Kategorie

Skarb z Bąkowa Dolnego i jego właściciel


Jan Michalski

Prezentujemy kolejny, niezwykle interesujący skarb odkryty na ziemiach polskich. Ostatnio mamy szczęście do przedstawiania naszym czytelnikom tego typu znalezisk, ale są one dla archeologów “solą ziemi”. Przynoszą nowe, nie znane z innego rodzaju stanowisk, źródła, które w sposób pełniejszy opisują poziom życia ówczesnych społeczeństw.



Pierwszy dzień prawie cały prowadziłem badania pod kierunkiem prof. Samokwasowa, który pod ten czas przybył także w te strony. W dniu tym, używszy 3 robotników, odkopaliśmy dwadzieścia kilka grobów. Najprzód od godziny 4–tej rano, mając robotników czterech, kopałem na gruncie Antoniaka do godziny 7–ej. W trzech tych godzinach odkryłem cztery groby (...). Dwa z nich (...) były zupełnie zniszczone a istniały tylko same ich nasypy kamienne; z naczyń zaś grobowych pozostały tylko drobne skorupki. Dwa drugie groby były zachowane lepiej, lecz z wydobytych tu resztek, zaledwo jedną przystawkę udało mi się złożyć”. Tak mniej więcej sto lat temu w czasopiśmie “Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej” T. Dowgird relacjonował odkrycia dokonane w wyniku prac wykopaliskowych we wsi Bąków Dolny niedaleko Łowicza. Z zamieszczonych tam opisów i rysunków łatwo można wywnioskować, że ujawnione zostało cmentarzysko na którym chowała swoich zmarłych ludność kultury łużyckiej. Kultura ta rozwijała się między innymi na ziemiach polskich w okresie od około 1300 do około 400 roku p.n.e. Cmentarzysko w Bąkowie Dolnym funkcjonowało tylko przez część tego okresu, w latach mniej więcej 1100–900 p.n.e. Jest to cmentarzysko ciałopalne w obrębie którego składano szczątki zmarłych w popielnicach z dodanymi czasami przystawkami. Popielnice z wyposażeniem zakopywano w ziemi, a następnie przykrywano groby grubą warstwą kamieni, które czasami, wnosząc z opisu T. Dowgirda, miały tworzyć niewielkie kopczyki.

Tyle informacji, niezwykle zresztą interesujących, przyniosły badania jednego z naszych pradziadów, tworzących podwaliny nowej gałęzi nauki – archeologii. Mijały lata. Zmieniał się wygląd Bąkowa Dolnego, przeprowadzono komasację gruntów, umierali starzy ludzie, a w pamięci młodych coraz bardziej zacierało się wspomnienie przeprowadzonych tu kiedyś wykopalisk archeologicznych. Także w gronie profesjonalnych archeologów znane były dobrze opisane przez T. Dowgirda zabytki, natomiast lokalizacja stanowiska w terenie uległa zapomnieniu, do czego niewątpliwie przyczynił się także on sam nie zamieszczając zbyt precyzyjnego opisu i szkicu. W ten sposób cmentarzysko ponownie zostało zapomniane.

