Kategorie

Inny dzień









Chyba wtorek. Nie wiem. Dzień jak każdy inny. Straciłem rachubę. Wakacje są, szczęśliwi czasu nie liczą… Ktoś kiedyś powiedział, że każdy nowy dzień jest szansą na to żeby wszystko zmienić. Ja bym powiedział, że szansą na to żeby odkryć coś nowego…


Wiem już dokładnie gdzie to jest. Zgromadziłem wystarczająco dużo informacji. Mapy, mity, opowiadania innych. Nigdy się nie dowiem jeśli sam tego nie sprawdzę. Fakt, wybieram się tam już od tygodnia. Rzecz jasna rowerem. Ta miejscowość to taki wygwizdów, że inny środek transportu nie wchodzi w grę. A więc postanowione: nie czekam dłużej i wyruszam właśnie dzisiaj! Ekipę na każdą wyprawę miałem stałą, do czasu kiedy się nie rozleciała…Było dobrze dopóki trzymaliśmy się razem, aktualnie każdy poszedł w swoją stronę. Mimo to nie narzekam, mój obecny kompan przynajmniej nie plecie bez przerwy o nowych modelach odtwarzaczy mp3 dostępnych na rynku. Było mi trzeba właśnie kogoś takiego jak Filip. Trzeźwo myślący , łebski i jednocześnie na tyle szalony żeby się tam ze mną wybrać. To co wziąłem: komórka, aparat i... optymizm, a właściwie nadzieja na to, że coś znajdę. Wsiadłem na rower i spojrzałem na zegarek była 16.10. Spotkanie z Filipem, standardowe przywitanie, wyruszyliśmy. Droga była dość długa i ciężka. Jechałem jako pierwszy, za mną mój kumpel na swoim „wymiataczu szos”. Filip z reguły tylko mi towarzyszy. Chodzi mi o to, że na ogół nie jest zbyt dobrze zorientowany. Nie wie nic o miejscu, które mamy zamiar odwiedzić, ani co właściwie spodziewamy się w nim zobaczyć. Ale zauważyłem, że ostatnio zaczyna się coraz bardziej tym wszystkim interesować. Przyznam, że nawet mnie to cieszy.

-Bartek, te koleiny wyglądają jak leje po bombach!

-Bombach powiadasz? che, che…

Po godzinie i dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Uroczo położone jeziorko na południe od miasta powiatowego. Stary, zalany wodą kamieniołom z XIX wieku. Błoga cisza…

-Ciekawe czy 60 lat temu było tu tak spokojnie…- pomyślałem.

Nabrałem powietrza w płuca i głośno je wypuściłem. Spojrzałem na mojego towarzysza. Widać było, że jazda trochę go zmęczyła, podobnie z resztą jak i mnie. Nie zastanawiając się dłużej, zostawiliśmy rowery na uboczu i rozpoczęliśmy mały rekonesans po brzegu. Woda znacznie obniżyła swój poziom, ziemia wokół niej była wilgotna i miękka.

- Ale błoto – powiedziałem

- No, ale Ty w swoich wojskowych butach po dziadku doskonale sobie poradzisz. Ja nie wchodzę tam w swoich adidaskach – odparł.

Przyznam, że z mojego obuwia byłem wyjątkowo dumny. Kawałek dalej poszedłem sam. Rozglądałem się uważnie. Nagle zobaczyłem coś leżącego na ziemi. Filip popatrzył na mnie pytająco, a ja uśmiechnąłem się do niego, a potem schyliłem się i to podniosłem.

- Wygląda na lotkę od pocisku moździerzowego. Jest mocno skorodowana- powiedziałem.

- Nieźle! Wszystkie fanty jakie znajdziemy składajmy w jedno miejsce, dobrze? – zaproponował.

