W poszukiwaniu Sztandaru MPS
foto: Piotr MatlakBył to zwykły lipcowy dzień, upał nie doskwierał zbyt mocno, pogoda miała się utrzymać przez kilka najbliższych dni. Pomysły na spędzenie urlopu skończyły się równie szybko jak piwo z sokiem wypijane wieczorami nad jeziorem …
Właśnie w tym dniu wpadliśmy ostatecznie na pomysł, z kuzynem i znajomym, aby we trójkę zrobić wyprawę szlakiem walk 1 MPS, oraz spróbować odnaleźć osławiony sztandar, który został zakopany w lasach okalających „Małe Trójmiasto Kaszubskie”. Był to dosyć ambitny pomysł, lecz były wątpliwości czy podołamy. Jednak wspólna motywacja przemogła nasze obawy.
Tego samego wieczoru zostały wyciągnięte mapy topograficzne, „biblia” poszukiwaczy gdyńskich – „Gdynia 1939”, nakreślona trasa eksploracji oraz przygotowany sprzęt – wykrywacz, plecaki i ekwipunek. Ogołocona lodówka oraz zabrane śpiwory wskazywały na zamiar długiej wyprawy.
Wstajemy wcześnie rano, o godzinie 5.00. Pierwszy punkt – Pustki Cisowskie, jako punkt pierwotny wyprawy. Dojazd ułatwia trolejbus 28, jadący na pętlę pod sam las Pustek. Kierowca uśmiecha się przy wyjściu i życzy powodzenia kiedy już wysiadamy. Myślę w duchu – jak dobrze że jeszcze są tacy życzliwi ludzie na świecie - . Idąc przez mały mostek skręcamy w lewo idąc brzegiem Cisówki. Po drodze wykrywacz wydaje odgłosy sygnalizując łuski mausera i mosina, jednak wyprodukowane po 1943 roku … Widać jak front pokrywał się w roku 1945 i 1939. Może trafił się niemiecki żołnierz który parł na Gdynię, aby następnie po 6 latach tą samą drogą wycofywać się przed „bandami mongolskich barbarzyńców” ? Któż to wie, czas ucieka, a świadków tych czasów ubywa, jak piasek w klepsydrze. Idąc dalej rozprawiamy o tym jakby inaczej potoczyła się historia, gdyby jednak Polska wybroniła się przed Niemcami ? Zauważamy że kolega znika z pola widzenia i leci jak długi na ściółkę leśną. Wstaje i przeklina na czym świat stoi. Oglądamy się a tam lotka 120 mm granatu moździerzowego wystaje z runa leśnego ! Spłonka zbita, lecz korpus zalega w ziemi. Poziom adrenaliny sięga zenitu. Co by było gdyby zapalnik zadziałał ? Oznaczyliśmy miejsce, aby pamiętać później i wysłać w nie patrol saperski, aby usunął tą zardzewiałą śmierć.
Potok kończy się razem z wejściem do rezerwatu przyrody, chowamy sprzęt i staramy się wchłaniać piękno lipcowego lasu, strzelista sosna jako pomnik przyrody wznosi się dumnie ponad drzewami, dzięcioł wystukuje swój monolog na olchowej korze. Idziemy ścieżką, starając się pozostawić dobrodziejstwo natury naszym wnukom, nie ingerować w otoczenie.
Wychodzimy z rezerwatu na polanę przed Łężycami, to tu toczyły się zażarte walki między Polskimi żołnierzami, a Niemieckim Wehrmachtem. Pozostały okopy i dołki strzeleckie obrońców, lecz świecą one już pustkami, jeśli zmrużyć oko, widać ruch, jakby ktoś nadal tam siedział, ale to tylko podskakują liście poruszane przez leśne zwierzę czmychające przed człowiekiem. Wchodzimy do okopu, widać polanę, wczuć można się w obrońcę Gdyni, wypatrującego na horyzoncie wroga. Niestety miejsca te są już przeszukane co do centymetra, przetrzebione, widać niezakopane dołki po poszukiwaczach amatorach. Szpecą one okolicę, świadczą o ich podejściu do historii. Liczy dla nich się masa, materiał który można spieniężyć, lub pochwalić się.
Przechodzimy przez polanę, zasadzone świerki leżą ścięte, aby umożliwić myśliwym polowania z pobliskiej ambony. Wchodzimy nań aby zorientować się w terenie, wyznaczamy azymut aby kontynuować drogę w kierunku rumskiej Szmelty. W dalszym ciągu ani śladu zakopanego sztandaru. Zagłębiamy się dalej w las, idąc wzdłuż drogi, wychodząc na pozycje niemieckie, znajdujemy urwane guziki, paski, pozostałości po załamanym ataku Niemców.
Idziemy dalej przez gąszcz iglastych zarośli, po kolana w opadniętych gałęziach, nie ma nawet miejsca aby manewrować wykrywaczem. Dochodzi godzina 16, wychodzimy koło Szmelty, w okolicy gospodarstw. Przechodząc obok pola zauważam niemiecką „zeltę” – w całkiem dobrym stanie, używaną jako przykrycie na grządki. Krótka rozmowa z gospodarzem, mężczyzna w wieku około 60 lat, opowiada o ojcu który walczył w partyzantce, sam jednak wojny nie pamięta, a zeltę wymienia na dużą płachtę ortalionu, w którą zawijaliśmy sprzęt. Z takim oto legalnym łupem ruszamy dalej. Po godzinie 19 docieramy do jeziora Wyspowo, gdzie rozkładamy się obok domku, gdzie odpoczywa moja rodzinka. Wypijamy herbatkę i odpoczywamy po wędrówce. Następnego dnia planujemy zakończyć podróż w Gniewowie. Rozpalenie ogniska przy domku trwa chwilę, ziemniaki już owinięte w folię, delektujemy się smakiem tak prostej potrawy. O 23 gasimy ognisko i zasypiamy.
Tuż obok namiotu ze snu budzi nas warczenie, tuż za żywopłotem – może to jakiś pies próbuje dobrać się do prowiantu ? Zrywamy się na równe nogi aby przepędzić intruza. Chwytam za łopatę i obchodzę żywopłot a tu … na hamaku śpi sąsiad i straszliwie chrapie !
Zmęczeni odetchnęliśmy z ulgą, prowiant uratowany ! Alarm fałszywy !
Zasypiamy snem kamiennym.
Rano o 5 budzi nas wujek idący na ryby i podrzuca autem na drogę asfaltową. Droga przez pole trwa krótko, wchodzimy w las bukowy, prowadzący do Gniewowa. To już nie są Łężyce, gdzie dziura na dziurze a pod dziurą dziura … Teren przepiękny teren, niczym nie skalane dołki strzeleckie i okopy – aż serce rośnie !
Pierwszy traf – polskie mauserowskie łuski !
To jest to ! Nareszcie koniec ze złomem zostawionym przez Rosjan !
Drugie trafienie – pozostałości zegarka … który mierzył czas, który do dziś płynie …
Bagnet mauserowski – niemiecki.
Orzełek z czapki polskiego oficera. -Do dziś jest on najważniejszą częścią kolekcji.-
I wiele wiele innych drobiazgów.
Mimo tego że nie znaleźliśmy sztandaru, cała ta przygoda i przeżycia wynagrodziła nam chwile strachu i zmęczenia.Przez kilka godzin obchodziliśmy pole walki, czuć było to napięcie które panowało tu 68 lat temu, w taki sam ciepły wieczór…I spalony proch, który nadal nosi wiatr po lesie…
M.B.
Praca zgłoszona do konkursu Poszukiwania.pl