Ostrzyca - w poszukiwaniu śladów Czarnego Janka
Piętnastego czerwca 1953r. na dziedzińcu wrocławskiego więzienia został rozstrzelany 28 letni Jan Bogdziewicz, znany głównie jako Czarny Janek - legendarny herszt bandy zamieszkującej po II Wojnie Światowej stożek wygasłego wulkanu - Ostrzycę Proboszczowicką. Człowiek zginął, jednak legenda trwa nadal.
Kim był Czarny Janek? Najlepiej wiedzą najstarsi mieszkańcy wiosek położonych wokół Śląskiej Fudżijamy. Od nich można usłyszeć wiele opowieści na temat burzliwego życia tego człowieka. Podobno zakradał się podziemnym tunelem do Twardocic, gdzie rabował gospodarstwa. Są także doniesienia o napadach na "Ge-esy" (to takie komunistyczne sklepy z wszystkim czyli niczym), podobno nawet zabił swą kochankę która była w ciąży. Wszystkie te straszne opowieści mają także drugą stronę medalu. Być może ten człowiek był ofiarą stalinowskiego systemu, członkiem ruchu oporu, AK-owcem, a potem więźniem politycznym. Fakt faktem, ówczesny reżim ostro potępił jego działania podejmując obławę na Czarnego Janka z użyciem wielu milicjantów. Jednak zrabowanych fantów nigdy nie odnaleziono. Podobno do dziś spoczywają pod ziemią gdzieś na zboczach Ostrzycy.
Beznadziejna aura jaka panowała w sobotę 27 marca 2004 roku wręcz wykluczała jakiekolwiek spacery. Dla mnie i Dodka była jedynie powodem założenia grubszych, zimowych ubrań. Tuż po godzinie 10.00 maszerowaliśmy już w kierunku Jerzmanic, nie znając celu wędrówki. Przekraczając Kaczawę w pobliżu Jerzmanickiego poprawczaka przyglądamy się podmytym przez liczne w ostatnich latach powodzie torom. Widok trochę surrealistyczny, bo szyny praktycznie wiszą w powietrzu ponad korytem rzeki. Tymi torami nie kursuje żaden pociąg już od kilku lat. Teraz jest to doskonały szlak wycieczkowy, którym się kierujemy. Po drodze wybraliśmy dwie opcje: Sokołowskie Wzgórza bądź Ostrzyca, z czego w końcu zdecydowaliśmy się na tę drugą. Od tej pory przemieszczamy się praktycznie po linii prostej w kierunku góry, unikając przetartych szlaków i ludzkich domostw. Idąc przez las spotykamy wiele zwierząt, głównie sarny a także jedną kunę. Po leśnej wędrówce wychodzimy na polną drogę, którą idziemy przez Jastrzębnik aż do Proboszczowa. Właściwie to nie jest droga tylko jedno bardzo wąskie i długie bajoro w kształcie drogi. Buty zostały przemoczone, a potem szczelnie obklejone świeżym błotkiem, przez co stały się dwa razy cięższe.Dochodząc do Proboszczowa ledwo ciągniemy za sobą nasze kończyny. Tuż za wioską, przy drodze na Ostrzycę znajduje się poniemiecki pomnik. Nie napiszę co to za pomnik, ponieważ jacyś wandale ukradli mu płytę z napisami. W końcu jesteśmy u podnóża. Widok niesamowity, trochę jak z filmu o dinozaurach. Na środku pola stoi sobie wysoki na 200m wulkan (501 m.n.p.m.). Szczęśliwie dla nas już wygasły. Postanawiamy pobuszować trochę na zboczach góry. Buszowanie się opłaciło. Znajdujemy liczne okopy - pozostałości z II Wojny Światowej. Niemcy w tamtym czasie zrobili sobie tutaj niezły bastion.