Podałem mu więc lotkę, a on zaniósł ją kilka metrów dalej i położył pod drzewem. Zachęcony tym znaleziskiem, nie zwracał już uwagi na swoje buty i dalej szliśmy razem. Okrążyliśmy całe zrzutowisko kilka razy, przypatrując się każdej kępce trawy i badając wzrokiem każdy podejrzany zakątek bajora.

- Myślisz, że coś jeszcze dzisiaj znajdziemy? – zapytałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Zaniepokojony, obejrzałem się za siebie. Filipa nigdzie nie było. Wystraszony już nie na żarty, że coś mogło mu się stać, zacząłem go szukać. W zasięgu mojego wzroku nie było żywej duszy.

-Gdzie jesteś?! - krzyknąłem. Odpowiedziało mi echo. Pobiegłem kilka metrów przed siebie i powtórzyłem zawołanie. Bez skutku.

-Gdzie on się podział do diabła?! Kiedy moje nerwy były już u kresu wytrzymałości zauważyłem go. Stał nad brzegiem jeziorka i uparcie wpatrywał się w jeden punkt.

- Zwariowałeś?! Czemu się nie odzywasz?! –wrzasnąłem i w tej samej chwili spojrzałem w dół. To, co leżało na ziemi przyprawiło mnie o przyjemny dreszcz. Pełno łusek w idealnym stanie, można było nawet odczytać ich bicia.

- Łuski do rosyjskich i niemieckich dział przeciwlotniczych – oznajmiłem tonem znawcy.- Jest tu między innymi kal. 20mm. Jestem pod wrażeniem, ale mogłeś się odezwać jak Cię wołałem!

- Nie byłem w stanie wykrztusić słowa….No i chciałem Cię nastraszyć.

- Nigdy więcej tego nie rób.

Podekscytowani pozbieraliśmy co ładniejsze okazy i przeszliśmy kawałek dalej gdzie ku naszemu zdziwieniu w kępie liści i tataraku leżały łuski tym razem od karabinu maszynowego MG-42. Dobrze zachowane. Adrenalina, radość, niedowierzanie. Tak w trzech słowach mógłbym opisać stan w jakim się znajdowałem. Usiedliśmy na trawie i podziwialiśmy nasze znaleziska. Były niesamowite, jednak ja czułem lekki niedosyt. Wlepiłem wzrok w muł niedaleko nas i myślałem, że zwariuję. Leżały tam skorupy od pocisków artyleryjskich!!! Nie mogłem uwierzyć swojemu szczęściu. Wybraliśmy się jak na grzyby! Tyle fantów bez jakiegokolwiek sprzętu! Wyciągnąłem aparat żeby porobić kilka fotek . W końcu miałem przed sobą miejsce, którego grzechem byłoby nie uwiecznić.

Zaczynało się ściemniać więc postanowiliśmy wracać do domu. W końcu mieliśmy do pokonania 20 kilometrów na rowerze i to jeszcze przez las.

-Zapowiada się więc emocjonująca i nierówna droga powrotna! – powiedziałem z uśmiechem.

- Zanim wsiądziesz na rower, powinieneś o czymś wiedzieć. – rzekł Filip grobowym tonem. Spojrzałem na niego niepewnie.

-Choruję na hemeralopię.

- Na co? Filip… czy to groźne?

-To ślepota zmierzchowa. Che, che. Nic nie widzę późnym wieczorem więc może się pospieszymy?

- Stary, myślałem, że umierasz!- wykrztusiłem z ulgą.

Wsiedliśmy na rower i ruszyliśmy w drogę. Ja cały zestresowany, co chwilę spoglądałem za siebie i pilnowałem żeby czasem Filip nie zboczył z drogi. Po pół godzinie dojechaliśmy do wioski, skąd było już niedaleko do domu.

Leżąc w łóżku rozmyślałem nad dzisiejszym dniem i doszedłem do wniosku, że na pewno nie był on taki jak wszystkie inne…

Piotr Konieczny

Praca zgłoszona w konkursie Wortalu Poszukiwaczy Skarbów www.poszukiwania.pl

foto: Griszka Niewiadomski