Historie z ziemi wyssane
Studiowanie map bywa interesującym zajęciem, o ile wiemy jak do tego podchodzić. Nieodzownym przedmiotem wspomagającym staje się wtedy słownik niemiecko-polski, gdyż przedwojenne mapy dawnego Glogau posiadały (w jakichś 99%) oznaczenia niemieckie; wspomnę tylko o najstarszym planie/mapie odnalezionej przeze mnie gdzieś w odchłaniach internetu, a pochodzącej z roku 1642. Przedstawia zarys murów miejskich oraz wyspę kolegiacką zwaną dzisiaj Ostrowem Tumskim.
Najbardziej poszukiwane przez wszelkiego typu poszukiwaczy są głównie plany - bitew czy też potyczek, miast, przylegających wsi; z nich także można dowiedzieć się -o ile wybrane tereny czy obiekty nie stanowiły tajemnicy militarnej- gdzie znajdowały się wojskowe szpitale, baraki, strzelnice miejskie (nasze poczciwe Schutzenhaus wraz z Schutzenplatz), strzelnice wojskowe (tych było w okolicach wiele). Ukazują się także poligony znane "Exercier Platz", "Altes Polygon" lub "Artillerie Schiessplatz" - dawniej pełne młodych kadetów uczących się posługiwania bronią, a także pocisków i dział... dziś miejsca te straszą już tylko "na dziko" wyrzucanymi śmieciami oraz lejami po eksplozjach, czasem zaledwie pod cienką warstwą jesiennych, zeszłorocznych liści trafić można jeszcze na łuski z okresu I i II wojny światowej; przy odrobinie szczęścia ukazują się unikaty z końca XIX wieku. Ciekawostką są także historie ocierające się o zjawiska tzw. paranormalne -nadnaturalne, trudne do wyjaśnienia za pomocą dostępnych środków naukowych i badawczych: otóż w 1945 r. na przedpolach miasta, w rejonie jednego z poligonów, zginęły setki żołnierzy Niemieckich, cofających się w kierunku miasta w wyniku przeważającej siły Rosjan. Spotykałem świadków, którzy jeszcze wiele lat po wojnie widywali w tamtym rejonie widmowe armie, słyszeli krzyki w obcym języku, stłumione eksplozje, ale nikt o tym nie mówi obecnie bojąc się ośmieszenia.
Podobno zjeżdżali się w te rejony kolekcjonerzy militariów z dalszych rejonów kraju, gdyż na wspomnianym już poligonie można było znaleźć... kule armatnie wszelakiego kalibru, pruskie pociski, ogólnie mówiąc: bardzo niebezpieczne zabytki sztuki militarnej. Sam nigdy czegoś podobnego -na szczęście- nie znalazłem i nawet gdyby dopisało mi szczęście - nie wyobrażam sobie transportu złomu w me czyste i lśniące progi.
Jakieś 10 lat temu zacząłem od jednej mapy, stanowiącej kilka kartek formatu A4 posklejanych ze sobą, aczkolwiek dość amatorskie było to wykonanie; wydruki także pozostawiały wiele do życzenia, jednakże co najważniejsze: były w miarę czytelne. Przedstawiały kopię tzw. Messtischblatt (mapy topograficznej w skali 1:25 000). Bardziej dokładny może być jedynie plan miasta w skali 1:10 000 z naniesionymi nazwami ulic i niemalże każdym budynkiem. Wracając do mojej kopii: zaczęło się od tłumaczenia nazw, gdyż większość symboli poznałem na zajęciach geografii jeszcze w szkole podstawowej. Bardzo pomocny okazał się Zamek Głogowski, gdzie była możliwość wykonania odbitek planów występujących w licznych, tematycznych opracowaniach, do tego powię-kszenia ich wielokrotnie. Owe "historyczne sklejki" posiadam do dziś.
Do rzeczy: odkryłem coś bardzo interesu-jącego, mianowicie wiele mówiącą nazwę "Schweden Schanze" (Szaniec Szwedzki). Było to ładnych parę lat temu, ale przypominam sobie, że postanowiłem zbadać wzgórze wraz z kolegą z klasy. W owych czasach wykrywaczem metali dysponowało chyba tylko wojsko, ale jakby nie patrzeć -był to pretekst do lepszego poznania okolicy. Tak więc po 15-20 minutowym marszu dotarliśmy na wzgórze, no może większe wzniesienie, górujące jednak bezsprzecznie nad pozostałymi w rejonie. Widok, jaki rozpościerał się z niego, był niesamowity! Okoliczne wioski w zasięgu wzroku, miejsce wschodu i zachodu słońca, nie wycięte jeszcze zadrzewienia śródpolne, stada słoni pasących się na wschodzącym zbożu.... Czegóż chcieć więcej? Szwedów i śladów ich bytności w postaci fantów zalegających płytko pod ziemią!!! Trafiliśmy na okopy, prawdopdobnie pamiętające jeszcze okres II WS. Były to czasy, kiedy wbijając łopatkę (jeszcze nie saperkę) można było natknąć się w owym miejscu na wiekowe fragmenty szkła, prawdopodobnie z XVIII w., ołowiane kule muszkietowe, a także śledzie namiotowe mocno już skorodowane. Wychodziły z ziemi także zapalniki; do dziś pamiętam datę na jednym z nich: 1942. Wyciągnęliśmy także kilka siekier -najmniej interesujące nas wówczas znalezisko- oraz saperki wojskowe, bardzo skorodowane. Oczywiście nic ciekawszego wtedy nie odnaleźliśmy (do czego po latach można przywyknąć), ale liczyło się pierwsze badawcze wyjście z potwierdzeniem informacji o oblegającym miasto wrogim wojsku! Jakieś parenaście lat później dowiedziałem się, iż "moje wzgórze" nosiło wcześniej nazwę "Tataren Schanze", o czym pamiętają już wyłącznie Niemcy - byłi głogowianie.
Znaleźliśmy także ukryty w wysokiej trawie punkt niwelacyjny, lecz dziś nie ma po nim żadnego śladu. Zniknęły też całkowicie okopy. I połowa wzgórza. Na polach wyrosły domy. Pozostało jednak wiele innych interesujących i jednocześnie tajemniczych miejsc w rejonie miasta, być może w niedalekiej przyszłości znajdę czas na odkrywanie ich tajemnic......
Nie zapominam również o relacjach osób, które spotykałem w terenie, gdyż jest to chyba najszybszy, najłatwiejszy i darmowy (no, nie zawsze...) sposób na pozyskanie informacji. Czasem wystarczało zwyczajne "dzień dobry" i... po chwili wiedziało się wszystko o okolicy, niemcach, skrytkach, czasem nawet bezcielesnych bytach.
W okolicy miasta znajduje się wiele wysiedlonych wiosek, chociażby Rapocin, Biechów, Bogomice czy chociażby częsciowo wysiedlone Żukowice - wszystko z powodu szkodliwego oddziaływania Huty; inne skupiska ludności -jak np.Oberau- zostały rozebrane w latach powojennych przez Polaków. O tej ostatniej dowiedziałem się w roku 2008, przez wszystkie lata żyjąc w przekonaniu, iż zniszczyli ją sami Niemcy w wyniku obrony miasta i przedpola (w pobliżu znajdują się także ruiny Ober Redute), a tu proszę: suprajs! Do czego doprowadzili Polacy i ich "gospodarność"? Wystarczy przejechać się po dowolnej wiosce. Zniszczone zabudowania, pomniki... po cmentarzach nie ma już śladu... a tak bardzo oburza nas sytuacja, kiedy dowiadujemy się o dewastacji cmentarzy poza granicą kraju! Osobiście znam miejsce, gdzie znajdują się fragmenty nagrobków, niektóre jeszcze z datą 1880. Czyżby gruz/odpadki nie wykorzystane przy odzyskiwaniu surowca przez kamieniarzy? Od mojego nieżyjącego już wykładowcy architektury dowiedziałem się, iż droga dojazdowa na pola przy jakiejś wsi wyłożona była płytami nagrobnymi. Doskonały pomysł, traktor się przynajmniej nie zakopie...
Podczas jednego z objazdów (na moim turbo-wigry) jednej z wiosek, natknęliśmy się na babcię pasącą krowy. Takie sielankowe spotkanie, prawdopodobnie pierwsze i ostatnie w moim życiu. Staruszka Babiczowa żyje do dziś na szczęście. To prawdopodobnie jej syn prowadzi obecnie skansem niedaleko Paulinowa. Zaczęło się od rutynowego pytania: "Czy wie Pani coś o zrzutach broni, jakichś zakopanych przedmiotach poniemieckich ???". Staruszka wyglądała tak jakby wiedziała, że biją dzwony - nie wiedziała jednak w jakim kościele... jednak po chwili zaczęła sobie coś przypominać:
- A chodźcie ze mną, ja tu tylko krowy wyprowadzę na łąkę i powiem wam po drodze.
Po przejściu kilkudziesięciu metów znaleźliśmy się przy wysokiej, sztucznie usypanej skarpie, po prawej -w odległości może 100 metrów- przepływała Odra. Babeczka zatrzymała się przy wierzbach, których wygląd wskazywał na to, iż pamiętają jeszcze czasy Mieszka z dyndającym u jego pasa szabliskiem. Stanęła dokładnie między drzewami. Odległość między nimi wynosiła jakieś 3 metry.
- Tutaj kiedyś uciekał złodziej z Głogowa. Goniło go kilku chłopów ze sztachetami, bo ukradł komuś dużo pieniędzy. Tu, na tym drzewie się schował i przesiedział całą noc -unosi głowę wskazując na miejsce, gdzie rzeczywiście mógłyby ukryć się człowiek- Na drugi dzień zszedł i uciekł, nigdy go nie złapali.
- A tu, gdzie stoję, leży 3 pochowanych Niemców. Ruskie ich zabili w 1945 roku. Kiedyś tu tacy przyjeżdżali co to mieli taki tornister i antenę okrągłą, i szukali czegoś pod ziemią, ale tu nic nie ma i szybko odjechali. Tu za mną, na tej skarpie był schron. Jeszcze jak tych cegieł tam nie było po zburzonych domach, to widać było szczelinę, okno przez które Niemcy obserwowali rzekę.
Spoglądam we wskazanym kierunku, lecz oczom mym cudownym ukazuje się wyłącznie wszelakiej maści zielenina i prawdopdobnie resztki jakiegoś budynku. Nie za bardzo jej wierzę, ale nie okazuję tego po sobie; w końcu to jej okolica i jej historia.
- Kiedyś pamiętam, że dzieci bawiły się w piwnicy i odsunęli jakąś szafkę. Patrzą, a tu wejście do dalszej części piwnicy. Rodzice mieszkali tu z 30 lat i niczego nie znaleźli, a dzieciaki przypadkiem odkryły, bo z tej piwnicy było ukryte przejście do bunkra. Pistolety tam były i miny bez zapalników. Dzieciaki powyciągały te miny i przyniosły do kuchni, położyły na piecu, bo myślały, że to takie pokrywy metalowe, bo to było takie okrągłe. Matka przychodzi i jak zobaczyła - mało nie osiwiała! Chłopaki dostały lanie, przyjechała milicja i zabrali cały magazyn. Oj, dobrze że wtedy się w piecu nie paliło!
- A nic nie zostało z tego magazynu, może jakieś hełmy niemieckie?
- Nie, milicja zostawiła puste kanistry, jeszcze ze swastykami, lampy naftowe, ale to się używało, a potem się wyrzucało. Były apteczki wojskowe, ale co to za leki były nikt nie wiedział, torby się jedynie przydawały dla dzieci do szkoły.
Obeszliśmy z nią całą wioskę prowadząc rowery, a Babiczowa przypomniała sobie jeszcze o chyba dziś już historycznym fakcie:
- Tam gdzie jest staw, jak się jedzie z miasta - to jest taka polanka. Tam w czasie wojny stały baraki z jeńcami. Oni budowali te wszystkie bunkry koło Odry.
Myślałem sobie: "Kolejna wymyślona historia, tylko w jakim celu?". Jak zwykle oświecenie przyszło po latach, kiedy jeden z miłośników historii Głogowa poprosił mnie o zaznaczenie na mapie orientacyjnego miejsca, w którym owe baraki znajdować się miały. Mój schematyczny rysunek zgadzał się -o dziwo!- z danymi posiadanymi przez niego, aczkolwiek pochodziły z zupełnie innego źródła! Opowiastka została potwierdzona w jakimś stopniu. Chciałbym kiedyś trafić na kogoś, kto przekazałby coś wiecej, ale czasu coraz mniej...
Tak wiec była to kolejna osoba, która o niczym nie miała pojęcia i od której niczego konkretnego nie dowiedziałem się, hahaha. Żywy, być może i ostatni żyjący świadek niepotrzebnych nikomu historii. Uwielbiam takie spotkaniaaaa!
Innym razem trafiłem na złomiarzy. Dużo jeździłem, więc wiedziałem gdzie leżą niepotrzebne nikomu metalowe śmieci, zrzuty gruzu ze zbrojeniem, miedziane kawałki rur. Wywiązał się między nami dialog, w wyniku którego doszło do nie pisanej umowy: oni dostają złom, ja dostaję informacje i potencjalne namiary. Dowiedziałem się także czegoś o pracy złomiarza: jeśli trafią na gruz budowlany, dla przykadu: wielkie płyty uszkodzone i nie wykorzystane do budowy - rozpalają pod nimi ognisko. Stal zwiększa objętość powodując pękanie betonu; w ten oto sposób nie musza napier... młotem oszczedzając i czas, i energię.
- Chodziłem kiedyś po takich hałdach. Było dużo cegieł, ogólnie typowy gruz i dużo ziemi. Patrzę - leży jakiś prostokątny kawał metalu. Wyczyściłem go rękawem - Adolf. Z mosiądzu był! Ale zobaczył mnie jakiś facet, podchodzi i wydziera się, że jest archeologiem, ze tu nie mogę chodzić i żebym oddał płytę, bo po milicję zadzwoni. To ja oddałem, a głupi byłem: mogłem przecież z tym uciekać! Kilka groszy by na skupie było... - kończy historię popijajac piwo z butelki.
Zaczyna drugi, któremu zebrało się na wspominki:
- Kopaliśmy kiedyś z Waldkiem. Takim z Maniowa... na starym poligonie koło Przemkowa. Facet był pierwszy raz w terenie. Ja łopatą, on z kilofem, wykrywacz mieliśmy od znajomego. Namierzyłem coś pod ziemią, wbijam szpadel, a ten napieprza kilofem! Wychodzi mina przeciwczołgowa, a ten dureń na pół ją z rozpędu przeciął, na pół! Dobrze, że się rozleciała na kawałki, bo tak skorodowana była, ale mówię mu potem, że więcej ze mną nie pojedzie. Ludzie, już by z nas nie było co zbierać! Potem na dół głęboki trafiliśmy z takimi dużymi karabinami -rozłożył ręce w znanym, wędkarskim stylu.
- I co się z tym stało potem? -zapytałem coraz bardziej pochłonięty opowieściami.
- Na złom poszło. Trochę były pordzewiałe, zresztą kto by to kupił... Kiedyś też na Starym Mieście trafialiśmy na sejfy, ale już rozprute były. Przednia ścianka masyyywna, z zamknię-ciem, od tyłu jedynie cienka blacha. Ale piękne były, zdobione, takie ornamenty roślinne dookoła i jakieś napisy hitlerowski miały.
- I co, pewnie jakiś kolekcjoner pamiątek kupił?
- A gdzie tam, na złom poszło. To żelazo było. Nawet opłacało się z tym jechać do skupu, bo ważyło konkretnie.
- Pamiętasz jak żeśmy ten stary dom rozbierali w Jaczewie? Jeszcze proboszcz opowiadał, że to najstarszy we wsi dom. Wyrywali my rynny, parapety - to można jeszcze było sprzedać normalnie, nie na skupie. Koparka potem burzyła ściany. Patrzę, a tu wypada jakieś zawiniątko. Operator nic, to ja niby po złom się schylam i capnąłem zwitek. Potem jak żeśmy popili wieczorem, to sobie o tym przypomniałem. No to z chłopakami odwijamy, ale to tylko jakieś papiery stare były zawinięte w obraz z jakimś szlachciem chyba. Jeszcze te pieczęcie były w takiej brązowej masie wybijane, jakieś korony, pismo takie powywijane, że nie mogliśmy odczytać. Kto to się na tym znał. My myśleli, że to jakieś ozdoby będą, skarb! Jeden mi mówi: "Możesz sobie tym dupę podetrzeć".
- I co pan z tym zrobił??
- A co mogłem? dupę potem podtarłem.... a obraz spaliliśmy.
Można i tak. Mam tylko nadzieję, iż większość ukrytych pamiątek historycznych nie skończyła podobnie: stracona bezpowrotnie i tylko czeka w zakamarku piwnic na odkrycie.
Większość opisanych sytuacji nigdy nie miała miejsca i stanowią jedynie fantazję autora!
Yedyny