Kategorie

Śladem Legendy









Jak  zwykle  w  wolne  wekendy , wybierałam  się  z  tatą  i moją  przyjaciółką na poszukiwania  z  wykrywaczami . Tym  razem  miał  to  być  teren wsi  Stefanów . Nie istniejąca  dzisiaj  wioska   była  świadkiem  wielu  zdarzeń z  okresu  II  wojny  światowej , między  innymi  zwycięskiej  bitwy  partyzanckiej  25 pp AK  mjr-a „Leśniaka „ z  przeważającymi  siłami  wroga  SS  i  policji . Chcieliśmy  znaleźć  ślady  tamtych wydarzeń . Ja  machałam  Cibolą , a  tata  X terrą  50 . Na  miejscu  okazało  się  że  teren  jest  dosłownie  „zryty” i  wygląda  jak  księżyc z  niezasypanymi  dziurami  po  pseudoposzukiwaczach . Mimo  wszystko  postanowiliśmy  spróbować . Po  dwóch  godzinach  mieliśmy  parę  monetek  carskich i  trochę  łusek . Tata  stwierdził  , że  nic  tu  po  nas  i  że  pojedziemy  w  nowe  miejsce .  Studiowaliśmy  w  domu  stare  mapy  tych  rejonów  , tak  że  zawsze  mieliśmy  jakieś  dwie  alternatywne  miejscówki .  Kilka  kilometrów  dalej , na  starej  leśnej  drodze  zatrzymaliśmy  samochód , wykrywki  w  dłoń  i  w  las .


 

Widać  było  że  dawniej  stały  tu  chaty , znaleźliśmy  starą  studnię , zdziczałe  drzewa  owocowe  i  kasztany -  olbrzymie , popróchniałe , z  wielkimi  dziuplami . Nagle  Bogna ( moja  przyjaciółka  ) dziko  krzyknęła ,  a  z  jednej  z  dziupli  wyleciała  duża  sowa  machając  ogromnymi  skrzydłami .
Zaczęliśmy  penetrować  teren . Najpierw  tata  znalazł  kilka  monet , za  chwilę  ja  mam  sygnał i  pierwszy  bagnet  „ niemiec „ ląduje  w  plecaku . Po  godzinie  mamy  niezłe  wyniki  , oprócz  bagnetu  mam  ładownicę  niemiecką z  zawartością , odznakę  za  rany  srebrną , sporo  łusek  i  nieśmiertelnik  cały jednostki  artylerii. Tata  wygrzebał  całą  skrzynkę  od  mg-ty pełną  w  środku , piękną  odznakę  NSKOV i  klamerkę  do  pasa . Zrobiliśmy  przerwę  posilając  się  co  nieco i  ruszyliśmy  dalej . Poszliśmy  wzdłuż  rzeki kierując  się  na  niewysokie  wzniesienia  tuż  za  lasem . Zaczęły  się  łąki a  przez  środek  tych  łąk  wiła  się  nieduża  rzeczka  .  Pasły  się  krowy  ,to  był   wspaniały  widok .  Po  drodze  wyszedł  jeden  bagnet – czworokątny  „rusek”  i  kilka  guzików .  Ja  z  Bogną  skupiłyśmy  się  na  okolicach  rzeki  , a  tata  przeszukiwał  wzniesienia  i  drogę  polną .  No  i  zaczęło  się  , najpierw  hełm radziecki  , resztki  mosina , klamry , guziki  , monety , o łuskach  nie  wspomnę .  Już  nie  było  gdzie  fantów  upychać  dlatego  wszystko  składałyśmy  w  jedno  miejsce . Tata  nas  zawołał  ze  wzgórza , bo  pojawił  się  jakiś  człowiek .
Przywitaliśmy  sie  grzecznie  , a  gość  wkurzony  pyta  czy  wiemy  że  to  jego  działka ?  My  że  nie , ale  przepraszamy  jeżeli  coś  złego  zrobiliśmy . „  Panie  , jak  coś  znaleźliście  wartościowego  to  trza  się  podzielić . Tu  Niemcy  szli  obłowione  ze  wschodu  i  pełno  złota  miały „. Pokazaliśmy  mu  nasze  skarby , na  co  pokiwał  głową  , że  złomu  to  on  nie  chce  i  powiedział : „  jak  chceta  zbierać  takie  hełmy  i  inne to  idźta  do  „ Galasa”  , ma  już  96 lat  i  wie  gdzie  co  jest , a  mieszka  tam , na  skraju   tego  lasu .” 
Jeszcze  raz  przeprosiliśmy  tego  jegomościa i  ruszyliśmy  z  fantami  do  samochodu . Podjechaliśmy  pod  dom  starszego  człowieka , który  siedział  na  ławeczce  pod  drzewem  głaszcząc  kota  trzymanego  na  kolanach . „  Dzień dobry  Panu „  .  „  Dzień dobry , państwo do  mnie ? „  Odezwał  się  mocnym  głosem . „ Chcieliśmy  z  panem  porozmawiać  trochę  o  historii  tej  ziemi , oczywiście  jeżeli  nie  przeszkadzamy „ . „ Proszę  , proszę  , rzadko  mnie  tu  kto  odwiedza , mają  mnie  za  dziwaka  . Przychodzi  tylko  Zosia  , która  robi  mi  zakupy. Siadajcie”.
Opowiedzieliśmy  „  dziadkowi „  nasze  dzisiejsze  przygody  z  poszukiwaniem , a  on  że  trafiliśmy  najpierw  przy  kasztanach  na  starą  leśniczówkę , spaloną  przez  „ Kałmuków” w  1944 , a  później  przy  rzece  na  miejsce  potyczki  na  białą  broń „ ruskich „ z Niemcami ze  stycznia  1945 . Stwierdził  że  co  ciekawsze  rzeczy  to  już  inni  wyciągnęli , ale  on  wie  jeszcze  o  wielu  innych  ciekawych  miejscach . „Dziadek Galas „  wydawał  się  szczerym i  szlachetnym  człowiekiem . To  jak  opowiadał  , sprawiało  że  słuchałam  z  otwartymi  ustami wyobrażając  sobie  wszystkie te historie , tak jakbym w nich uczestniczyła  . Opowiedział  nam dużo  ciekawych  historyjek  związanych  z  wojną , okresem międzywojennym  i o  czasach  PRL-u .  Najbardziej  zaciekawiła  mnie  historia  , która  wydarzyła  się  długo przed  wojną .

             Nasz  „  Dziadek  Galas  „  jako  mały  chłopaczek  pasał  krowy  na  okolicznych  łąkach . Nie  tylko  opiekował  się  swoimi  krowami , ale  też  innych  co  bogatszych  gospodarzy . Pewnego  dnia  jak  zwykle  doglądał  krów , gdy  nad  niewielkim  wzgórkiem  zauważył  coś  dziwnego . Na  początku  myślał  , że  ktoś  zostawił  nie  dogaszone  ognisko  , ale  ku  swojemu  przerażeniu  zobaczył  jakieś  tańczące  ogniki  nad  ziemią . Ze  strachu , zlany  potem , zaczął  strasznie  krzyczeć  i  pognał  w  stronę  wsi . Bał  sie  wrócić  nawet  po  krowy . Dopiero  ojciec i  matka przyprowadzili  zwierzęta . Wiele  lat  później ( około  40-50 lat ) dowiedział  sie  o  tak  zwanej  reakcji  chemicznej  „ oczyszczanie  się  złota „ .  Próbował  odnaleźć  to  miejsce  sprzed  lat , i  kopał  w wielu  miejscach  , ale  wszystko  na  nic . Teren  był  dość  duży , a  we  wspomnieniach  dziecka  wyglądało  to wszystko  inaczej . Po  jakimś  czasie dał  za  wygraną .
Zadałam  mu  pytanie  , skąd  wiedział  że  akurat  tam  było  złoto ?  „Może  bym  nie  szukał  , tylko  pokojarzyłem  kilka  faktów  z  okresu  I  Wojny  Światowej .  Niedaleko  stąd  , pod  Opocznem odbyła  się  prawdziwa  bitwa  między  Rosjanami  i  Austryjakami .  Na  początku  „ruskim” szło  nieźle ,ale  Austryjacy  dostali  posiłki i  kontruderzyli , odrzucając  Rosjan  aż  tutaj  .  Carscy  stracili  wielu  żołnierzy i  sprzętu , a tu ich  resztki  zostały  otoczone  i  wzięte  do  niewoli. Ludzie  powiadali  że  zakopali  tutaj  pieniądze  na  wypłaty  dla  wojska , wszystko  w  srebrze  i  złocie . Wtedy  kiedy  widziałem  te  ogniki  to  nic  o  tym  nie  wiedziałem  . Rodzicom  też  nie  powiedziałem , skłamałem  żem  widział  upiora . Niby  nic  , ot  legenda , ale  potwierdza  ją  jeszcze  jedno  zdarzenie . Otóż  w  latach  20 – tych  przyjechało  do  wsi  dwóch  takich  cwaniaków , elegancko  ubranych . Zatrzymali  się  w  karczmie  u  Żyda  i  urzędowali tam  kilka  dni . Wieczorami  w  karczmie ,  przy  wódce  rozpytywali  chłopów  o  różne  rzeczy , a  to  gdzie  się  „ruscy „ ukrywali  przed  poddaniem  , a to  czy  mieli  wozy  z  żelaznymi  kratami i  takie  tam . Chłopy  przy  kieliszku  opowiadali  chętnie  , gdzie  , co  i  jak . Jednego  wieczoru  Leśniczy  siedząc  przy  innym  stoliku  i  przypatrując  się  owym  „ gościom „ przeprowadzającym  śledztwo , zauważył  , że  mają  rewolwery i  lornetki .   Po  cichu  wysłał  „ umyślnego” konno  na  posterunek  do  Przysuchy i podał  list  do  ówczesnego  komendanta . Obaj  przyjezdni  zostali  aresztowani , okazało  sie  w  toku  śledztwa  , że  brat  jednego  z  nich  , który  służył  w  carskiej  armii  został  wzięty tutaj do  niewoli  i  to  on  opowiedział  bratu  o  zakopanej  kasie pułku . Oczywiście  zostało  to  wzięte  za kłamstwa , a  ludzi  owych  oskarżono  o  szpiegostwo , gdyż  mieli  przy sobie niemieckie  papiery .
„ Tak  i  koniec  historii . Czy  tam  co  jeszcze  jest ?  Nie  wiem  . Mogę  wam  pokazać  gdzie wtedy pasłem  te  krowy . Dzisiaj  to  już  inaczej  wygląda , sporo  zarosło  , ale  łąki  są  jeszcze  regularnie koszone .”  Zaprowadził  nas  niedaleko  tego  wzgórza  na którym  spotkaliśmy  gościa  z  krowami . Nie  było  go  teraz . „ Galas „  machnął  ręką  wzdłuż i  powiedział  :”   To  gdzieś  tutaj . Tyle    że  wtedy  to  w  dole  przy  rzece  była  tama  wodna  po  starym  Młynie , co  się  dawno  temu  spalił „. Rzeczywiście  z  góry  można  było  dostrzec  słabo  już  widoczne  pozostałości  wałów  spiętrzajacych  wodę . „ Chcecie  to  szukajcie  , tylko uwaga  na  właściciela , bardzo  goni  obcych „ . „ Wiemy , wiemy  już  go  poznaliśmy . Chce   żeby się  z  nim  podzielić jak znajdziemy  skarb „.
Wróciliśmy  do  domu  i od  razu  do  starych  map . Mam  taką  z  1839 r później z  1914 i z 1915.  Porównaliśmy  wszystkie  i  rzeczywiście  , był  tam  kiedyś  młyn  wodny . Zaznaczone były  też  rejony  zieleni  ( lasy i duże  drzewa ) . Cały  tydzień  przygotowywaliśmy  się  na sobotnią  eskapadę . Wyruszamy  o  4.00 rano . Jeszcze  ciemno , ale  jak  dojeżdżamy  robi się  szaro . Kawy  łyk  i  odpalam  swoją  Cibolkę . Teren  przeczesujemy  systematycznie  , pas za  pasem . Małe  sygnały  zaznaczamy  wbitym  patykiem , i dalej .  Około  8-ej , pojawia  się „ nasz przyjaciel do  podziału  łupów „ . Witamy  się , pokazujemy  , że  niczego  nie  kopaliśmy  i czekamy  z  decyzją na  właściciela  gruntu . „ Ano  zobaczymy , cośta  tam  wynaleźli „ . Najwięcej  było  łusek , ale  trafiły  się  monetki , od  boratynek po  II RP , dwie  odznaki  szturmowe i trochę  guzików . Za  każdym  razem  wpadaliśmy  przy  nim  w  zachwyt  ze  znalezisk  , jakie  to  super  i  „och”  i  „ech” . Wreszcie  zrezygnował  i  pozwolił  nam  grzebać  ile  chcemy  , tylko  wszystkie dołki  mamy  zasypać . UFF, ulga , udało  sie  pozbyć  przybysza  , można  wrócić  do  systematycznego  przeszukiwania .  Mniej  więcej ,   na  krawędzi  wzniesienia  , ustawionych  było  sporo  kamieni , zebranych  z  pól otoczaków . Przy  tych  kamieniach są resztki  ogniska i  sporo  kapselków od  piwka i  wódeczki . To  nas  jednak  nie  zraża . Systematycznie  oczyszczamy  ze  „świadków „ ziemię . Najpierw  u  mnie , dość  duży  i  mocny  sygnał  pod  kamieniami . Tata  potwierdza  to  swoim  Minelabem .  Odrzucamy  pryzmę  kamieni , składowanych  tu  przez  całe lata . Co  jakiś  czas  machnięcie  wykrywką  i  sygnał  jest  coraz  silniejszy .  Ziemia pod kamieniami jest wilgotna , a na jej powierzchni pełza  mnóstwo  ślimaków . Powoli  łopatą  odrzucamy  ją na  bok  . Sygnał  jest  spory , wskazuje  obiekt  o wymiarach około 60 cm x  40 cm . Czy  to  jest  skrzynka z  kasą ?   Za  chwilę  sie  tego  dowiemy  , gdyż  sygnał  pokazuje  że  coś  jest  nie  głęboko .   Gdzieś  na  50-60-ciu  centymetrach  jest  metal .  Łukowato  wygięta  pokrywa  grubej , stalowej  skrzynki . Na  górze  pokrywy  wzmocnienia  ze  stalowymi  ćwiekami . Wszystko  bardzo  zardzewiałe . Emocje  sięgają  zenitu . Jeszcze  chwila  , jeszcze  trochę  ziemi  i  jest  odkopana .Nie  wyciągamy  jej  z  dziury . Widzę  zamknięcie na  skobel , teraz  otwarte , w  pozycji  do  góry , brak  kłódki . Z  boku  skrzynki dziura  prawie  na  całą  wysokość   boku , jakieś  50 cm . Widocznie  tędy  wysypało  sie  złoto i  tutaj  się „przeczyszczało” . W  środku    ziemia  , i  dno  też  zniszczone . Nie  ma  śladu  po  pułkowym  złocie . Siedzimy  chwilę nic  nie  mówiąc .  Każdy  z  naszej trójki myśli -  co  się  stało  ze  złotem ? Nie  ulega  wątpliwości  że  tu coś było . Czy  któryś  z  tych  dwóch  „ szpiegów”  wrócił  tu  i  znalazł skrzynię ? Czy  może  ktoś  inny  z  ukrywająch  skrzynkę  wrócił  i  oczyścił  skrytkę ?   Tego  się  prawdopodobnie  nigdy  nie  dowiemy  . Na  koniec
pośmialiśmy  się  trochę  z  tego  wszystkiego i  uznaliśmy  , że  jednak  warto  było  , choćby  dla  tego  dreszczyku  emocji .
Niewątpliwie  była  to  moja  największa   przygoda  z  wykrywaczem  , która  o  mały  włos  nie  skończyła   się  znalezieniem  skarbu . Tak  naprawdę  to  skarbnicą  wiedzy  okazał się  „  Dziadek  Galas „ , mam  nadzieję  , że  na  wiosnę  zdrowie  mu  pozwoli  na  pokazanie  mi  innych  ciekawych  miejscówek .

„Darz  Dół „ -    Joanna

Praca zajęła III miejsce w konkursie Wortalu Poszukiwaczy Skarbów




foto: Janet Zachary-Brown