Tajemnica skarbu
Był ciepły letni poranek. Słońce podnosiło się znad horyzontu, kiedy Marek wyskoczył ze swojego łóżka. Dzień wcześniej umówił się z Pawłem i Krzyśkiem, że pójdą do starego kamieniołomu na poszukiwanie kalcytu, który był tam wydobywany jeszcze przed wojną. Siedem lat temu ze względów ekonomicznych kamieniołom zamknięto, a ludzi zwolniono.
W kamieniołomie pracował ojciec Marka, który od dzieciństwa uczył go jak rozpoznać poszczególne minerały, jak ich szukać, jak je przechowywać i obrabiać. Teraz ojciec imał się sezonowych prac, w domu się nie przelewało, bo zarabiał niewiele. Dlatego Marek chciał pomóc w podreperowaniu domowego budżetu, sprzedając kalcyt na giełdzie minerałów i skamieniałości we Wrocławiu.
Marek nie wyróżniał się wśród kolegów niczym szczególnym. Był średniego wzrostu, po matce miał lekko kręcone blond włosy i niebieskie oczy. W szkole uczył się dobrze, choć nie był prymusem. Interesowały go szczególnie dwa przedmioty: WF oraz historia.
Po cichu, żeby nie obudzić rodziców oraz młodszej siostry, poszedł do łazienki. Umył twarz i zęby, a następnie przyczesał starannie włosy. W pokoju odszukał pod łóżkiem stare dżinsy, bladozielonego T-shirta oraz lekko rozciągnięty wełniany sweter. Przez moment zastanawiał się, czy sweter będzie potrzebny, ale zauważywszy wielkie krople rosy na trawie stwierdził, że może być mu za zimno w samej koszulce. Do plecaka zapakował młotek do rozbijania kamieni, woreczki, żeby posegregować zebrane minerały oraz flamaster do ich opisania.
Wymknął się z domu przez frontowe drzwi. Nie raz wychodził rano z domu bez śniadania, więc wiedział, że mama nie będzie mu z tego powodu robić wyrzutów.
Przed domem czekali już na niego Paweł i Krzysiek. Wyglądali trochę jak Flip i Flap. Paweł był wysoki i chudy jak tyczka. Spodnie wyraźnie za krótkie, sięgały mu niespełna do kostek. Krzysiek, niski grubasek o okrągłej jak piłka twarzy, na nosie odbijała się w porannym słońcu cała armia piegów. Ubrany w spodnie z szerokimi nogawkami i zawijający się na brzuchu sweter wyglądał na jeszcze grubszego, niż był w rzeczywistości.
Znali się od małego. Razem bawili się w piaskownicy, razem chodzili do przedszkola, chodzili do tej samej szkoły. Krzysiek był jego rówieśnikiem, Paweł był o rok starszy.
Do kamieniołomów mieli nie więcej niż kilometr, więc po niecałych piętnastu minutach byli na miejscu. Ponieważ przyszli od południowej strony, a najłagodniejsze zejście do kamieniołomów było od północy musieli jeszcze pokonać kolejne kilkaset metrów, aby do nich wejść.
Byli tu nie raz w poszukiwaniu kalcytu i wiedzieli, gdzie można go najłatwiej znaleźć. Ale wiedzieli też, że w miejscu, gdzie było go najwięcej, był on najdrobniejszy.
Dlatego dziś rano, postanowili poszukać go nie na zachodniej ścianie, ale u podnóża ściany wschodniej. Od swojego taty Marek dowiedział się, że od czasów wojny, ściana ta nie była eksploatowana ponieważ Niemcy, którzy wycofywali się przed nadciągającą armią radziecką wysadzili tą część kamieniołomu w powietrze.