Pod koniec lat osiemdziesiątych postanowiliśmy podjąć próbę odnalezienia stanowiska. Żeby jednak można było to zrealizować trzeba było przeprowadzić szczegółowe “śledztwo” w archiwach i w terenie. Powróciliśmy jeszcze raz do opisów pozostawionych przez T. Dowgirda i napełniły one nas najgorszymi przeczuciami. Już sto lat temu miejscowa ludność ustawiała w tym miejscu tak zwane “kamionki” czyli po prostu sterty kamieni wydobywanych z powierzchni cmentarzyska w celu wykorzystania ich do budowy domów lub dróg. Zachodziła więc obawa, że proceder ten trwał w dalszym ciągu i w efekcie mógł doprowadzić do całkowitego zniszczenia obiektu. Pewnym potwierdzeniem tego domysłu była pierwsza próba weryfikacji terenowej przeprowadzona metodą badań powierzchniowych. Akcja ta pozwoliła odkryć wiele stanowisk archeologicznych we wsiach Bąków Dolny, Bąków Górny i w najbliższej okolicy, ale nie doprowadziła do identyfikacji interesującego nas cmentarzyska. Uzbrojeni w te nowe informacje i plik notatek o dawnych wykopaliskach pod ręką, wyruszyliśmy ponownie w teren. Z publikacji T. Dowgirda wynikało, że cmentarzyska należy szukać przy zachodnim krańcu wsi, na wzniesieniach po lewej stronie drogi biegnącej przez Bąków Dolny. Dojechaliśmy do wsi i ruszyliśmy ku zachodniemu krańcowi miejscowości. Po prawej stronie drogi znajdowały się łańcuchowo rozrzucone gospodarstwa, z lewej strony rozciągały się niewielkie sady, a za nimi pola uprawne. Z ciekawością przyglądaliśmy się zabudowaniom i nagle nasz wzrok przyciągnęła tkwiąca na jednym z domów tabliczka z numerem i nazwiskiem właściciela Antoniaka. Natychmiast skojarzyliśmy to nazwisko z właścicielem pola na którym prowadzono wykopaliska sto lat temu. Czyżby ta sama rodzina w dalszym ciągu gospodarzyła w tym samym miejscu? Szybko przeszliśmy przez sad i wyszliśmy na pola leżące na przedłużeniu domu. W oczy rzucał się jeden, bardzo charakterystyczny punkt. Na największej kulminacji pasa wzniesień znajdowało się miejsce najwyraźniej nie uprawiane, częściowo porośnięte drzewami i krzewami. Gdy dotarliśmy do niego od razu domyśliliśmy się, że jest to właśnie poszukiwane cmentarzysko. W miejscach porośniętych jedynie trawą wystawały jeden obok drugiego kamienie, w profilach dołów wykopanych pomiędzy drzewami, widoczne były usypiska kamieni, a na polach ornych, otaczających ten nieużytek, występowały fragmenty glinianych naczyń i kawałki przepalonych kości ludzkich najwidoczniej ze zniszczonych grobów. W rozmowach z mieszkańcami wsi dowiedzieliśmy się także, że miejsce to nazywane jest “Kamionka”. Zgadzało się więc wszystko – nazwisko rodziny, do której należały pola, charakter stanowiska oraz stara, zwyczajowa nazwa nieużytku.

Po roku od tej radosnej dla nas chwili podjęliśmy regularne badania wykopaliskowe. Stan w jakim obiekt przetrwał do naszych czasów narzucił nam dość specyficzny sposób prowadzenia prac badawczych. Praktycznie nie miała tu zastosowania przysłowiowa archeologiczna łopata. Znajdujące się tuż pod powierzchnią lub wręcz wystające nad nią kamienie należało od razu oczyszczać szpachelkami, a odsłonięte w ten sposób partie stanowiska nadawały się już do dokumentowania. Wypreparowana powierzchnia była pokryta równomiernie rodzajem bruku kamiennego, bez możliwości wyróżnienia skupień, które można by uznać za kurhany. W czasie dalszej eksploracji okazało się, że kamienie zalegały przynajmniej w trzech warstwach, a groby występowały bądź pod całym tym brukiem, bądź pomiędzy kolejnymi warstwami kamieni. Wszystkie groby były całkowicie zniszczone, często wyglądało to tak jak gdyby znajdujące się w nich naczynia zostały zmiażdżone przez ogromny ciężar zalegających nad nimi kamieni. Znajdowaliśmy więc jedynie zgromadzone w pewnych miejscach fragmenty naczyń z jednego lub kilku egzemplarzy oraz przepalone kości ludzkie. Brak było innych zabytków.

Ten brak miał nam być wkrótce wynagrodzony i to w stopniu przekraczającym najśmielsze marzenia. Był to jeden z normalnych dni wykopaliskowych. Oczyszczaliśmy kolejną warstwę kamieni, kiedy nagle pojawiły się między nimi fragmenty licznych przedmiotów żelaznych. Znajdowały się one stosunkowo płytko, pod niewielką warstewką darni i pojedynczą warstwą kamieni. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że może to być nowożytny złom żelazny, który dostał się na teren cmentarzyska w sposób przypadkowy. Nie lekceważyliśmy jednak sprawy. Odkryte przedmioty ponownie przysypaliśmy niewielką warstewką ziemi, aby nie stały się łupem przypadkowych poszukiwaczy i pozostawiliśmy je na miejscu do czasu pełnego zadokumentowania całego otoczenia. Czynności te trwały jeszcze dwa tygodnie. Nadszedł dzień kiedy mogliśmy przystąpić do pełnego odsłonięcia znaleziska. Ze zdumieniem odkrywaliśmy kolejne przedmioty już nie tylko z żelaza, ale i z brązu. Zadziwiała nas nie tylko ich ilość, ale także różnorodność i wspaniałość form. To nie był żaden przypadkowy złom żelazny, były to celowo zgromadzone i ukryte w tym miejscu przedmioty – skarb, jako że dla ich właściciela musiały mieć bardzo dużą wartość skoro w chwili jakiegoś zagrożenia zdecydował się na ich ukrycie. Nasz skarb został ukryty w ziemi w chwili gdy cmentarzysko istniało już w formie podobnej do dzisiejszej. Z bruku kamiennego wygrzebano kilka kamieni i w tak powstały dołek włożono cały skarb. Nie był on prawdopodobnie w nic zawinięty, jako że przedmioty były powpychane między poszczególne kamienie, bądź spoczywały pod kamieniem, na którym leżały następne zabytki. Na samym wierzchu spoczywał największy przedmiot, półksiężycowaty sierp wykonany z żelaza. Pod nim były zgromadzone liczne groty oszczepów, włóczni i strzał do łuku, narzędzia z tulejkami, wśród których wyróżniały się siekierki, ciosła i dłuta, piła do drewna mocowana prawdopodobnie do kabłąka drewnianego oraz sierpy. Wszystko to było wykonane z żelaza. Z tego samego surowca zrobione były dwa najciekawsze w tej kolekcji zabytki – czekany. Jeden z nich, większy, miał obuch uformowany w kształcie prawdopodobnie główki zwierzęcej, natomiast obuch drugiego, mniejszego, był rozklepany. Pomiędzy przedmiotami żelaznymi znajdowało się sporo wyrobów wykonanych z brązu. Jest charakterystyczną rzeczą, że wszystkie były ozdobami. Spośród nich najokazalszy był duży fragment nagolennika pokrytego ornamentem geometrycznym, dalej fragment naszyjnika tordowanego, przerobiony na bransoletę, stożkowato uformowana zawieszka spiralna, liczne pierścionki i kółka. Z innych niezwykle ciekawych zabytków żelaznych należy wymienić dwa wędzidła końskie. Jedno było zakończone po obu stronach tylko kółkami żelaznymi, drugie kółkami i haftką. Obok nich spoczywały szczypczyki żelazne, które prawdopodobnie używano w celach toaletowych oraz kilka szydeł i liczne fragmenty przedmiotów, oraz niekształtne kawałki żelaza, które mogły być surowcem przeznaczonym do dalszej obróbki. Także wśród przedmiotów z brązu znajdowały się stopiona bryłka oraz podłużna sztabka przeznaczone zapewne do wykonania następnych ozdób.

Prawidłowe wydobycie z ziemi i zadokumentowanie znaleziska, to czynności czysto techniczne będące podstawowym elementem “warsztatu pracy” archeologa. Najciekawszy etap pracy rozpoczyna się jednak dopiero w momencie, gdy trzeba zinterpretować dokonane odkrycie, gdy trzeba określić jego chronologię i miejsce w strukturze osadnictwa z danego czasu. Tak też jest z naszym skarbem. Przede wszystkim jest to znalezisko unikalne na terenie Polski, trudno byłoby wskazać drugi taki zespół albo chociaż zbliżony do niego. Taki stan rzeczy budzi natychmiast szereg wątpliwości i pytań. Podstawowe zagadnienie to kwestia chronologii. Wśród opisanych zabytków jasna i nie podlegająca dyskusji jest sprawa datowania przedmiotów z brązu. Wszystkie pochodzą z lat 500–300 p.n.e. i są związane ze schyłkowym okresem trwania kultury łużyckiej oraz początkami następnego ugrupowania kulturowego kultury wejherowsko–krotoszyńskiej. Znacznie gorzej wygląda sprawa z przedmiotami żelaznymi. Część z nich posiada analogie w tym samym okresie i w tych samych kulturach, co i przedmioty z brązu. Do grupy tej można włączyć siekierki z tulejkami, małe sierpy, noże, wędzidła, szczypczyki i niektóre groty oszczepów. Część grotów oszczepów lub włóczni oraz czekany występują na terenie kultur łużyckiej i wejherowsko–krotoszyńskiej jedynie w kilku przypadkach, a czekany mają wyraźnie wschodnią proweniencję i łączyć je trzeba ze środowiskiem scytyjskim. Zupełnie wyjątkowymi okazami są duże sierpy (jeden zachował się w całości, a drugi we fragmentach) oraz kawałki kabłąkowej piły do drewna. Do tych zabytków trudno byłoby wskazać analogie na ziemiach polskich. Niezwykle ciekawą i bliską naszego zespołu analogią jest skarb przedmiotów żelaznych z miejscowości Nižna Myšla, okr. Košice na Słowacji. Występują tam duże sierpy, małe sierpy, siekierki z tulejkami, czekan, grot oszczepu i inne. Datowany jest na przełom okresu halsztackiego i lateńskiego. Analogie do części przedmiotów ze skarbu z Bąkowa Dolnego występują także na niektórych lepiej przebadanych grodziskach “scytyjskich”, np. z Kamieńska nad Dnieprem, gdzie między innymi znaleziono fragmenty pił do drewna, szydła i sierpy. Sumując dotychczasowe uwagi na temat datowania można przyjąć, że nasz skarb został ukryty w ziemi we wczesnej epoce żelaza, w schyłkowej fazie okresu halsztackiego lub na początku okresu lateńskiego. Trudno natomiast powiedzieć jakiej kultury przedstawicielem był osobnik, który ukrył opisane przedmioty. Wynika to z dwóch przyczyn, po pierwsze w tym czasie na ziemiach polskich zanika kultura łużycka a zaczyna się rozwijać kultura wejherowsko–krotoszyńska, po drugie większość zabytków ma charakter interkulturowy z wyraźnymi wpływami scytyjskimi. Te ostatnie są zresztą widoczne na naszych ziemiach w znacznie szerszym zakresie.

Pewną przesłanką do zarysowania sylwetki człowieka ukrywającego swój majątek jest ustalenie jego profesji. Bardzo urozmaicony zestaw przedmiotów wśród których wyróżniamy broń, narzędzia, części uprzęży końskiej i ozdoby oraz fakt występowania surowca żelaznego i brązowego pozwala domyślać się, że był on bądź rzemieślnikiem – kowalem i odlewcą, bądź handlarzem sprzedającym zarówno gotowe wyroby, jak i pośredniczącym w obrocie surowcem. W starożytności te dwa zawody wykonywał często jeden człowiek. Istniała grupa wędrownych kowali i odlewników brązu, którzy w miejscu zatrzymania się wytwarzali zamawiane przedmioty, sprzedawali je i skupowali jednocześnie złom potrzebny do dalszej produkcji. Nie wszystkie jednak wyroby były przez nich osobiście wykonywane, niektóre, tak jak na przykład czekany, dotarły tu z odległych stron jako klasyczny towar. Te rozmaite możliwości zachęciły nas do przeprowadzenia szczegółowych analiz metalurgicznych.

Analizy te nie dały podstaw do uściślenia chronologii skarbu z Bąkowa Dolnego ani tym bardziej do wskazania jego przynależności kulturowej, ale ważne jest to, że nie zawierają żadnych elementów, które zaprzeczałyby dotychczasowym ustaleniom. Obrazują one poziom ówczesnego rękodzieła i sporą wiedzę jaką musiał opanować wytwórca chcąc sprostać wymaganiom sobie współczesnego rynku, na którym brąz schodził do roli surowca z którego wytwarzano jedynie ozdoby, a do produkcji broni i narzędzi używano już żelaza. Musiał więc nasz rzemieślnik opanować dwie odmienne technologie i powinien umieć je zastosować w warunkach polowych w poszczególnych osiedlach, do których trafiał. Na drodze jego wędrówek bywało różnie, o czym najlepiej świadczy skarb z Bąkowa. W chwili poważnego zagrożenia został on ukryty pod kamieniami stanowiącymi bruk starszego cmentarza i nigdy nie został przez właściciela odzyskany. Stąd wniosek, że los naszego bohatera nie był najciekawszy – mógł stracić życie lub został wzięty w niewolę i nie miał już okazji wrócić do tego miejsca.

 

Artykuł opublikowany dzięki współpracy z pismem Archeologia Żywa