Kategorie

Historie z ziemi wyssane









Kolejny znajomy, kolejne rewelacyjne wiadomości. "Wlazł sobie koleś z wykrywaczem na pole, po jakimś czasie podchodzi do niego właściciel:
- A do jakiej głębokości może pan szukać?
- Zależy od przedmiotu. Im większa rzecz tym głębiej, ale średnio to do 80 cm, bo to też zależnie od rodzaju metalu w glebie i wielkości tej oto anteny.
- E, to powinno wystarczyć, chodź pan.
Przeszli na skraj pola, zatrzymali się na miedzy.
- Tutaj podobno coś jest zakopane, a jak pan co znajdzie, to dzielimy się po połowie -stwierdził z uśmiechem; chyba sam do końca nie wierzył w zwieńczone sukcesem wykopki, ale.. spróbować zawsze można.
- Nie ma sprawy, w sumie dziś i tak wyszła mi połamana klamra; co prawda carska jeszcze, ale w złym stanie i raczej bez wartości. No i kilka łusek. Każde inne znalezisko będzie z pewnością ciekawsze!

Gospodarz wrócił to pracy przy ciągniku, facet z pikawką "czesał" wskazane miejsce.
- Mam coś -stwierdził w pewnym momencie wydzierając się i machając z daleka- szlachetny metal!
Rolnik jakby niechętnie przerwał pracę, wytarł dłonie w starą szmatę umazaną bardziej niż ręcę.
- No to kop pan, zobaczymy.
Kilka wbić saperki, parę potraktowanych wykrywaczem kupek ziemi i w dłoni pana z pikawką lśnił już metaliczno-żółty sygnet.
- Sprawdź pan jeszcze, może więcej tego będzie!
No więć zaczął ryć głębiej już i tak zachęcony znaleziskiem. Tym razem pod łopatą coś zachrzęściło.Sięgnął ostrożnie do zagłębienia; wybierał ziemię rękoma, drapiąc ściany dołka paznokciami.
- Mam, jakieś krążki -oczyszczał metal z resztek szmat, w ktore prwadopodobnie znalezisko było owinięte.
- Monety! -krzyknęli niemal jednocześnie spoglądając sobie w oczy. No oko srebrne, duże krążki z popersiami królów; jedna z wielką rysą w poprzek, powstałą prawdopdobnie od zbyt gwałtownej pracy saperki.
- Daj pan łopatę, ja spróbuję -stwierdził rolnik wyszarpując urządzenie wybiorcze z rąk; w sumie on był właścicielem, toteż do niego -nieoficjalnie- należało znalezisko.
Tak więc jeden kopał, drugi sprawdzł kupki ziemi oraz piasku rozsypywane na boki. Sygnał był, owszem, ale odnosił się wyłącznie do bliżej nieokreślonych, pozaginanych drobnych części. Dołek był już dość pokaźnych rozmiarów, jednak stwierdzili zgodnie, iż dalsze "rycie" jest chyba bezcelowe, zresztą potwierdzał to głośnik wykrywaczą milcząć od dobrych kilku minut.
Oczywiście od razu rozejrzeli się wokoło, czy aby żadna zabłąkana dusza nie była świadkiem ich niecodziennego odkrycia i upewniwszy się, iż w okolicy nie znajduje się nikt nieporządany zaczęli główkować jak podzielić znalezisko. Gospodarz od razu zarezerwował sobie złoto i najstarszą monetę, ale kolekcjoner zaprotestował:
- Nic panu z tego nie przyjdzie, za pierścień może pan dostać niewiele, zależnie od wagi i kursu złota, same monety może i są coś warte, jednak tu nikt panu ich nie poda wartości i do tego gratis. Oto co proponuję: zabiorę wszystko i spróbuję wycenić u specjalistów. Później ewentualnie -już po sprzedaży- dzielimy sie fifty/fifty.
- No.... zgoda... -odparł niechętnie- niech pan tylko szybko się zjawi, bo mi pieniądze są właściwie bardzo potrzebne....
- Nie ma problemu, można na mnie polegać!

....i już go więcej nie zobaczył -kończy znajomy".
- Nie wiem, czy rolnik był tak zafascynowany znaleziskiem, ale nie wziął od faceta żadnych namiarów! Nie miał pojęcia jak ma na imię, o numerze telefonu nawet nie wspominając! I tak czekał chłopina dzień, tydzień, czeka już pół roku. Jak się o tym dowiedziałem? Zwyczajnie, już opowiadam: stwierdziłem przejeżdżając kiedyś w pobliżu, że pole wygląda obiecująco, a że było świerzo zaorane - wprost wymarzony teren dla poszukiwacza. Tak więć odpaliłem the metal detector. Chodzę jakieś 8-10 mint, gdy nagle -jakieś 200 metrów dalej- spostrzegam tuman kurzu zmierzający w moim kierunku! Przyglądam się z uwagą, a tu ciągnik pełną parą pruje w moją stronę. Jakiś psychol -myślę sobie- ale twardo stoję, bo jakbym zaczął uciekać, to i tak szans większych bym nie miał. Traktor podjeżdża, wyhamował jakiś metr przede mną; kurz, huk, adrenalina - z kabiny wyskakuje gostek z siekierą i podbiega do mnie!
- Dzień dobry -odparłem spokojnie.
Facet nie wiedział co powiedzieć, zgłupiał!
- Co tu robisz! Masz pozwolenie?? Spierdalaj z pola!!
- Spokojnie, przecież nic nie robię, nawet dołka pan po mnie nie znajdzie, a zboże już dawno zebrane.
- Ale mógłbyś spytać o pozwolenie! Ja ci do domu z butami nie włażę!
- Wie pan, gdybym miał kogo - to bym spytał, oczywiście, ale nich pan sie rozejrzy - jestest tu tylko nasza dwójka, doookoła w promieniu 2-3 kilometrów 3 wioski. Czy pan myśli, że będę przez jakieś 2h jeździł wypytując o właściciela?
- No masz racje- odparł- i przepraszam za swoje zachowanie, ale mam.... jakby to powiedzieć....... wielki uraz do poszukiwaczy. Wszystko zaczęło się od.....
I tak właśnie poznałem całą opowieść. Zreszatą później otrzymałem pozwolenie na eksplorację, właściciel nawet nie chciał wiedzieć co znajdę. Cokolwiek by to nie było - miałem się z tym ulotnić nie chwaląc się nikomu. Pole zreszą było "martwe": ani jednego sygnału, tak że po jakiejś godzinie zrezygnowany pojechałem w inne miejsce. Ale jakby nie patrzeć - opowieśc pozostała..."

Jeśli chodzi o pola, to nie mam aż tak niesamowitych doświadczeń. Pamiętam jednego pana, którego syn orał pole, a ten stał na skraju przyglądając się. Zakładam, że zawsze jest jakieś 50 % szans na pozytywne rozpatrzenie wniosku, a połowa to już bardzo wiele i warto próbować. Tak więc podchodzę mówiąc klasycznie jaki to dziś wspaniały dzień mamy i walę prosto z mostu:
- Mógłbym sobie pochodzić z wykrywaczem metalu?
Facet może i zdziwiony kręci głową na boki.
- Nie...... mam nic przeciwko temu, może pan chodzić kiedy ma pan tylko ochotę.
- .....
Zamurowało mnie :) jednak są jeszcze normalni ludzie, którzy nie robią wielkiego szumu dookoła ich ziemi, własności. Podziękowłem i.. spędziłem na poletku kilka dni. No, w sumie były to wyprawy po 3-4h dziennie, ale było warto. Jedyna uwaga otrzymana od gospodarza dotyczyła udeptywania ziemi w zasypywanych dołkach, "bo mu się traktor zapadał".
Inny przypadek - facet łazi po polu, podjeżdża do niego właściciel tarktorkiem i pyta, czy.... nie będzie mu przeszkadzał, bo trochę kurzy się za pojazdem! Taki tekst może zwalić z nóg nawet najbardziej doświadczonych eksploratorów. Osobiście odwdzięczam się zazwyczaj zbierając z pola gwoździe, resztki puszek, ostre przedmioty, które mogą uszkodzić opony, dętki czy ogólnie pojazd. Przynajmniej tyle można zrobić. Dobrych uczynków nigdy nie za wiele! Bóg mi to kiedyś w dzieciach wynagrodzi, a Szatan... w tanich prostytutkach ;)

Kopałem niegdyś niedaleko wału przeciwpowodziowego; pole korciło, a saperka wierciła się niemiłosiernie w bagażniku. Tak więc rozłożyłem sprzęt, wszedłem na poletko. Minął może kwadrans - wyciągam łuskę, ale kątem oka obserwuję otoczenie. Nigdy nie wiedomo kiedy zza krzaka wyskoczy sfrustrowany właściciel po nieprzespanej nocy, czy też zza rogu nie wyjedzie autko w kolorze smerfojagód. No i doczekałem się - drogą od strony wioski pruje jakiś motocykl. Wędkarz - myślę sobie, bo za wałem woda. Stanął przed nasypem, obserwuje... no i kieruje się w moją stronę. Zacząłem składać sprzęt, kombinuję już przy aucie co mówić w takiej sytuacji. Facet podjeżdża, stawia motorek, podchodzi... a ja zaczynam:
- Witam, Pana pole?
- Nie, nie, to w sumie nieużytek, właściciel od lat nic tu nie sieje.
Ufff, no to jeden problem z głowy, ale czego facet chce? Nie musiałem długo czekać na wyjaśnienie:
- Bo tak zauważyłem, że ktoś tu chodzi, to się zainteresowałem. A coś pan znalazł ciekawego?
- W sumie nie bardzo, bo trochę guzików napoleońskich i kule muszkietowe.
- I to wszystko tutaj?
- Dokładnie, niedaleko Więckowa (najbliższa wieś) wychodzi więcej, na starej mapie znalazłem kilka ciekawych miejsc, to był teren odcięty przez Niemców w '45.
- O Wilkowie to mi jeden facet ze wsi opowiadał, chyba jeszcze żyje. Na wieży właśnie tego kościoła ulokowało się kilku Niemców, zaczęli strzelać do cywilów. No to zebrała się grupka i szybko z nimi skończyli. Pochowali ich -z tego, co pamiętam- pod murem kościoła.
I tak oto kolejna historia nie ulegnie zapomnieniu, tylko ile w tym wszystkim prawdy?
- A tak przy okazji, to 40 lat tu mieszkam i pierwszy raz w życiu widzę, żeby ktoś z wykrywaczem tu chodził.
- O, to nie jest Pan w temacie, tutaj grupy z Legnicy i Zielonej Góry przyjeżdżają; znajomy wędkarz opowiadał o tłumach "przeczesujących" te tereny.
- No jeżeli takie miejsce popularne, to ciekawe czy coś wykopują.
- Tego się raczej nigdy nie dowiemy.

Kolejna nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa story. Zaczęło się -jak zazwyczaj w wielu tego typu przypadkach- od przypadkowej rozmowy z klientem, podczas której spytałem o przedwojenne fotografie z Głogowa. Zaczęliśmy więc gaworzyć o dawnych czasach i okazało się, iż nasze doświadczenia z pobojowiskiem Starego Miasta są niemal identyczne, z tym że jego historie związane są raczej z latami typowo powojennymi, gdy wciąż jeszcze trafiano na spoczywające pod gruzami ciała.
- Dosyć interesujące miasto -stwierdziłem- a czytałem niedawno, iż w Żyłkowicach natrafiono na jeden z największych skarbów na tym terenie.
Klient zamyślił się, po czym zaczął.
- Ten skarb, jak Pan mówi, znaleziono w mojej wiosce. Dom poniemiecki, może nawet z przełomu wieku XVIII i XIX, typowe gospodartwo rolne, stodoła, pole, sad. W chałupie znajdowała się mała wnęka w ścianie, kształtem przypominała te gotyckie okna kościelne. Matka gospodarza wstawiła tam po wojnie figurkę Matki Boskiej, przygotowała świeczki - po prostu stworzyła domowy ołtarzyk. Właściciel chaty zawsze powtarzał przy piwku, iż musi sprawdzić co jest za ścianką, bo kiedyś stuknął w nią przypadkowo i słyszeć dało się głuchy odgłos pustki. Ukryty pokój? Kto wie, przecież Niemcy robili co mogli, aby ukryć to, czego nie zdołali zabrać.
- Ale poza typowymi depozytami precjozów ukrywano również odzież w kankach, ale także mięso w słoikach. Niemcy ciągle wierzyli, że wrócą w te strony.
- Proszę słuchać dalej, bo będzie ciekawiej: ludzi po jakimś czasie wysiedlono; budynki pozostawione na pastwę żywiołów oraz wpływowi środowiska powoli obracały się w ruinę, a reszty dopełniały osoby zajmujące się zbiorem złomu. Wiele domów spłonęło, kiedy grupki wyrostków kończyły imprezy alkoholowe. Kilka miesięcy potem wrócił były właściciel gospodartwa, który przypomniał sobie o swej obietnicy, a nadażyła się ku temu doskonała okazja! W plecaku przyniósł kilof, który już po kilku minutach uderzał w ceglaną ścianę powodując tym samym przypływ adrenaliny. Cegły okazały się nadzwyczaj twarde jak na swój wiek; możliwe, iż budulec nie miał więcej niż 50 lat. Nagle BUM! Koniec kilofa przebił mur i utkwił w niewielkim otworze!
- A więc jednak? Pustka powietrzna czy coś więcej?
- Hahaha, nie, nie pustka! Zagląda przez dziurkę, ale niczego jeszcze nie dostrzegł. Poszerzył otwór, wyciągnął gruz. Wnęka na oko 50 cm szerokości, a w niej stoi sobie dzban. Tak po prostu. Gliniany, wyglądał raczej jak jakiś średniowieczny wyrób, bez ucha, przyozdobiony dokoła powtarzającym się wzorkiem. Facet nerwowo wyciąga naczynie, które wydaje się nadzwyczaj ciężkie. Zagląda do wnętrza i... w tym momencie jego twarz oświetla żółty blask. Złoty blask. Kilkadziesiąt denarów. Skarb.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, takie odkrycia nie mają miejsca.
- Wie Pan - mógł to znaleźć Niemiec wiek temu, mógł to wykopać rolnik podczas orki; bał się zgłaszać władzom, obawiał się powiadomić o tym rodzinę, może nie znał nikogo, kto zamieniłby to na gotówkę - faktem jest, iż wypełniony monetami dzban był prawdziwy. Historii ciąg dalszy: facet nie wiedział co zrobić, więc usiadł i zaczął płakać całując monety, których liczba powoli malała wraz z upływem dni. Na początku sprzedał kilka z nich, resztę zamieniał na wina. Tak, Proszę Pana, moneta za butelkę, typowe postępowanie alkoholika... jak możnaby się było spodziewać - niebawem wieść o odkryciu obiegła miasto, zresztą podczas alkoholowego upojenia odkrywca szczycił się swym bogactwem na każdym kroku, znalazły się błyskawicznie całe rzesze "kolesi", część monet po prostu mu skradziono. I nadszedł także i ten dzień, kiedy odwiedziła go milicja; prokurator przesłuchał podejrzanego, przeprowadzono rewizję; zabrano mu wszystko, więcej niż posiadał. Nie poszedł siedzieć tylko dlatego, że przystał na ugodę wyznając kiedy, komu, gdzie i za co...
Kara pieniężna za przywłaszczenie znalezika także do najniższych nie zależała.
- Aż przykro tego słuchać. Mógł żyć na wyższym poziomie.
- Tak: mogłem mieć wszystko, ale wszystko straciłem. Do widzenia Panu...
Klient opuścił lokal pośpiesznie ze łzami w oczach.
Stałem jeszcze chwilę nieruchowo. Usiadłem i zacząłem zapisywać wszystko, co przez kilkoma minutami usłyszałem, puki jeszcze ma pamięć nie wymazała jego słów. Takie historie nie powinny "umierać" zbyt szybko.

Uwielbiam pseudo-reportaże, w których przewijają się tajemniczy turyści odwiedzających swe dawne siedliska. Tym razem nie posiadam za wielu informacji w tej sprawie, toteż będzie krótko i na temat, bez zbędnego pieprzenia. Posłuchaj krótkiej opowiastki, także powiązanej tematycznie -przynajmniej częściowo- z poprzednią.
Auto na "niemieckich blachach", schyłek komunizmu w Polsce, wioska o niewiele mówiącej nazwie Brostau. Kilku młodych Niemców odwiedza i zagaduje gospodarza, którego synek przygląda się z boku, raczej nie zaintersowany rozmową. Dom ten należał do ich dziadków; wrócili, aby wykonać pamiątkowe fotografie, odwiedzić stare mury. Nad wejściem (we wnęce - skąd ja to znam?) znajdowała się figurka nieokreślonego bliżej świętego; być może był to Jezus, może nawet Maria, ale czas zrobił swoje i jak na razie przedstawiał sie jedynie bliżej nieokreślony kształt. Niemcy poprosili o figurkę, płacili zresztą dość dobrze markami. Kiedy chłop zapytał o powód zainteresowania tym osobliwym "dziełem sztuki" - tłumaczyli to w sposób następujący: "Figurkę ten wykonał jeszcze ich pradziadek, co stanowi jedną z niewielu tak wiekowych pamiątek rodzinnych. Dla niego jedynie posążek, dla nich wartość sentymentalna". Gospodarz ucieszony pozbyciem się maszkary, króra teraz bardziej odstraszała gości niż strzegła dobytku, chętnie przystał na propozycję obcokrajowców. Niemcy postawili wódke, urządzili kolację na swój koszt; cała wieś o nich mówiła. Wyjechali dnia następnego z rana, nocowali zresztą pod dachem gospodarza wspomnianego w tekscie. W tym samym czasie jego synek szykował się do szkoły. Dzieliła go od niej odległość jakiegoś kilometra. Mniej więcej w połowie trasy wzrok jego przykuła kupka gdyzu leżącego pośrodku asfaltowej drogi, co stanowiło coś osobliwy i raczej rzadko spotykany widok. Zaintrygowany podszedł bliżej, aby zbadać sprawę. Resztkami okazała się sprzedana Niemcom figurka, króra najwidoczniej była wydrążona wewnątrz...

 

YEDYNY
yedyny@poczta.fm

Większość opisanych sytuacji nigdy nie miała miejsca i stanowią jedynie fantazję autora. Nazwy miejscowości zostały zmienione.







POLECAMY TAKŻE: