Kategorie

Poszukiwania zaginionego skarbu









Powstańcze tematy na jurze ciągną się przez jej cały teren. Nie ma chyba gminy, w której nie został zakopany przynajmniej jeden skarb. Legendy i opowiadania, które krążą wśród miejscowych dobitnie wskazują na żywe zainteresowanie nie tyle losami powstańców, co ukrytymi skrzynkami.
Podobnie temat miał się w przypadku Żarek i Przewodziszowic. Pewnego letnie dnia podczas rozmowy z jednym lokalnym miłośnikiem porannego browaru rozpocząłem temat dotyczący pamiątek z ostatniej wojny, które można odnaleźć na okolicznych polach. Rozmowa tak nie bardzo się kleiła, gość nie bardzo potrafił odpowiedzieć gdzie szukać, fakt, że słyszał jak ktoś, gdzieś, coś wykopał ale nic więcej nie potrafił powiedzieć. Dopiero moja załamana mina lub co bardziej prawdopodobne puszka zimnego, chmielowego specjału trzymana w wyciągniętej ręce w jego kierunku, otworzyła mu wrota pamięci.


 

Co prawda o tej ostatniej wojnie to nie bardzo wiedział ale w zamian chętnie opowiedział zdarzenie, które miało miejsce podczas powstania styczniowego. Niedaleko Przewodziszowic grupa postańców została zaskoczona przez oddział Moskali, których siły były znacznie liczebniejsze niż powstańczy oddział. Walka trwała jednak długo, gdyż podobno powstańcy nie chcieli aby w ręce Rosjan wpadła duży skarb, który przewozili. Bohaterstwo i zapał Polaków jednak nie wystarczyły aby powstrzymać przeważające siły wroga. Dlatego dowódca oddziału wyznaczył kilku najlepszy i najbardziej zaufanych ludzi aby zabrali skarb i ukryli go dobrze. Powstańcy złożyli przysięgę, że nigdy nie wrócą tylko przekażą informacje o jego ukryciu polskim władzą.
Walczący oddział niedługo potem został rozbity. Rosjanie nie mogąc odnaleźć skrzyni ze skarbem zaczęli podejrzewać, że w trakcie walki został wywieziony i ukryty. Wypuścili więc po okolicy swoje patrole, które krążyły przez kilka dni poszukując zbiegłych z oddziału powstańców.
A nasi bohaterowie uciekając ze skarbem nie mieli czasu aby kopać dziury do jego ukrycia. Jednak znając dobrze okolice wiedzieli, że w pobliżu znajduje się jaskinia, w której można ukryć skrzynie, a także przeczekać kilka dni. Jak postanowili, tak też zrobili. Wejście do jaskini dokładnie zamaskowali i w trakcie dni nie wychodzili z niej nawet na krok. Dopiero po wycofaniu się z terenu wojsk rosyjskich część żołnierzy odeszła, pozostawiając na miejscu kilku strażników.
Pilnowali oni ukrytego skarbu przez całe swoje życie, nie dopuszczając nikogo do tajemnego miejsca jego ukrycia. Ostatni strażnik podobno zawalił wejście do jaskini, a następnie odszedł w nieznane.
Miejsca tego szukało już wiele osób, jednak nikt nigdy nie odnalazł jaskini ze skrzynią pełną skarbów.

Zainteresowała mnie ta opowieść, więc po przyniesieniu kolejnego piwa, zapytałem o jaki mniej więcej rejon chodzi w tej legendzie. Odpowiedź uzyskałem dosyć szczegółową, opartą o wiedzę „ludową” z zakresu możliwości występowania jaskiń oraz tego gdzie kto już szukał.
Teren ten znałem bardzo pobieżnie, nigdy nie miałem okazji pochodzić tam z wykrywaczem, a raptem na miejscowych ruinach byłem kilkakrotnie. Obszar opisany przez mojego rozmówcę był wbrew pozorom spory i sprawdzenie tylko pobieżne zajmowałoby kilka dni dla paru osób. Odłożyłem więc sprawę do „katalogu spraw do załatwienia w najbliższej przyszłości”.

Minęło kilka dni i wraz z moim dobrym znajomym Jędrkiem udaliśmy się na poszukiwanie starej karczmy. Miejscowość, która nas interesowała obecnie leży poza wszelkimi szlakami turystycznymi, nie posiada nic co mogłoby przyciągnąć potencjalnego „oglądacza”. Jechaliśmy powoli starając się trafić we właściwe miejsce zgodnie z mapą, którą oglądaliśmy dzień wcześniej, a której oczywiście nie zabraliśmy ze sobą. W ten sposób dojechaliśmy do końca drogi asfaltowej gdzie znajdował się kościół, a droga prowadziła jego lewą stroną z tym, że już jako droga leśna. Wjechaliśmy w nią, przy pierwszym rozwidleniu zatrzymaliśmy auto i udaliśmy się do lasu drogą za szlabanem. Dotarliśmy tą drogą do ruin starego budynku, który znajdował się w środku lasu. Ciężko było używać wykrywacza więc zaczęliśmy przeglądać ruiny w poszukiwaniu czegoś dobrze widocznego i metalowego. Wyciągnęliśmy dwie blachy  - jedna z niemieckim napisem, druga dziwna, będąca z pewnością fragmentem większej całości. Wśród ruin dało się również zauważyć wejście do piwnic wielkości ok. 20 cm. Nie mieliśmy latarek więc nie odkopując wejścia udaliśmy się dalej.
I nagle kolejne zaskoczenie. Jeszcze głębiej w lesie dotarliśmy do miejsca, które zaskoczyło nas przeogromnie. Nie bardzo wiedzieliśmy jak do tego tematu podejść, gdyż wydawało nam się, że trafiliśmy na teren klasztoru. Wokół nas znajdowały się miejsca oznaczone w oparciu o tematykę religijna, ciekawie zagospodarowane i budzące w nas sympatię.
Dopiero przy wyjściu z lasu natknęliśmy się na pewnego człowieka – brata Ryszarda, który wyjaśnił nam kto i dlaczego stworzył w lesie takie miejsca. Otóż brat Ryszard jest pustelnikiem, który podobnie jak inni eremici żyje skromnie w malutkim domku będącym jego pustelnia. W Pustelni Świętego Ducha życie jest ciężkie i surowe. Jest to prawdziwe sprawdzenie swojej wiary, odwagi i wytrwałości.
I właśnie do takich ludzi trafiliśmy. Brat Ryszard wysłuchał naszej opowieści o tym kim jesteśmy i czego poszukujemy. Pokiwał głową i zapytał czy posiadamy sprzęt alpinistyczny. Odpowiedzieliśmy twierdząco więc dostaliśmy propozycję przyjazdu w następny weekend to on nam pokaże pewną głęboką dziurę, do której ciężko się dostać. Tydzień nam się dłużył strasznie, aż wreszcie przyszła wyczekiwana sobota. Pojechaliśmy w czterech twardych mężczyzn wraz z rodzinami. Bagażniki pełne sprzętu alpinistycznego, wykrywaczy, łopat, ubrań, latarek i ogólnie wszystkiego co nam wpadło w ręce przy pakowaniu.
Na miejscu brat Ryszard powiedział, że na miejsce akcji musimy pojechać samochodem gdyż jest to kawałek drogi od pustelni. Wsiedliśmy do jednego auta przepakowując z pozostałych potrzebnych sprzęt. Ruszyliśmy w drogę – leśną. Samochodem rzucało na wszystkie strony, zgrzytał i trzeszczał niemiłosiernie ale dojechaliśmy na miejsce szczęśliwie. Brat Ryszard, prawdopodobnie nie chcąc abyśmy sami zapamiętali drogę, prowadził nas po polach, lasach, skałkach, aż wreszcie trafiliśmy we właściwe miejsce. A tam na skale, z której roztaczał się piękny widok znajdowała się studnia. Natychmiast założyliśmy stanowisko, decyzją starszyzny do zejścia został wytypowany Mario, który nim skończyliśmy przekazywać mu instrukcje już siedział w otworze wejściowym. Powoli zaczął znikać w dziurze, mu asekurując do z góry czekaliśmy na jakieś rewelacje o skrzyniach pełnych rubli. I owszem, rewelacyjna wiadomość pojawiła się nagle – Nie mogę zjechać na dół bo ktoś tu wrzucił … drzewo !!! W tym momencie już wiedzieliśmy czego nie zabraliśmy ze sobą – ręcznej, małej, składanej piłki do drewna. W drodze powrotnej sprawdziliśmy okolice skały za pomocą wykrywaczy metali, jednak bez większego efektu.
Za tydzień byliśmy ponownie. Tym razem sprzęt wzbogacony o nową piłkę do drewna, małą i poręczną oraz worki jutowe do wybierania gałęzi. Praca była ciężka, powietrza w dziurze niewiele i zmęczenie przychodziło szybko. Mario dzielnie walczył z gałęziami zalegającymi dno. Powoli, acz stopniowo docieraliśmy do już widocznego dna. A tam… nic nie ma. Osiągnęliśmy głębokość 12 m, dopiero potem okazało się, że kilka lat temu głębokość wynosiła ok. 14 m, co oznacza, że ilość kamieni i innych śmieci podniosła dno prawie 2 metry. Analizując już na spokojnie ten temat można przypuszczać, że studnia ta mogła stanowić doskonałą kryjówkę. Na skałę łatwo się dostać, wrzucona do otworu skrzynia nie będzie znaleziona przez przypadek, gdyż w tamtym okresie nikt nie miałby możliwości zejścia w dół. Poza tym łatwość zamaskowania takiego depozytu jest bajecznie łatwa, wystarczy przysypać kamieniami i gałęziami aby nikt nie dotarł do skarbu.
Jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Otóż sprawdzaliśmy studnie, a nie jaskinie, do której można wejść. A według legendy to w niej mieli ukrywać skarb powstańcy. Masyw skalny, na którym znajduje się studnia, obszedłem kilkakrotnie, przedzierając się przez zarośla. Jednoznacznie nie da się określić czy przypadkiem przy ziemi nie kryło się ponad 140 lat temu wejście do jaskiniowego kompleksu. Być może pozostała po nim tylko ta studnia, a powstańcy zamaskowali, zasypali wejście do właściwego ciągu jaskiniowego.
Po kilku tygodniach podczas rozmowy z przesympatyczną staruszką opowiedziała mi ona legendę o powstańcach, „co to skarbu do śmierci pilnowali w jaskini niedaleko ruin”. Tym samym potwierdziła istnienie legendy, a także dosyć dobrze określiła miejsce, które nas zainteresowało.
Nieopodal skał, na których skupiliśmy uwagę znajduję się drugi masyw, a na którym w XIV w. stanęła wieża obronna. Przypuszczalnie wybudował ją mający wówczas wpływ na tym terenie Władysław Opolczyk. Lokalizacja wieży na tym terenie jest dosyć dobrze przemyślanym rozwiązaniem taktycznym. Wśród miejscowych znana i popularna jest również legenda o skarbach ukrytych w ruinach zamku. Domorośli poszukiwacze szukali tych skarbów, nikt jednak jeszcze nie odnalazł w ruinach fortuny.
Obecnie wieża w Przewodziszowicach to tylko fragment muru, dobrze wkomponowany w masyw skalny. Zwiedzanie obiektu możliwe jest jedynie z dołu, gdyż wejście na górę masywu jest możliwe tylko dla osób znających zasady wspinaczki skałkowej.

kruku




foto: Rita Mezzela