Szaber
Październik 1945, Jugowice Górne.
Już ponad miesiąc gospodaruje na dzikim zachodzie, coraz więcej Polaków przybywa do wsi, a w pobliskim Walimiu Zakład Lniarski zatrudnia coraz więcej ludzi, jednak Niemcy mieszkają dalej z nami na pół w domach. W fabryce pracuje się pod niemieckimi majstrami, Polska Ludowa nie ma specjalistów ani fachowców we włókiennictwie, oni szkolą nas i uczą wszystkiego. Trzeba przyznać, że pracować to oni umieją bardzo dobrze. Większość napływających ze wschodu nie umie czytać ani pisać, a co dopiero mówić po niemiecku, więc komedie rozgrywają się codziennie.
Do pracy z Jugowic chodzimy z bronią, ja mam mausera, można nosić broń, komendant Kunicki mówi, że bandy są w górach, każdy powinien mieć broń.
Dziś niedziela, zaraz przyjdą do mnie Grześko i Wójcik z Nosalem, będziemy grać w karty, wybudowałem taki domek duży ze stołem na drzewie, samogon już przerobiony dwa razy czeka. Wyszedłem na drogę przed gospodarkę zapalić sobie papierosa, znalazłem cały wagon Juno u Rajnolda w skrzyni, krzyczał, wyzywał ale ja szwabiska nie słucham mało się przez nich nacierpiałem w obozach. Palę sobie tego papierosa Juno, w Balicach w junakach paliłem też takie same, ale czas biegnie szybko myślę sobie, pod lasem germaniec orze pole, chociaż to prawie końcówka października, ale piękna pogoda dziś to się wcale frycowi nie dziwię.
Skończyłem palić, patrzę na góry i złote lasy ale fryca na polu nie ma, widzę, że koń stoi a jego wcięło, a nie, jest chodzi po miedzy. U nich jak po orce są kamienie na polu to dzieciaki i kobity zbierają je i układają na miedzy między polami także takie łańcuszki kamieni są w górach od lat. W tych kamieniach mają takie piwniczki, gdzie jak idą w pole pracować to chowają tam jedzenie, mleko, przerwa w robocie wyciągają i wcinają. Szwabisko kręci się po tej miedzy jakby miał się zes… zaraz, śmiać mi się chce z jego ruchów. Śmieję się ale powoli mi coraz mniej do śmiechu, on otwiera takie drzwi z ziemi tej piwniczki rozgląda się dookoła nerwowo i do konia, a na wozie pakunki i dawaj do tej nory pakuje. Skończył pakować i koniem pod las i tam z lasu na wóz i do piwniczki na miedzę. O rany boskie, toż to szaber niesamowity, czekam jak fryc jedzie pod las to ja siup drzewami do miedzy. Otwieram tą dziurę, a tam walizek od groma, wielkie kufry, beczki i walizki na wierzchu takie 4 metalowe walizeczki, wiec co się tam będę zastanawiał, bach i w moim ręku trzymam taką małą żelazną walizeczkę. Nagle jak piorun wrzask głośny.
-HALT!!!
Stoję jak wryty serce mało mi z piersi nie wyskoczy.
Z choinek wyskakuje dwóch mężczyzn, patrzę psia jucha Empi w łapach, ale po cywilu nie w mundurach. Rany boskie, klapą pieprznąłem, walizeczkę w rękę i w nogi. Biegnę co sił w nogach, a oni za mną młodzi ćwiczeni byli. W pewnym momencie strzał jeden, drugi w powietrze, o Wojtuniu to nie zabawa, co oni ode mnie chcą, że w biały dzień strzelają. Walizeczka, przez łeb mi przeszło musi być cenna skoro mnie gonią. O to ja jeszcze szybciej gałęzie mnie po pysku bija ale uciekam ile sił. Świst koło ucha, o żesz ty prują do mnie, ubiją mnie jak psa, drugi świst na głową puszczam tą walizeczkę. Cisza oglądam się jeszcze w biegu jeden chwyta ją i zawracają mnie dają spokój. Cały się trzęsę, zalatuję do dolnego Walimia koło zakładu drzewnego, jedna myśl na posterunek do milicji dawaj biegiem, o nie giermańcy zaraz tu będzie z wami porządek. Wpadam na posterunek Walimia, od razu w progu krzyczę:
- Panie Kunicki, komendancie !!! Banda w górach, strzelali do mnie, wielki szaber kryją.
- Gdzie!!!!
- Jugowice Górne pod lasem koło studni na miedzy.
