeć się po podwórzu, zanim wszyscy wstaną. Włożyłem baterie do mojego wykrywacza i za pierwszy punkt obrałem starą gruszę. Kiedyś, bowiem czytałem, że ludzie podczas wojny zakopywali cenne rzeczy w charakterystycznych miejscach. Do dziś nie wiem, jak to się stało, ale udało mi się! Pod ty starym drzewem wykrywacz zaczął wyć jak oszalały. W głowie przewijały mi się tysiące obrazów, a pośród nich skrzynie wypełnione złotem.
Pobiegłem obudzić moja współtowarzyszkę w poszukiwaniach, gdyż nie chciałem, aby ominęło ją takie znalezisko. Zacząłem kopać. Dół robił się coraz większy, a skrzyni nie było widać. W pewnym momencie usłyszałem uderzenie łopaty o metal. Serce zabiło mi mocniej, ręce zaczęły drżeć od adrenaliny. Już tylko kilka centymetrów ziemi dzieliło mnie od mojego skarbu. Marzenia prysły, gdy naszym oczom ukazał się kształt bańki od mleka. Dość zrezygnowani otworzyliśmy ją, wtem promień światła odbijający się od śnieżnobiałej porcelany zaczął razić nas w oczy. Ja byłem trochę przygnębiony, a Magda uradowana jak dziecko. Z pewnością uznałbym ten dzień za mało udany, gdyby nie mały zeszycik na dnie pojemnika. Otworzyłem go i z trudem odczytałem napis na pierwszej stronie: „Ten dziennik został napisany, aby można było poznać historię…” i tu napis był zamazany. Nie widzieliśmy, więc do kogo należał ów dziennik, ani kto miał poznać historię w nim zapisaną. Zdecydowaliśmy wspólnie z Magdą, że z pewnością do jego odkrywcy. Z czysty sumieniem przeczytaliśmy go i teraz tego nie żałuję.
Pamiętam kilka ciekawych opowieści w nim zawartych. Niestety nie udało mi się odczytać całości, gdyż panująca w bańce wilgoć zniszczyła sporą część.
Największe zainteresowanie wzbudziła we mnie historia o niemieckim dezerterze, który przebywał pod dachem właścicielki dziennika. Uciekło on ze swojego oddziału, gdyż został wysłany przez sąd wojskowy na front. Niemiec w wyniku paniki postanowił uciec. Schronienie znalazł „w moim domu, w którym ja nie czuję się bezpiecznie” – pisała kobieta. Nie wiem, co działo się przez cały czas w tym miejscu, ale znalazłem kartę w dzienniku zatytułowaną „śmierć żołnierza”. Był na niej bardzo krótki, chaotyczny opis napisany w pośpiechu. Kobieta pisze, że wszystko się wydało. Na początku nie wiedziałem, o co chodzi, ale w późniejszej części znalazłem wyjaśnienie. Okazało się, że sąsiad ze strachu o własny los doniósł armii niemieckiej o ich uciekinierze. Zrozpaczona autorka pisze, że akurat wracała z lasu z mężem, gdy zobaczyła wycofujący się oddział. Po ich odejściu przed budynkiem domu zobaczyła zwłoki owego żołnierza. „Jakie to wielkie szczęście, że mnie i Gerarda nie było w domu z pewnością też zostalibyśmy rozstrzelani. Wiem jednak, że muszę uciekać. Ja nie mam tego szczęścia i nie jestem Niemką”. Wszystko zaczęło układać się w mojej głowie. Nieznajoma twórczyni owego pamiętnika to małżonka starego pana Gerarda, która uciekła z polski i już nigdy więcej nie dała znaku życia.
Tego samego dnia spotkałem się z byłym właścicielem domu pani Agnieszki, któremu oddałem moje znalezisko. Przez parę chwil nie mógł wymówić ani słowa. Łzy napłynęły mu do oczu ze wzruszenie. Na początku wyszeptał tylko, że porcelana należała do rodziców jego małżonki. Gdy już się uspokoił, wyjaśnił mi sekret swojego życia. Opowiedział o tym, że wraz z żoną pochowali Niemca obok swojego domu, a jego nieśmiertelnik schowali na poddaszu, gdyż oboje wiedzieli, że z powodu tej historii Sara będzie musiała uciekać. Miejscowi natomiast okrutnie rozprawili się z sąsiadem – donosicielem. Został on spalony żywcem we własnym domu, którego fundamenty pan Gerard pokazał mi następnego dnia, mówiąc, że milczał do tej pory ze względu na pamięć o swojej żonie, której od tamtego czasu nie widział.
Wraz z Magdą wysłaliśmy ów nieśmiertelnik, który rzeczywiście znajdował się na poddaszu domu jej ciotki, do organizacji zajmującej się zbieraniem informacji o zaginionych żołnierzach. Wielkie było moje zaskoczenie, gdy otrzymałem list od niemieckiej rodziny, która dziękuje za mój czyn, gdyż przez tyle lat nie miała żadnych wieści o swoim bliskim. Nie zamieniłbym tej przygody nawet na skrzynię złota.Hubert Parzych
Praca zajęła I miejsce w konkursie Wortalu Poszukiwaczy Skarbów
foto: Sandra Cunningham