Kategorie

Po złoto w Karkonosze









POCZĄTEK: BURZLIWA DYSKUSJA NA KORYTARZU

Jest piątek. Nadchodzi kolejny weekend, a co za tym idzie - kolejny pomysł na jego spędzenie. Jest ciepło, nawet bardzo ciepło. Nikt z nas nie może usiedzieć w domu. Robimy zebroanie na klatce schodowej. Rodzi sie burzliwa dyskusja. Dodek: "Musimy dać sobie wycisk! Przejdziemy ze Szklarskiej Poręby do Karpacza". Jackus: "Mówię wam, Western City jest super, będzie płukanie złota". Patrycja: " Ja chcę zobaczyć góry, no i trochę się opalić". Juja: "Właściwie to czemu mamy czekać do jutra? Wyruszmy już dziś!"
Pomysł wyruszenia "Już dziś" nie przeszedł. Mieliśmy wyruszyć piechotą, nocować w Wielisławce, a z rana autobusem pojechać w góry. Jednak problem był z noszeniem wielu gratów. Dlatego namiot i śpiwór zaniosłem do Krzysztofa Maciejaka - organizatora Mistrzostw Karkonoszy w Płukaniu Złota. Teraz już byliśmy spokojni. Nasz namiot pojedzie do Western City i tam będzie na nas czekał.
Sobota rano: wszyscy spakowani, zwarci i gotowi. Idziemy na PKS. Godzina jazdy autobusem przeciąga się niesamowicie. Zakręty "kapeli' przyprawiają o szybsze bicie serca. Za nami grupa chłopaków. Ich głośne rozmowy dziurawią nam na wylot mózgi. Mam ochotę zatkać uszy. Ale na szczęście już koniec jazdy.



SMUTNY PAN, WESOŁY PIES

Powietrze w Szklarskiej Porębie wyraźnie chłodniejsze od Złotoryi o kilka stopni. Ale i tak bardzo ciepło. Pierwszy punkt wyprawy to mekka niedzielnych turystów: Wodospad Szklarki. No - myślimy sobie - no nienajbrzydsze to, ale czemu tu tyle ludzi? I wszyscy cykają fotki? Tak chyba wypada. My też się ustawiamy, cykamy swoimi aparatami. Z boku siedzi smutny "góral" z dużym bernardynem. To fotograf. Smutny, bo prawie nikt nie korzysta z jego usług w dobie aparatów cyfrowych. Jedynie pies jest zadowolony bo ma labę. Pora w drogę. Teraz cały czas już pniemy się w górę Czeską Ścieżką. Dookoła tylko las i las. W końcu dochodzimy do schroniska Pod Łabskim Szczytem, gdzie zatrzymujemy się na krótki odpoczynek. Po chwili znowu w drogę. Przed nami wiele kilometrów ciężkiego marszu po kamienistych szlakach.

ZIMNO JAK W KOTLE

Śnieżne Kotły przywitały nas bardzo zimnym, porywistym wiatrem. Dla nas całkowite zaskoczenie. Na dole gorące lato, a tu... nawet bluzy i długie spodnie, które niezwłocznie ubraliśmy niewiele pomogły. W końcu to przeca góry. Nie ma żartów. Przepastne ściany Śnieżnych Kotłów robiły bardzo duże wrażenie. Osoby z lękiem wyskości na pewno by się bardzo lękały ;) Trochę opstrykaliśmy to miejsce aparatami i ruszyliśmy szlakiem w stronę Śnieżki. Ale czy uda się nam ją osiągnąć? W miarę upływu czasu, narastającego zmęczenia i wydłużającej się drogi coraz bardziej w to wątpimy. Choć morale nam nie opadają, nogi już nie dają rady. Odpoczynek na Śląskich Kamieniach. Patrycja przypomniała sobie stary traperski sposób odpoczynku: umieścić nogi wyżej głowy. Po pięciu minutach takiego leżakowania siły były zregenerowane. Docieramy do Przełęczy Karkonoskiej. Spotykamy patrol czeskiej straży granicznej, a potem samo przejście graniczne. Jakieś schronisko, bar. Żadnej kontroli paszportowej. Europa! Na ścianie budynku wisi mapa Karkonoszy. Z przerażeniem stwierdzamy, że nie przeszliśmy jeszcze nawet połowy zamierzonej trasy! Ale nie poddajemy się. Ruszamy w drogę.

NIEJADALNY SŁONECZNIK

Słonecznik - kolejna skałka, kolejny odpoczynek. Na naszych twarzach widać zmęczenie, na twarzy Juji świeżą intensywną opaleniznę (oj, będzie cierpiał w nocy). Patrycja otrzymuje od Jackusa kolejne, starannie wydzielone kostki czekolady: co 200m pół kostki :). Następny przystanek - Kocioł Wielkiego Stawu. Dodka i Jackusa, jako wędkarzy najbardziej zaciekawił rybostan tego zbiornika. Niestety nie będzie dane tego sprawdzić, bo to przecież Karkonoski Park Narodowy. Pstrągi, jeśli nawet tam są, pozostaną bezpieczne. Kocioł Małego stawu prezentuje się jak widoczek z pocztówki - małe jeziorko, nad jego brzegiem drewniane schronisko a wokół tylko lasy i skałki. Niestety nie zdążymy już tam zejść, ponieważ słońce jest już nisko nad horyzontem. Nie dojdziemy też do Śnieżki. Musimy uciekać w doliny - do Karpacza..

POMOC (?) POLICJI

Miasteczko przywitaliśmy w ciemnościach. Nasze puste żołądki domagały się ciepłej strawy. Jak na mało pojemne portfele, jedynie pizza mogła zaspokoić nasz głód. Ale to nie koniec naszej wyprawy. Do Western City pozostało nam jakieś 5km. Szukamy drogi. Pytanie do Policjanta: "Którędy do Western City?" Odpowiedź: "Hm... na pewno w dół, dalej spytacie ludzi". Idziemy w dół. Kolejny patrol policji. Pytanie do policjanta: "Którędy do Western City?". Odpowiedź: "Ooj to jest wpizdu daleko" (?!). Pytanie kolejne: "Aha, ale w którą stronę?" Odpowiedź: "W górę". Wracamy w górę, po drodze mijając pierwszy napotkany przez nas patrol.

DOPEŁZAMY DO CELU

Western City - miasteczko dzikiego zachodu. I faktycznie, w porównaniu do Karpacza jest tu dzicz, cisza i spokój. Ochroniarz przy bramie powiedział że zamknięte, ale po naszych słowach: "My jesteśmy płukaczami" wpuścił nas na teren Dzikiego Zachodu. Już z daleka widzimy płukaczy złota piwkujących pod gwiazdami. Na powitanie od pana Krzyśka otrzymaliśmy nasz namiot, śpiwór, lampkę turystyczną, cztery piwa i skrzydełka kurczaka z grilla. Byliśmy tak wygłodzeni że mało zostało ze skrzydeł kuraka. Gdyby jego kości były miększe to nic by nie zostało ze zwłok ptaszyska. Rozbiliśmy namiot, otrzymaliśmy jeszcze dodatkowe koce, trochę powygłupialiśmy się i pora spać. Po 37 kilometrach marszu się nie zasypia. To nie jest zwykłe zaśnięcie, to jest po prostu urwanie filmu!

DZIKI ZACHÓD - ZŁOTO I RABUSIE

Rano Pobudka. Dopiero teraz czujemy ból w nogach. A przed nami jeszcze zwiedzanie westernowego miasteczka. Atrakcji tu mnóstwo. Jest saloon, bank, sklep kolonialny, dyliżans, wioska indiańska, zagroda dla byków, konie, kowboje, są nawet grabrze i trumny. Te ostatnie wbrew pozorom dostarczyły nam najwięcej frajdy. Ogólnie całe miasteczko wykonane z dbałością o szczegóły. Nawet tu i ówdzie można było wypatrzeć czaszkę byka, podkowy itp. Nagle spada na nas nowina: "Szykujcie się na płukanie złota. Startujecie w zawodach". Myśleliśmy że pan Krzysiek żartuje, ale po jego minie widać było, że nie jest skory do żartów. Nie ma rady. Pędzimy do sadzawki. Tam zostają nam wręczone metalowe miski. Woda, choć kolorem i klarownością przypomina raczej kawę zbożową marki "Turek", jest jednak ochłodą dla naszych obolałych kończyn. Pan Krzysztof Maciejak jest niezłym trenerem naszej trójki zawodników (Juja nie płucze - chyba za bardzo piecze go opalone czoło, za to sprawdza się jako świetny fotograf i zagorzały kibic). Po krótkim treningu udaje nam się znaleźć bryłki pirytu, czyli złota głupców. Ale my tacy głupi nie jesteśmy - wiemy że to nie gold ;). Gorączka złota osiągnęła apogeum - czas zawodów. A my faktycznie jak w gorączce - ręce nam się trzęsą z wrażenia, adrenalina rozsadza żyły. Trema a zarazem chęć znalezienia złota.

Start! Jackus załapał się w pierwszej turze. Po kilkuminutowym mieszaniu miską udało mu się znaleźć cztery płatki złota wielkośći około 2mm. W następnej turze startuje Dodek i Patrycja. Trzepią miskami, przewalają piach, woda już im się w miskach gotuje. Mogą sie poparzyć w ręce! I są! Dodek ma trzy okruchy. Patrycja jeszcze płucze. Została sama w sadzawce. Inni już się poddali, albo po prostu zlękła ich niebezpiecznie szybko wirująca miska w rękach świeżo upieczonej płukaczki. Znalazła dwie złote drobinki. Szybko zamknęła je we fiolce. Zawody mamy za sobą. Siedzimy na ziemi. Powoli dochodzimy do siebie. Patrycja już zaczęła mówić a Dodek ruszył powieką. To była świetna zabawa. Kto by się spodziewał, że machanie miską przysporzy nam tyle emocji i uciechy. Western City żegna nas inscenizacją napadu na bank. Wystrzały z rewolwerów, trup ściele się gęsto. Widzimy że to nie przelweki, chyba pora wracać do Złotoryi.

NAJDROŻSZA ODMIANA ZŁOTA

Do Złotoryi nie dojechaliśmy, ale z pomocą jednego z płukaczy złota - pana Janusza i jego dzielnego samochodu, udało nam się dotrzeć Wilkowa. Stąd już tylko 2km do domu. To był jeden z lepszych weekendów w tym roku. Będzie co wspominać w długie jesienne i zimowe wieczory. Trochę zaraziliśmy się płukaniem złota. Są plany żeby spróbować tej praktyki u nas w Kaczawie. A w Karkonosze i do Western City pewnie jeszcze nie raz zajrzymy. Po najzłotsze złoto, którym jest piękna przyroda, wspaniałe widoki fascynujące przygody, szczęśliwe chwile, przyjaźni ludzie i wspomnienia na całe życie.

 

 

tekst: Jackus
zdjęcia: Jackus & Dodek
wsparcie duchowe: Patrycja
podziwianie: Juja

 

Krzysztof Maciejak - człowiek który nam pokazał, jak się płucze złoto. Człowiek który zaoferował swą pomoc i namówił nas do Wzięcia udziału w Mistrzostwach Karkonoszy w Płukaniu Złota GOLD & WESTERN Karkonosze 2004. Aby dowiedzieć się o nim więcej a także o tym jak płukać złoto, gdzie go szukać, jego cenie, właściwościach, zapraszam na stronę www.goldcentrum.pl

 

Artykuł pochodzi z serwisu Betonet - serdecznie zapraszam