Kategorie

Nie taki meteoryt straszny jak go malują









W latach swej młodości często bywałem na wakacjach u Babci na wsi. Miałem tam swoich kumpli, znajomych, dziewczyny. I właśnie w czasach PRL tuż przed stanem wojennym, w wakacje wydarzyła się ta historia.
Przed wieczorkiem po upalnym dniu wybieram się do swojej dziewczyny. Mieszka na odludziu nad małą rzeczką tuż pod lasem. W okolicy jest jeszcze parę gospodarstw. Rozmawiamy oddaleni jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów od Jej domu i około sześćdziesięciu metrów od sadu, który ma szerokości około pięćdziesięciu metrów, przy którym na brzegu rosną stare dęby. Zapada zmrok. Nagle (proszę uważnie przeczytać, jest to relacja z pierwszej ręki, później zanalizować, a następnie wyciągnąć wnioski) czuję jakiś nieokreślony niepokój. Za chwilę słyszymy narastający, niesamowity świst. Zaczynamy się rozglądać w poszukiwaniu jego źródła.

Po skosie z naszej lewej strony tuż nad horyzontem zauważam sunący po niebie jakiś obiekt. To on właśnie wydaje narastający dźwięk podobny do zapalonego zimnego ognia tylko tysiące razy głośniejszy. Zastanawiam się dlaczego tak późno go zobaczyłem, cofam wzrok i spotykam na horyzoncie drzewo. Ach, myślę, dlatego zauważyłem tak późno. - Drzewo przysłaniało mi widok. Cofam szybko wzrok na obiekt, który zdążył już pokonać połowę odległości od drzewa do sadu. I już wiem, co to jest ale niedowierzam, nie to nie może być to. Szukam szybko w myślach innego wytłumaczenia. Może to uszkodzony samolot lub helikopter może UFO- Nie! Jest to głaz sunący po niebie i sypiący iskrami. Obiekt wpada w sad. Sad ma około pięćdziesięciu metrów szerokości i około stu długości. Mam wrażenie, że wleciał w sad gdzieś w połowie. Nad brzegiem sadu rosną duże stare dęby więc widzę przez liście jak leci. Wyłania się z sadu i nic nie przysłania mi już widoku. Jest nas najbliżej. Oceniam, że leci równolegle do ziemi na wysokości około 50-70 metrów i jakieś 100 metrów od nas. Widzę go w pełnej krasie. Zdaję sobie sprawę z tego co widzę więc muszę zapamiętać każdy szczegół. Obiekt to wielki głaz koloru ciemnobrązowego lekko połyskującego wielkości samochodu osobo-wego, kształtu elipsy choć, kanciasty. Od połowy w stronę końca odrywają się iskry, które po przeleceniu metra, dwóch rozpryskują się i to te iskry rozpryskujące się wydają tak przeraźliwy dźwięk. Z boku mniej więcej po środku obiektu znajduje się nieregularna głęboka wyrwa wielkości koła samochodowego. Myślę sobie, jak go znajdę to poznam po tej wyrwie. Wydaje mi się że widzę jak od czoła obiektu w stronę końca spływa lawa i to ona zamienia się w te odrywające się iskry. Po przeleceniu około stu metrów dolatuje do strumyka, nad którym rosną stare, wysokie olchy. Tu mogę porównać jego wielkość, ponieważ leci jakieś dwa metry nad jedną z nich. Ma wielkość jej korony. Za strumykiem zaczyna się las więc tracę go z oczy. Widzę go jeszcze raz poprzez liście gdy przelatuje nad samotną sosną nad brzegiem polany. Zaczynam wolno liczyć. Raz, dwa chcę powiedzieć trzy, gdy następują potężne cztery detonacje ta czwarta wydaje się być najsilniejsza. Jakież jest moje zdziwienie, odgłos wybuchu nie pokrywa się z tym jak wyobrażam sobie trajektorię jego lotu. Podchodzi bardzie z mojej prawej strony.


W domu obok zaczynają dzwonić szyby w oknach.
Rozmawiamy jeszcze przez chwilę z dziewczyną o tym co widzieliśmy, a następnie idę do domu po drodze obiecując sobie, że rano pójdę na poszukiwania. W domu jestem po dwudziestej trzeciej. Niestety nie dane mi było iść na poszukiwania. Rano dowiaduję się, że umarła moja ciotka i muszę wracać do domu. W międzyczasie poznaję dziewczynę w swojej miejscowości i upływa dwadzieścia kilka lat zanim udaję się na poszukiwania. Jedyne co znajduję to wielka polana długości około stu pięćdziesięciu metrów i szerokości czterdziestu, zarośnięta gęstymi jeżynami, idealnie pasujące do miejsca skąd nadszedł głos wybuchu. Niestety, chodząc i kując się jeżynami nie znalazłem żadnego kamienia.
Po latach zastanawiając się nad tym wszystkim dochodzę do wniosku że: przelot bolidu musiał być bardzo blisko nas ponieważ, nie widzieli byśmy aż takich szczegółów – odrywające i rozpryskujące się iskry, wyrwa w boku, kolor, kanciaste kształty bolidu. Uważam, że rozpad nastąpił na pewnej wysokości i te cztery detonacje świadczą o rozerwaniu się bolidu nad lasem, a nie uderzeniem w ziemię, ponieważ nie pamiętam żeby ziemia drżała. No i chyba nic takiego wielkiego się nie stało, ponieważ wielokrotnie spotykałem się z rodziną, która mieszka około kilometra od miejsca zdarzenia i nic na ten temat nie wie.

Tak więc jest takie miejsce w Polsce gdzie leży meteoryt i czeka na szczęśliwego znalazcę który znajdując go, ułoży sobie i swojej, rodzinie beztroskie życie, zostając milionerem.

Marek Fronczyk







POLECAMY TAKŻE: