Spłacony Dług
Nadeszła jesień 2006 roku. Nostalgiczna i kolorowa. Taka polska. Dla niego miała też znaczenie praktyczne. Choć można było spotkać grzybiarzy lub spacerowiczów to teraz widać ich było znacznie wcześniej. Można było znacznie wcześniej się oddalić lub udawać jednego z nich. To co robił ciągle było nielegalne. Trawy i innego zielska juz praktycznie nie było. Cewkę wykrywacza można było prowadzić bez obawy zaplątania i fałszywych sygnałów.
Zbliżał się do ogromnego czerwonego dębu. Chwilę przystanął. Podziwiał piękno potężnego drzewa ujawniane dopiero jesienią. Dostrzegł też to czego latem by nie zauważył. Ledwo widoczne ślady, że kiedyś były tu okopy. Kilka machnięć wykrywaczem i już pierwsze sygnały. Ostrożnie rozgarniał liście i kopał. Potem starannie zasypywał dołki i maskował liścmi. Punktem honoru było dla niego nie zostawianie po sobie śladów. Nie tylko dlatego, że widział już krajobraz księżycowy po przejściu właścicieli wykrywaczy. Jeżeli zostanie choć ślad, że tu był i coś tu jest wkrótce pojawią się niezakopane dołki. Wiedział też że zawsze będzie warto tu wrócić. Następnym razem może natknąć się na to co nie znajdzie dziś. Znalazł kilka karabinowych stalowych łusek. Niestety czas zrobił swoje. Rozpadały się w rękach.Trafiały się też mosiężne - te cieszyły go bardziej. Starannie zapakował je do plecaka. W domu po oczyszczeniu jeszcze mu powiedzą kiedy je wyprodukowano i z jak daleka tu przywędrowały. Kto wystrzelił i czy trafił mógł się tylko domyślać.
W swej kolekcji miał już masę łusek. Nie gardził łuskami od PPSZ - choć tych spotykał nadal mnóstwo. Wiedział, że niektóre z nich były dowodem śmierci człowieka. (...)
Tych nie zabierał. Ciągle były niebezpieczne. Kiedyś je łamał, żeby nawet znalezione ponownie nie zrobiły nikomu krzywdy. Teraz już tego nie robił. Złamał kiedyś nabój zapalający. Nauka bywa bolesna. Głęboki dołek. (...) Warstwa ziemi, zardzewiała puszka po konserwach, warstwa ziemi i zamaskowanie dołka liśćmi. Ze znalezieniem puszki problemu nie było. Jak to w lesie niedaleko wsi.
Te kilka godzin wyrwane tylko dla siebie z codziennego kołowrotka kończyły się. W domu czekała znerwicowana żona i rozwrzeszczane dziecko. Wróci jak zwykle z tajemniczym uśmiechem. W piwnicy ukryje znalezione kawałki historii. Potajemnie zajmie się ich konserwacją. Wracając do samochodu omiatał cewką wykrywacza drogę przed sobą. Kilka sygnałów blisko siebie i dość płytko. Za płytko na kopanie. Ostrożnie zaczął rozgarniać dębowe liście. W miejscu najsilniejszego sygnału dogrzebał się do klamry pasa. Mniejsze sygnały dały guziki. Wiedział już co znalazł. Nie pierwszy raz natknął się na zwłoki, ale jeszcze nie zobojętniał. Wiedział też co musi zrobić. Rozejrzał się po okolicy. Na szczęście nie było nikogo w zasięgu wzroku. Gdyby ktokolwiek teraz zastał go przy pracy nikt nie uwierzyłby, że nie jest hieną. Odnalazł cały nie przełamany nieśmiertelnik. Z największą ostrożnością zapakował do foliowego woreczka. Z pomocą wykrywacza wyzbierał wszelkie metalowe przedmioty. Wszystko co mogło dać sygnał. Starannie zamaskował to miejsce i zapamiętał. Musiał dopilnować by te szczątki nie zostały zbeszczeszczone i znalazły godne miejsce pochówku. Bez względu jakiej armii nosiły kiedyś mundur.Tereska 3 sierpnia 1940 roku skończyła 12 lat. Kilka dni później Niemcy panoszący się tu już prawie od roku kazali im się wynosić. Mogli zabrać tylko to co unieśli. Opór nie miał sensu i szans powodzenia. Goryń za to spłonął, a cześć mieszkańców została rozstrzelana. 15 września w dniu ostatecznego terminu opuszczenia domostw była już na stacji kolejowej w Bartodziejach. Zamierzali jechać do rodziny w Radomiu. Z pieniędzy jakie dostali od Niemców za przejęty majątek wystarczyłoby na bilety i jedzenie na drogę. Jej ojciec poszedł po bilety. Została z matką siedząc na tobołkach. Musieli pilnować tego co im pozostało. Stacja była pełna uchodźców i zdarzały się kradzieże. Ojciec wrócił bez biletów i bez jedzenia. Niemcy kazali im udać się do folwarku. Tam podobno czekała na nich praca i domy. Zadbali o to żeby nikt nie trafił z powrotem do swego domu. Jako tako urządzili się w opuszczonym domostwie gdzie zostali przydzieleni. Ojciec codziennie rano zabierany był wraz z innymi ciężarówkami do pracy. Wracał wieczorem przynosząc jedzenie. Czasem był tak zmęczony, że od razu kładł się spać. Budował wraz z innymi jakieś baraki i bunkry. Dopóki w domu było jakieś zajęcie związane z przeprowadzką, pomagała matce. Potem z nudów i z ciekawości zaczęła się wymykać z domu. W czasie jednej z dalszych wypraw widziała z daleka swój rodzinny dom. Ich sytuacja poprawiła się. Ojciec pracował poza domem. Matka jako krawcowa dostawała zlecenia na szycie mundurów. Dostała książkę, w której były dokładne rysunki. Książka była po niemiecku i Tereska zaczęła się z niej uczyć języka okupanta. Starała się pomagać matce i uczyła krawiectwa. Matka z resztek materiału uszyła jej nawet lalkę. Oczy z guzików z niemieckiego płaszcza. Po raz pierwszy od 2 lat w ich domu słychać było śmiech. Zaśmiała się, bo była już za duża na zabawę lalkami. Dzieci teraz szybko dorastały. W połowie 1941 roku dostali mnóstwo cywilnych płaszczy i garniturów. Wycinała wraz z matką kwadraty na plecach i wszywała tam materiał w białe i niebieskie pasy. Nie dostawali za to już ani pieniędzy ani jedzenia. Coraz częściej pojawiali się natomiast Niemcy wyzywając ich i klnąc, że za mało zrobili.Pomagała jak mogła lecz razem z matką w zaawansowanej już ciąży nie mogły wykonać normy, której nawet nie znały. Zbliżał się czas porodu. Jakby tego było mało ojciec nie wrócił wieczorem do domu. Pojawili się za to Niemcy. Poszukiwali jej ojca. Zjawili się jeszcze kilkakrotnie przeszukując również okoliczne domy. Nie szukali tylko jego. Po ukończeniu budowy koszar i bunkrów planowali rozstrzelać wszystkich, którzy tam pracowali. Wszystkich, którzy wiedzieli za dużo. Część została przez życzliwych Polakom Niemców ostrzeżona. Ojcu udało się uciec i wraz z innymi musiał się ukrywać do końca wojny. Odwiedzał ich bardzo rzadko, najczęściej nocą. Kiedyś przesiedział cały dzień w piwniczce pod podłogą. Wyszedł dopiero nocą. Wtedy dowiedział się, że ma syna. Poród odebrał niemiecki lekarz, któremu matka szyła kiedyś mundur. Do ich domu zawitał głód. Po kilku dniach postanowiła wybrać się w okolice niemieckiej kuchni. Wiedziała od innych dzieciaków, że można coś tam dostać, znaleźć lub ukraść do jedzenia. Nie chciała już żebrać u sąsiadów. Kilku z nich jasno dało do zrozumienia, że nie będzie ich żywić. Tym bardziej, że przez ucieczkę jej ojca i innych wszystkich spotkały represje. Dotarła w pobliże kuchni. Zobaczyła górę odpadków i zaczęła w niej grzebać. Ty mała złodziejko - usłyszała krzyk po niemiecku i rzuciła się do ucieczki. Chciała schować się za barak. Nie zdążyła. Potężny kopniak wywrócił ją w błoto. W błoto poleciały jej skarby na wagę złota. Głąb od kapusty i nadgniły ziemniak. Zwinęła się w kłębek i czekała na śmierć. Niemiec złapał ją za kark i zaciągnał do baraku. Kilku Niemców śmiejąc przyglądało się jej. Tylko ukarz ją porządnie - powiedział i mrugnął porozumiewawczo jeden z nich. Była już na tyle dorosła żeby wiedzieć co to oznacza. Ten który ją złapał zamknął drzwi od środka. Koledzy na zewnątrz pośmiali się jeszcze i rozeszli. Wtedy podniósł ją za ramiona z podłogi i posadził na krześle. Siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę. Spojrzała mu w twarz gdy zaczął wycierać ręcznikiem policzek umazany w błocie. Miał łzy w oczach. Przepraszam - powiedział i dodał - Mam córkę w twoim wieku. Co ta wojna z nas zrobiła. Czuła, że zaraz się oboje rozpłaczą. Pochyliła głowę i spojrzała na jego spodnie. Były rozdarte w kroku. Pokazała mu i zamiast płakać zaczęli się śmiać. Miał na imię Joachim. W wojsku i w cywilu był kucharzem. Ona opowiedziała mu w jak ciężkiej sytuacji się znalazła. Dostała na drogę sporo jedzenia. Zabrała też mimo protestów spodnie do naprawy. W końcu to była jej wina. Spotykali się co kilka dni. Dostawała prowiant, a w zamian zabierała Joachimowi odzież do naprawy lub prania. Wkrótce Joachim powiedział kilku zaufanym kolegom, że ma znajomości z dobrą krawcową. Pracy starczało dla Tereski i jej matki. Jej wyprawy nie uszły uwadze innym ludziom z wioski i Niemcom. Plotki o tym, że sprzedaje się za jedzenie dotarły do matki. (Niektórzy w te plotki wierzą do dziś). Po długiej rozmowie wszystko matce wyjaśniła. Joachim też miał kłopoty za kontakty z polską kochanką. Musieli być ostrożniejsi. Nie spotykali się już na terenie koszar, a i spotkania były coraz rzadsze. Kiedy dowiedziała się, że Joachim jedzie na urlop wraz z matką uszyły mu nowy mundur. Podarowała też dla jego córki swoją lalkę.
Kiedyś wracając pomyliła drogę w lesie. Wyszła z lasu i zobaczyła wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego. Za drutami stali ludzie, a właściwie to co z nich zostało. Nigdy nie widziała tak wychudzonych i z ogolonymi głowami. Podeszła bliżej i zobaczyła, że część z nich nosi ubrania z pasiastym kwadratem na plecach. Te same, które szyły razem z matką. Kiedy ją zobaczyli zaczęli krzyczeć w nieznanym jej języku. Błagalnie wyciągali ręce i dotykali do ust. To zrozumiała. Nie uszło to uwadze wartownika na wieżyczce. Usłyszała ostrzegawczy krzyk i strzał. Uciekła, ale postanowiła pomóc. Jej taktyka polegała na wybiegnięciu z lasu i rzuceniu jak najmocniej ćwiartki chleba. Lepsze do rzucania były konserwy. Natychmiast odwracała się i zygzakiem uciekała do lasu i jak najszybciej do domu lub na miejsce spotkania z Joachimem. Uważała to za dobrą zabawę. Niemcy nie zawsze reagowali. Robiła się coraz bezczelniejsza. Kiedyś wyszła z lasu dość blisko wieżyczki. Po rzuceniu chleba za druty odwróciła się w stronę wieżyczki i wywaliła język na całą długość. Uciekając usłyszała śmiech. Śmiał się wartownik. Innym razem postanowiła zamiast odwrócić się i uciekać pomachać jeńcom. Jej ręka zawisła w powietrzu. Za drutami trwała bitwa o ten kawałek chleba.
Strażnicy na wieżyczkach bywali różni. Niektórzy nie widzieli albo udawali, że nie widzą. Inni krzyczeli i strzelali w powietrze. Niektórzy strzelali do niej. Albo pudłowali, albo nie chceli trafić. Nie tylko ona pomagała. Dowiedziała się od innych, że jeden z Niemców strzelał do lecącego w powietrzu chleba. Prawie zawsze trafiał. Wkrótce pojawiły się ogłoszenia o karze śmierci za jakąkolwiek pomoc jeńcom. Oprócz wartowników pojawiły się patrole z psami. Nie zawsze udawało jej się uciec.Jeńców było już coraz mniej. Na początku 1945 roku ze smutkiem patrzyła z lasu na puste place za drutami. Nie było już komu pomagać. Wtedy też po raz ostatni widziała się z Joachimem. Prosił by się ukryły lub wyjechały.12 stycznia 1945 roku huk dział był potężniejszy i bliższy niż kiedykolwiek wcześniej. Przez ostatnie pół roku już prawie się do tych odgłosów przyzwyczaili. Postanowiły zejść do piwnicy. Decyzja była słuszna. Kilka godzin potem strzały i komendy słyszały juz blisko i wyraźnie. Ktoś wbiegł do ich domu. Rozległ się brzęk tłuczonych naczyń. Braciszek się rozpłakał. Na szczęście nikt tego nie usłyszał. Następnych kilka dni przesiedziały w piwnicy. Wychodziły nocą i tylko na kilka chwil. Nawet nocą było słychać bliskie strzały lub biegnących ludzi. Którejś nocy omal nie zostały stratowane prze oszalałą ze strachu krowę.
Żywność się kończyła. W studni pływały czyjeś zwłoki. Na szczęscie ze stopionego śniegu jeszcze można było ugotować coraz cieńszą zupę. Rankiem Tereska postanowiła się rozejrzeć po okolicy. Niesamowita cisza dzwoniła w uszach. Cisza jak na cmentarzu. Zwłaszcza, że co chwilę napotykała się na zabitych. Zatrzymała się z przerażeniem. Wilczur - jeden z tych psów, a może nawet ten sam, który kiedyś ją dotkliwie pogryzł szarpał jakieś zwłoki. Na szczęście zawarczał i uciekł. Na stacji kolejowej w Kruszynie też nie spotkała nikogo żywego. Wracając przez dawne koszary zastała tylko dopalajace się resztki baraków.
Wszystko doszczętnie spalone i splądrowane. Szła lasem - miała dość już widoku trupów w pobliżu dróg. W lesie pomyślała : To chyba wreszcie koniec wojny ! Poczuła radość. Dopóki nie doszła do linii okopów w pobliżu wielkiego dębu. Jej modlitwy nie zostały wysłuchane. Wśród zabitych rozpoznała Joachima. Usiadła na śniegu. Nawet nie miała siły płakać. Nie mogła go tak zostawić. Miała w pamięci odarte z mundurów zwłoki z 1939 roku. Okop ułatwił sprawę. Nic więcej na razie nie mogła zrobić. W plecaku Joachima znalazła chleb i konserwy. Ostatni prezent i jak zwykle bardzo potrzebny. Wróciła i bez słowa oddała plecak matce.
Nie ucieszył jej widok ojca. Nie cieszyła wiadomość, że ich rodzinny dom ocalał i wracają tam jeszcze dziś. Radość rodziców była tak wielka, że nie zwracali uwagi na szybko zapadający zmrok i silny mróz. Niewielki dobytek ciągnęli na odwróconym stole. Szli na skróty - byle szybciej do domu. Już zaraz będzie skrzyżowanie dróg i dalej prosto po drodze. Kto zdiest - usłyszała. Na niebie zapaliła się flara, potem druga. Stała i patrzyła w niebo. Choć widziała je nie raz - zawsze ją urzekały. Ze zdziwieniem patrzyła jak ziemia podnosi się i uderza ją w twarz. Flara z sykiem zgasła w śniegu.Tereska poczuła jeszcze ciężki słodki smak w ustach.A potem juz nic.Ostrożnie wyjął nieśmiertelnik. Wiedział, że nie uda się szybko naprawić tego co natura starała się zniszczyć w ciągu kilkudziesięciu lat. Powoli zaczęły wyłaniać się litery i cyfry. Ucieszył się. Tym razem nie będzie bezimiennej mogiły. Tym razem jakaś rodzina dowie się o losie swego krewnego. Może uda się mu dowiedzieć coś więcej o poległym. Procedurę już znał - napisał list do Deutsche Dienststelle. Teraz pozostało czekać.
Wiosna 2007 roku ucieszyła go bardziej niż zwykle. Głównie za sprawą listu z Niemiec. Udało się ustalić dane poległego i skontaktować z rodziną. Wstępnie ustalono datę ekshumacji i pogrzebu. Dzień przed pojechał na miejsce sprawdzić czy grób nie został rozkopany. Wszystko było tak jak zostawił to miejsce jesienią. Przyjechał rano. Jeszcze nikogo nie było. Pozbierał śmieci z najbliższej okolicy żeby nie wstydzić się za rodaków. Wkrótce nadjechał karawan i samochód osobowy. Zobaczył Matthiasa. Poznali się już przy wcześniejszych ekshumacjach. Chciał za jego pośrednictwem oddać rodzinie wszystko co znalazł przy poległym. Mieli do tych pamiątek większe prawo niż on. Jedź z nami - odparł Matthias - oddasz osobiście. Perspektywa kilkudziesięciokilometrowej jazdy na cmentarz żołnierzy niemieckich w Puławach niezbyt mu się podobała. Nie chciał się ujawniać. Zwyciężyła chęć poznania bliżej kim był ten człowiek którego szczątki odnalazł. Nastrój poprawił mu się w czasie jazdy. Zima wyraźnie przegrywała z wiosną. Nigdy nie lubił zimy. Skłaniał się ku teorii o pamięci pokoleń. Jego przodek został zesłany na Sybir. Jego ojciec omal nie zamarzł, gdy wraz z rodzicami wracali do domu w styczniu 1945 roku. Wtedy też zginęła Tereska - jego stryjenka. Zastrzelona przez radzieckich żołnierzy pilnujących skrzyżowania kilkaset metrów od domu. Dojechali do Puław. Na cmentarzu czekało kilka osób. Stała tam starsza kobieta trzymając za rękę kilkuletnią dziewczynkę. Pewnie wnuczka - pomyślał. Dziecko przyciskało do piersi jakąś starą szmacianą lalkę. Nie mógł oderwać wzroku od tej lalki. Deja vu przerwał głos księdza :
" Panie Boże, składamy w polskiej ziemi szczątki niemieckiego żołnierza. Tyś jest sędzią sprawiedliwym i nade wszystko błagamy Cię nie zważaj na jego i nasze winy, ale daj mu wieczny odpoczynek.Amen."
Grzegorz Bieniek
Praca zajęła II miejsce w konkursie Wortalu Poszukiwaczy Skarbów
foto: Angela Seiffert