Jego królewska mość Przypadek
Dorota Pogodzińska Mówi się, że potrzeba jest matką wynalazku. Oczywiście można dyskutować nad prawdziwością tego stwierdzenia, ale jedno jest pewne – ojcem wielu odkryć naukowych jest …przypadek. Archeologia to nauka, która mimo całej skomplikowanej metodologii badawczej skazana jest często na kaprys losu. Można miesiącami rozwiązywać zagadki przeszłości z niewielkim skutkiem, gdy tymczasem jedna głębiej wyorana skiba ziemi odsłoni nam więcej niż systematyczne badania, a "zwykli" ludzie stają się mimowolnymi odkrywcami zabytków o wyjątkowym znaczeniu. Tylko od ich dobrej woli zależy, czy podzielą się z nami tymi znaleziskami, czy też, w obawie przed najazdem poszukiwaczy, zatają je. Tym razem mieliśmy szczęście. A wszystko zaczęło się bardzo prozaicznie. |
![]() |
Pan Andrzej Sikorski, mieszkający w niewielkim, spokojnym Ryczywole położonym w widłach Wisły i Radomki, za namową żony i córek postanowił naprawić altankę na działce. Zaczął kopać dołek pod nowe słupki i jakież było jego zdziwienie, gdy w pewnej chwili ujrzał fragmenty glinianych naczyń i przepalone kości. Po prostu wkopał się w sam środek… grobu ciałopalnego. I może nigdy nie dowiedzielibyśmy się o tym fakcie, gdyby nie najmłodsza córka pana Sikorskiego – Ela. Spakowała znalezisko taty i zaniosła do swojej szkoły. Potem rozpoczęła się już nasza rola.
Dzień przed wyjazdem na stanowisko zapełniła gorączkowa krzątanina i przygotowywanie sprzętu. Atmosfera jest tym bardziej nerwowa, że to mój debiut, pierwszy sprawdzian tego, czego nauczyłam się przez ostatnie kilka lat nauki. Pierwszy kontakt ze znaleziskiem następuje w gabinecie dyrektora ryczywolskiej szkoły. W pudle leżą fragmenty klosza, przepalone kości, ale wzrok przyciąga przede wszystkim piękna popielnica. Jest to naczynie baniaste, o największej wydętości brzuśca umieszczonej w połowie wysokości. Posiada stożkowatą, słabo wydzieloną szyjkę z lekko odwiniętą na zewnątrz krawędzią. W przeciwieństwie do innych naczyń "kloszowych" z wczesnej epoki żelaza, jest bardzo dobrze wypalona, a ślady spękań na powierzchni naczynia świadczą o tym, że stało w ogniu. Najciekawszy jest jednak bogaty i niespotykany ornament. Główny motyw zdobniczy znajduje się na brzuścu. Tworzy go pasmo krzyży wykonanych dwoma rytymi liniami, ograniczonych z dołu i z góry podwójnymi liniami biegnącymi wokół naczynia. Nad górnymi liniami widoczny jest pas trójkątów wypełnionych ukośnymi kreskami. Nad nimi, w nierównych odstępach, zostały umieszczone pary przedstawień, które mogą być stylizowanymi rogami jelenia. Pod dolnymi liniami, w mniej więcej równych odległościach, znajdują się grupy ukośnych kresek. Przy dnie umieszczono dwa pasma dołków odciśniętych paznokciami, a nad nimi trzy grupy symetrycznie rozlokowanych niby piramidek wykonanych ornamentem paznokciowym. Czyż nie przyciąga oczu swoją niezwykłością? I pierwsze skojarzenie związków kultury łużyckiej z naczyniem pod kloszem. I coraz bardziej wzrasta nasza ciekawość – co jeszcze tam będzie?
Udajemy się na miejsce odkrycia. Stanowisko znajduje się tuż przy ogrodzeniu ogródków działkowych. Na powierzchni widoczne jest miejsce po wcześniejszym wkopie pana Sikorskiego i tam właśnie zaczynamy kopać, by odsłonić to, co jeszcze zostało w ziemi.. Naszym poczynaniom towarzyszy grupka dzieci z sąsiednich bloków i nie opuści nas aż do samego końca wykopalisk. Są ciekawi, zadają pytania i na swój sposób pomagają rozgarniając hałdy wysypanego piasku w poszukiwaniu zabytków. Budzimy zainteresowanie także części dorosłych mieszkańców, którzy przychodzą zobaczyć co też ten Sikorski wykopał na działce. A my szukamy pozostałych fragmentów klosza.
Kolejny dzień odkrywczej epopei zaczyna się od wycieczki dzieci ze szkoły, które przyszły zobaczyć, jak pracują archeolodzy. Na ich twarzach widoczne jest rozczarowanie. Chyba nie tego się spodziewały. Przecież to nudne takie grzebanie w ziemi, przyglądanie się i tylko od czasu do czasu jakieś skorupki. A gdzie ten dreszczyk emocji, jaki towarzyszy poczynaniom filmowych badaczy przeszłości, gdzie tajemnica i przygoda? A my cierpliwie tłumaczymy, że tak naprawdę praca archeologa nie ma nic wspólnego z działalnością Indiana Jones, że zwykle jest to mozolne i powolne składanie fragmentów odkopanej rzeczywistości, by potem móc odtworzyć życie naszych przodków. Czyż to nie są emocje? Chyba ich przekonaliśmy do takiego widzenia archeologii. Pod koniec dnia czeka nas nagroda za włożony wysiłek. Pod ostrzem łopaty coś zazgrzytało. Serca zabiły nam szybciej, z ziemi wyłoniło się dno naczynia i to całego. Odkryliśmy drugi grób! Dno klosza znajdowało się na niewielkiej głębokości (około 30-35 cm). Trudno aż uwierzyć, że do tej pory nikt na nie nie natrafił.
Następnego ranka pracę zaczynamy od obejrzenia przyniesionych przez dzieci przedmiotów – krzemieni, ceramiki nawet kości zwierzęcych. Nasi młodzi przyjaciele złapali bakcyla archeologii. I bardzo dobrze, przynajmniej czas spędzony tutaj z nami nie pójdzie na marne, bo w ich głowach zostanie wspomnienie tych chwil. Niecierpliwość i napięcie, z jakim przystąpiliśmy do pracy udziela się nie tylko naszym "etatowym" pomocnikom, ale i dorosłym. Zdejmujemy ziemię warstwa po warstwie odsłaniając stopniowo stojące obok siebie dwa klosze. Otoczone są one dużą ilością potłuczonych naczyń, jak można przypuszczać po wtórnym przepaleniu części z nich, będących pozostałościami po stosie pogrzebowym. Chwilami wydaje się, że ówcześni ludzie, z sobie tylko znanych powodów, obłożyli podstawy przykrywających popielnice kloszy warstwą potłuczonej ceramiki. Tyle jej tam jest, że strach ruszyć cokolwiek, by nie dokonać spustoszenia. Zniekształcenie nie zawsze pozwalało określić, z jakiego naczynia pochodzą fragmenty. Większość stanowiła ceramika o powierzchniach chropowaconych, czasami z zachowanymi gładzonymi szyjami. Spotykane były także gładkie fragmenty dzbanów i mis. Niektóre z dzbanów były zdobione ornamentem falistych lub prostych, podwójnych linii drobnych kresek wykonanych paznokciami. W całości zachował się kubek dwustożkowy, który posiadał na dnie wyryty znak krzyża oraz misa stożkowa o zaokrąglonym profilu, posiadająca podobny znak wykonany na dnie tyle, że zdwojony. Wewnątrz misy znajdowała się również wyryta kratka.
Wokół brzegów wykopu rośnie tłum zaciekawionych ludzi oczekujących na to, co jest pod glinianą skorupą. Bardzo delikatnie odsypujemy piasek, owijamy klosz taśmą – oby nam się tylko nie rozpadł. Napięcie wokół nas jest prawie namacalne. Powoli zdejmujemy klosz – pojawia się popielnica ze spalonymi szczątkami ludzkimi, ustawiona na dużych fragmentach pochodzących z naczyń o chropowatych powierzchniach. Wśród obserwatorów rozczarowanie, że tylko tyle, żadnych skarbów. Dla nas jest to aż tyle. Popielnica o czarnej jakby grafitowej powierzchni jest w bardzo złym stanie. Właściwie graniczy z cudem, że jeszcze się nie rozpadła tak, jak przykrywająca ją miseczka. Delikatnie przenosimy ją do pudła – zostanie oczyszczona dopiero po przewiezieniu do Muzeum. Za to chropowacone naczynie pełniące rolę klosza to prawdziwy okaz. Miało jajowaty kształt z największą wydętością brzuśca umieszczoną w dwóch trzecich wysokości, wyraźnie wyodrębnione dno i karbowany brzeg.
Tego dnia czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Podczas wyrównywania powierzchni w wykopie łopata natrafiła na kolejne dno klosza, już trzecie. Był on lekko odsunięty od pozostałych i nie posiadał takiej ceramicznej "obstawy" jak one. I tu zaczął się problem, bo klosz poprzerastany był korzeniami. A jeszcze jak na złość zaczyna sprawdzać się deszczowa prognoza pogody. Nadciągające chmury grożą, że za chwilę zacznie padać, a to mogłoby bardzo utrudnić pracę. Niestety nie udało nam się wyjąć naczynia, pełniącego funkcję klosza, w całości. Nagrodą pocieszenia była, znajdująca się pod nim, piękna popielnica ustawiona na dnie zniszczonej misy. W grobie tym znaleziony został jeszcze gliniany przęślik o kształcie szpulowatym oraz przepalone kości na których widoczne są zielone plamki, będące śladem po brązowych, stopionych przedmiotach. Fakt istnienia tych ostatnich potwierdza znalezienie w jednej z popielnic bryłki brązu. Warto zwrócić uwagę na układ przepalonych kości. Znajdujące się na wierzchu fragmenty czaszki wskazują, że starano się zachować ich anatomiczny układ.
Kolejne dni prac miały na celu sprawdzenie czy jest to odosobnione znalezisko, czy też fragment większego cmentarzyska. Otworzyliśmy następne wykopy, ale z każdą zdejmowaną warstwą rozwiewały się nasze nadzieje na "coś więcej". Całkowita pustka, chyba, że mieliśmy wyjątkowego pecha i trafiliśmy na skraj nekropoli, a reszta jest tam, gdzie nie możemy kopać, schowana głęboko pod ziemią.
To przypadkowe odkrycie wczesnożelaznego cmentarzyska kultury grobów kloszowych w Ryczywole, jest potwierdzeniem informacji ks. Wiśniewskiego, badacza historii Kozienic, który w ”Dekanacie Kozienickim”, wydanym na początku XX wieku, pisał, że …piachy ryczywolskie, dookoła nowej plebani, mają bardzo wiele urn. Ze względu na ograniczenia terenowe nie byliśmy w stanie sprawdzić pozostałej części obszaru i tak naprawdę niewiele wiemy o tym stanowisku i jego rozmiarach. Pozostaje nam wierzyć, że kiedyś znów, dzięki czyjejś pomocy, uda się odnaleźć kolejne elementy tej układanki.
Pamiętając o roli Eli Sikorskiej w odkryciu tajemnicy "ryczywolskich piachów", chcieliśmy zakończyć naszą przygodę wyrazistym akcentem. Postanowiliśmy zrobić w budynku szkoły w Ryczywole małą wystawę odkopanych skarbów. Mieliśmy w tym swój cel. Pokazując odnalezione przedmioty, podkreślaliśmy udział w ujawnieniu znaleziska ludzi, których mieszkańcy miasta dobrze znali oraz to, że inni także mogą zostać odkrywcami. Nasza mała ekspozycja cieszyła się dużym powodzeniem. Można nam było pozazdrościć frekwencji. Tym bardziej, że towarzyszyła jej pokazowa lekcja dla młodzieży. Uczniowie mogli dotknąć naczyń, z bliska przyjrzeć się zdobieniom, dowiedzieć się czegoś o przeszłości. I co najistotniejsze, zadawali pytania, czasami zaskakujące. Ale przecież najważniejsze było to, że coś ich jednak zainteresowało w tych starych garnkach. Przyglądali się temu nauczyciele historii, bo przecież to oni są pierwszymi osobami, od których dzieci dowiadują się o archeologii, i w nich też zapewne wzrastało zainteresowanie pradziejami, a szkoda żeby ta wiedza kończyła się na epoce kamienia łupanego i gładzonego czy grodzie w Biskupinie. Mamy nadzieję, że tego typu spotkania pomogą nam w ukształtowaniu nieco innego spojrzenia na archeologię.
Artykuł opublikowany dzięki współpracy z pismem Archeologia Żywa