![]()
Wycięli wiele drzew aby nie przysłaniały linii ognia. Idziemy wyżej. Podczas gdy u podnóża góry zaczynają kwitnąć pierwsze tej wiosny kwiaty, od połowy jej wysokości panuje typowa zima. Blisko szczytu robi się naprawdę niebezpiecznie, ponieważ buty ślizgają się na pokrytych śniegiem głazach bazaltowych. W końcu docieramy do pierwszej skały. Jest ona lekko pochylona, stojąc pod nią ma się wrażenie, że zaraz zwali się na obserwatora. Na jej ścianie odnajdujemy sople, które bardzo ładnie komponują się z bazaltem. Po sesji fotograficznej musimy zejść na ścieżkę 20 m niżej. Okazuje się to nie lada karkołomnym wyczynem, ale obeszło się bez ofiar. Przy ścieżce odnajdujemy ruiny schroniska - gospody wybudowanej w 1839r. Zostało po nim kilka pionowych ścianek oraz gdzieś ukryta w ściółce studnia, której niestety nie znaleźliśmy. W końcu droga na szczyt. Przed nami 445 bazaltowych schodków, które dzięki śnieżnej pokrywie są niezwykle śliskie. Na szczycie jesteśmy trochę wyczerpani, dlatego najpierw posilamy się, potem sesja fotograficzna, dopiero po odpoczynku bierzemy się za podziwianie widoków. Niestety pogoda jest jaka jest. Nad nami, a właściwie wokół nas ciężkie chmury ograniczające widoczność. Jednak nie jest aż tak źle, bo udaje nam się dostrzec oddaloną stąd o około 15 km naszą Złotoryję. Czas zacząć myśleć o drodze powrotnej. Do Złotoryi postanawiamy wrócić całkiem inną trasą niż przyszliśmy. Liczymy także na kolejne ciekawe epizody wycieczki. No i są. Znajdujemy wiosnę! Przy polno - leśnym strumyku rosną sobie drobne, biało - żółte kwiatki. Widok bardzo optymistyczny. Z kolei kilkadziesiąt metrów dalej znajdujemy pojedyńczą kempkę śnieżycy wiosennej. Widok nieprawdopodobny. Między burymi drzewami i suchymi liśćmi wyrasta sobie zieloniutka roślina z białymi dzwonkami. Znowu nie obyło się bez serii zdjęć. Spodobał nam się ten mały strumyczek, dlatego postanawiamy iść wzdłuż jego biegu. Dodek liczy na coś więcej. No i doczekał się. W pobliskich krzakach coś zaszeleściło, zaszurało i wyrwał nam spod nóg dorodny samotny dzik. Niestety był tak szybki, że nie zdążyliśmy go uwiecznić na zdjęciach.
Od tej pory aparaty trzymaliśmy w pogotowiu, jednak oprócz dwóch zajęcy i kilku saren, które oczywiście były za daleko, nie spotkaliśmy innych zwierzaków. Ciężka przed nami przeprawa. Staramy się omijać wioski i iść polami. Za tę zachciankę płacimy słono. Błoto z pól oblepia nam buty, przez co idziemy z kilkukilogramowymi ciężarami na nogach. Cały czas po prostej w kierunku Złotoryi, zostawiając z boku Proboszczów. Za wioską postanawiamy kolejny raz odpocząć. Przerwa w wędrówce nie trwa długo, ponieważ nastająca szarówka mobilizuje nas do szybszego przebierania nogami. Docieramy do Skory, którą pokonujemy przez zwalone w poprzek koryta drzewo.
Teraz już nie musimy iść po błotnistym polu, bo przed nami łąki. Nie cieszymy się długo, bo łąki okazują się być mokradłem. Cóż... buty i tak już dawno przemoknięte. Przed nami znowu rzeczka. Tym razem jest to Czermnica - prawy dopływ Skory płynący od strony Jastrzębnika. Szczęśliwie znowu znajdujemy przewalone drzewo i znowu pokonujemy rzeczkę. Cały czas idąc polami nie zdajemy sobie sprawy, że 60 lat temu, na tych terenach, ponad głowami pracujących ludzi w polu trwała walka. Dowiedziałem się o tym w domu od ojca. Jego matka (czyli moja babcia) pracowała u Niemca. Pracowali też inni Polacy schwytani i wywiezieni na te tereny. Podobno wygladało to tak: Ostrzycę zajęli Niemcy, a kamieniołom w Pielgrzymce Wojsko Radzieckie. Obydwie góry oddalone są od siebie o kilka kilometrów. Jednak odległość jest na tyle mała, że pozwoliła na wymianę ognia między dwoma wrogimi wojskami. Na polach między dwoma górami pracowali ludzie. Słyszeli tylko gwizdy i widzieli smugi ognia wysoko nad głowami.
Gdy w ciemnościach idziemy torami spotykamy ruiny budowli kamieniołomu.
Późna pora oraz wrażenia z całodziennej wędrówki przywołują nam wspomnienia krążących lokalnych legend. Oczami wyobraźni widzimy robotników wywożących urobek z kamieniołomu, ludzi pracujących na polu w czasie walk II Wojny, wreszcie Czarnego Janka siejącego postrach w okolicy, rabującego gospodarstwa. Zastanawiamy się, czy ten człowiek faktycznie był taki groźny, czy może plotki i legendy zrobiły z niego potwora. Być może był to pewnego rodzaju autsajder, człowiek nie potrafiący odnaleźć się w realiach powojennej PRL, przez co był prześladowany i w końcu stracony. W ciągu naszej wędrówki nie spotkaliśmy śladów bytności Czarnego Janka a tym bardziej ukrytych przez niego łupów. Jedynie nawiedził nas w naszej wyobraźni, co uwieczniliśmy na krótkim humorytycznym filmiku.
Na Ostrzycę wybierzemy się jeszcze nie raz. Być może spotkamy się tam z Wami. Do zobaczenia!
Artykuł pochodzi z serwisu Betonet - serdecznie zapraszam