Skały u podnóża zbocza miały ponad metr średnicy i chłopcy wiedzieli, że zwykłymi młotkami nie uda im się ich rozbić. Dlatego postanowili, że wdrapią się na górę i poszukają drobniejszych kawałków. Paweł, który był najwyższy skakał po kamieniach jak kozica i bez trudu znalazł się na szczycie gruzowiska. Niedługo po nim pojawił się na górze Marek i od razu zaczęli ostukiwać pierwsze kamienie. Minęła dobra minuta zanim usłyszeli za sobą sapanie Krzysztofa. Wyglądał jakby przebiegł sprintem całą długość stadionu, Był zlany potem, dyszał jak lokomotywa, a twarz miał czerwoną jak burak. Nie mogąc wydobyć z siebie słowa usiadł na płaskim kamieniu i w milczeniu przyglądał się jak Marek i Paweł łupali po kolei kamienie.
W końcu i on nachylił się, wziął pierwszy kamień i zaczął w niego uderzać młotkiem. Niestety, to był zwykły kamień. Wziął kolejny – to samo.
Po mniej więcej godzinie szukania cała trójka była już solidnie zmęczona. Na szczęście, słońce schowane za ścianą kamieniołomu nie sięgało przed południem miejsca, gdzie pracowali. Mieli więc przed sobą jeszcze ze dwie, trzy godziny pracy w cieniu. Postanowili jednak odpocząć. Marek i Krzysiek usiedli na płaskich kamieniach, które sobie wcześniej znaleźli. Paweł usiadł, opierając się o ścianę przy gruzowisku. Przymknął oczy i wyobraził sobie wielki kalcyt, który znajduje wraz z kolegami. Wyobraził sobie jak podziwiają go na giełdzie inni poszukiwacze i jak wszyscy chcą kupić ich znalezisko.
Nagle Paweł poczuł jak osuwają się pod nim kamienie i spada do tyłu na głowę. Marek i Krzysiek nie zdążyli nawet krzyknąć. Widzieli tylko, jak nogi Pawła unoszą się nagle do góry i znikają za stertą kamieni. Zerwali się szybko na nogi i podbiegli pod ścianę.
Zobaczyli ciemną dziurę, Gdy zajrzeli do środka nic nie zauważyli - było zbyt ciemno. Marek krzyknął:
Paaaweł. Żyjesz ?
Żyję – odpowiedział głos z ciemności.
Krzysiek przypomniał sobie nagle, że do plecaka wrzucił latarkę. Nie minęło 20 sekund jak był z powrotem przy dziurze z latarką
w ręce.
Zajrzeli do środka i ujrzeli komorę o wymiarach kilka na kilka metrów z opadającą dość ostro w dół podłogą.
W najniższym jej punkcie siedział oszołomiony Paweł i otrzepywał ubranie z niewidocznego dla chłopaków brudu.
Obok Pawła stały na ziemi 2 średniej wielkości drewniane skrzynie.
Marek z Krzyśkiem weszli ostrożnie do środka. Musieli się porządnie schylić, żeby nie zahaczyć głową o niski strop, a jednocześnie musieli patrzyć pod nogi, bo kamienie były bardzo śliskie.
Po krótkich oględzinach głowy Pawła, chłopcy stwierdzili że na szczęście nic poważnego się nie stało, nie licząc kilku drobnych zadrapań.
- Chłopaki, co to za skrzynie ? - zapytał Krzysztof
Paweł z Markiem pokiwali przecząco głową.
- Nie wiemy.
- Spróbujemy wyciągnąć je na zewnątrz
i otworzyć – powiedział Marek
Skrzynie okazały się wyjątkowo lekkie i nie było problemu z wciągnięciem ich do góry.
Aby je otworzyć chłopcy użyli kamieni, których wokół było pod dostatkiem. Pierwszą deskę udało się odbić po kilku uderzeniach, z kolejnymi było jeszcze łatwiej.
W środku pierwszej skrzynki znajdowały się jakieś dokumenty pozwijane w rulony. Wszystkie były napisane po niemiecku. Chłopcy uczyli się tylko angielskiego, a Krzysiek dodatkowo rosyjskiego. Postanowili więc wziąć kilka ze sobą i je przetłumaczyć, a resztę ukryć z powrotem w dziurze.
Druga skrzynia oprócz dokumentów skrywała tajemnicę. Było to niewielkie zawiniątko, w którym było kilkanaście niewielkich kamieni szlachetnych. Mieniły się pod słońce na niebiesko i zielono.
Chłopcy powkładali rulony, których nie zamierzali zabrać do skrzyń. Włożyli je do dziury i zamaskowali je kamieniami.
Zabrali kilka dokumentów, kamienie szlachetne i poszli szybko do domu Krzyśka. Wiedzieli, że tata Krzyśka zna niemiecki i ma w domu kilka słowników.
- Dzień dobry pani – krzyknęli chłopcy do mamy, która powitała ich z uśmiechem
i garnkiem zupy w rękach.
- Dzień dobry – odpowiedziała mama i zaraz dodała zaskoczona – Marek, jak Ty wyglądasz? Masz strasznie zakurzone ubranie. Tylko nie pobrudźcie mi podłogi. Niedawno ją umyłam.
- Dobrze proszę pani – odpowiedzieli znów chórem chłopcy.
Krzysiek prowadząc chłopaków do pokoju, zabrał po drodze słowniki. Gdy zamknęli się w pokoju wyciągnęli dokumenty i zaczęli tłumaczyć.
Umówili się tak, że każdy z nich będzie tłumaczyć osobno pojedynczy dokument, ale szybko okazało się, że tekst pisany był jakimś dziwnym językiem i większości słów trzeba było szukać w różnych słownikach, żeby znaleźć tłumaczenie.
Zaczęli od dokumentu, który wyglądał jak strona tytułowa książki ze spisem treści na kilka stron.
Po przetłumaczeniu pierwszych zdań okazało się, że dokumenty pochodzą z 1944 roku, a należały do komendy SS, która stacjonowała w ich miasteczku w czasie wojny.
Wg dokumentu w skrzyni znajduje się spis dzieł sztuki: obrazów, rzeźb, rękopisów, które zostały skonfiskowane w latach 1941-1944 na terenie północnej części Generalnej Guberni.
Do dokumentu załączona była odręcznie narysowana mapa z zaznaczonym miejscem, gdzie zostały te dzieła sztuki ukryte. Chłopcy rozpoznali na mapie stary młyn w sąsiedniej miejscowości, która w czasach okupacji nosiła nazwę Luftburg. Droga od młyna biegła wzdłuż rzeki, a potem skręcała do lasu i dalej przez dużą polanę i wzgórze wiodła do następnej miejscowości. Na skraju polany przy lesie od strony zachodniej ktoś zaznaczył czerwonym flamastrem duży krzyżyk.
- To prawdopodobnie tam jest skarb – powiedział Paweł
Umówili się na następny dzień, na ósmą rano. Marek miał wziąć ze sobą wykrywacz – od dwóch lat szukał różnych pamiątek z czasów historycznych, więc rodzice jako prezent za dobre wyniki kupili mu dobry, polski wykrywacz. Marek szczególnie doceniał możliwość włączenia dyskryminacji. Dzięki temu unikał kopania i znajdowania tego, co go nie interesowało, czyli kapsli, puszek po piwie itp.
Następnego dnia było jeszcze sporo przed ósmą, gdy cała trójka pojawiła się na miejscu zbiórki. Wszyscy mieli wypchane plecaki – prowiant, saperki, latarki i wszystko co jest potrzebne dorastającym chłopcom, aby szukać ukrytych skarbów. Mieli przed sobą ponad godzinę drogi, więc nie zwlekając ruszyli przed siebie.
Polana porośnięta była wysoką trawą. Nie została zagospodarowana przez żadnego z rolników jako pole albo łąka, prawdopodobnie z powodu dużej ilości dzików, które mieszkały w lesie i które potrafiły przeryć każdy kawałek ziemi w poszukiwaniu jedzenia. Nie została też zalesiona przez leśników, choć miejscami rosły samosiejki brzozy i dębu.
Ponieważ z mapy nie można było odczytać dokładnego miejsca ukrycia skarbu, więc chłopcy postanowili przeczesać okolicę wykrywaczem. Tym razem Marek nie włączał dyskryminacji w wykrywaczu, bo liczył, że miejsce ukrycia zawierać będzie jakieś metalowe elementy: kłódkę, gwoździe na skrzynki albo jakieś inne elementy. Miał też nadzieję, że w tym miejscu nie będzie za dużo metalowych śmieci i nie będzie trzeba zbyt dużo kopać.
Zaczęli przeczesywanie terenu od skraju lasu przy drodze i przesuwając się zygzakiem chcieli dojść do kolejnego skraju lasu.
Po piętnastu minutach ciszy w głośniku, nagle wykrywacz zapiszczał. To co znaleźli było dość pokaźnych rozmiarów i wg informacji na wyświetlaczu zalegało na głębokości 20 cm. Wbili saperki i zaczęli kopać. Ziemia w tym miejscu była dość luźna, więc szybko przebili się przez warstwę runa i próchnicy. Przy którymś z wbić saperki rozległ się nieprzyjemny zgrzyt metalu o metal. Paweł przyklęknął na jedno kolano i zaczął saperką rozgarniać ziemię wokół miejsca, gdzie znaleźli metalowy element.
Znalezisko okazało się skrzynią metalową o wymiarach pół metra na pół metra. Udało się ją z trudem wyciągnąć, bo była dość ciężka. Na bocznej ściance wisiała pokaźnych rozmiarów kłódka. Kilka uderzeń saperki wystarczyło żeby ją otworzyć. Kilkadziesiąt lat w ziemi zrobiło swoje i naruszyło mechanizm kłódki - gdy by była nowa pewnie nie byłoby tak łatwo.
Widok zawartości skrzyni był zaskakujący. Wypełniona była kosztownościami: bransoletki, pierścionki, naszyjniki, pozłacane puchary, talerze oraz inne precjoza.
- Skąd to się tu wzięło ?- zapytał zaskoczony Krzysztof.
- Pewnie Niemcy schowali, jak uciekali przed zbliżającym się frontem – powiedział z powagą Marek.
- Co z tym zrobimy ? - zapytał Krzysztof.
- Musimy oddać. To nasz obowiązek – stwierdził Marek
Pozostała dwójka chłopaków przytaknęła.
Zmieniając się przy niesieniu skrzynki po prawie dwóch godzinach doszli do miasta. Na szczęście komisariat policji był na początku, więc nie musieli iść przez całe miasto.
Zaskoczenie policjanta, który akurat pełnił dyżur było ogromne. Przez chwilę nie potrafił wymówić słowa. W końcu wydusił z siebie:
- Skąd to macie?
Paweł odpowiedział: znaleźliśmy w lesie, proszę Pana.
- Musicie mi to opowiedzieć od początku.
Chłopcy dokładnie, ze wszystkimi szczegółami wyjaśnili jak odkryli dziurę w kamieniołomie, jak rozszyfrowali mapę oraz gdzie znaleźli skrzynkę.
Następnego dnia cała polana i spora część lasu została otoczona taśmą. Terenu pilnowali policjanci oraz wojsko. Zjawiła się nawet ekipa telewizyjna i trzech reporterów z radia. Marek, Paweł i Krzysiek byli w centrum uwagi. Po raz któryś z kolei opowiadali swoją historię. Za każdym razem, gdy to robili, ich oczy rozbłyskiwały na nowo tym pełnym energii blaskiem, żywiej gestykulowali rękami, na twarzy pojawiały się wypieki.
Wiedzieli, że gdy pojawią się w szkole po wakacjach, oczy wszystkich będą skupione właśnie na nich, to ich będą pokazywać palcami, będą odkrywcami. Wielkimi odkrywcami mrocznej tajemnicy wielkiego skarbu...
Tomasz Pelc