Mobilizacja pełna już milicjanci motor odpalają, ja z komendantem w jednym, dwóch w drugim.
- Wojtek, a ty masz karabin!!
Pyta mnie Kunicki
- Ze sobą nie mam teraz.
- Bierz ten ze stojaka i dawaj do przyczepki wskakuj.
Prujemy ile maszyna daje.
Jesteśmy na miejscu. Patrzę a na polu ani starego szwaba ani konia z wozem już nie ma. Kiwam ręką na miedzę, a piwniczka pusta trochę widelców tylko i łyżek i rozbity jakiś dzbanek na dole.
- Skurczybyki, schowali jak do was biegłem - Mówię do Komendanta.
- Wojtek, a ty pamiętasz, który to Szwab to chował.
- Pewnie dawaj do niego do chałupy.
W chacie siedzą wszyscy w kuchni jedzą obiad jakby nigdy nic. Wchodzimy, miny mają grobowe.
- Ten tym wozem z pod lasa jeździł!!!
- Wstawaj Gunter!! Gdzie to wszystko jest co Wojtek mówi - Kunicki pyta Niemca.
- Śpiewaj mi tu niemaszku kto cholera strzelał dziś do Szczeciniaka.
Fryc,cisza, nie rozumie, nic nie wie, mnie dziś w ogóle nie widział.
Nagle jak mu nie wyrżnie w pysk Kunicki, aż pod stół spadł.
- Gadaj Szwabie, dużo takich jak ty pod Kołobrzegiem utłukłem.
Poprawka jeszcze raz tym razem kolbą po żebrach.
Niemiec zajuszony, Niemki krzyczą, ale zmiękł.
Prowadzi do stodoły, siano widłami zrzucamy jest wóz a na wozie te beczki com w piwnicy widział i kufry, walizy cały wóz ależ tam tego było.
- Konia zaprzęgać i na komisariat wszystko. Decyduje Komendant.
Niemiec służalczo wkłada homonto, zaprzęga. Wskoczyłem na wóz prycham, no nie ma nie ma tych walizeczek metalowych małych i tej cożem puścił w lesie.
Mówię Kunickiemu, że to nie wszystko. Tu były jeszcze 4, może pięć walizeczek metalowych.
- Wołaj posterunkowy Niemca mi tu raz dwa.
Idzie milicjant z nim a on płacze, że nie wie kto strzelał, ze mu kazali wozić to z lasu do piwniczki, on nie wie kto, powiedzieli, że jak nie posłucha to go spalą i zabiją z rodziną, że jak ja uciekałem to ci dwaj przyszli z lasu załadowali to co jest na wozie, a te małe walizeczki zabrali, powiedzieli, że jak tylko cos powiem w nocy przyjdą i zabiją, mam pamiętać, że tu Niemcy niedługo wrócą.
- Patrz Wojciech ileż tego jest, chodź na posterunek wybierzesz sobie parę rzeczy, przecież to twa zasługa, że ten szaber jest nasz - skwitował Kunicki.
- A te walizeczki? - pytam
- A daj spokój z walizeczkami tu tyle dobra, że nie będziesz pokrzywdzony.
Dwa dni później poszedłem na komisariat, porcelany z beczkami na stole stało mnóstwo i zastaw, były tez srebrne tace z łyżkami i widelcami. Dał mi komendant jedna taka tace i zegar z kukułką, wziąłem sobie też trzy nowe garnitury.
- Reszta idzie pomiędzy milicjantów i sekretarza na zakładzie, a to co zostanie do Wrocławia.
Wróciłem do chałupy, matka lament coś ty narobił, ale jak dałem ojcu garnitur, matuli tacę to lament się skończył.
Zastanawiam się ciągle po dziś dzień co było w tych walizeczkach, w tej co ją musiałem zostawić bo by mnie zabili, czemu mnie gonili i strzelali. Po dziś dzień myślę sobie jaki ja byłem durny w ten czas, zamiast uciekać do wsi z tej miedzy to ja w las, może i bym miał i wiedział co w 1945 roku w październiku zmuszony byłem porzucić w lesie oraz kim byli Ci co mnie gonili.
Relacja ta to jedna z wielu jaką po sobie pozostawił mi mój dziadek Wojciech Szczeciniak zmarł w 2001 roku miał 76 lat.


Chciałbym dołączyć do tej relacji pewien dokument Państwowego Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych z 1950 roku.
Łukasz Kazek
POLECAMY TAKŻE: