Kategorie

Weki









Złociste pola po obu stronach rozciągały się aż po linie horyzontu. Słońce, będące jeszcze nisko, znaczyło długimi cieniami każdą nierówność na okraszonej promieniami drodze. Nastający dzień przynieść miał wielką przygodę…chociaż, właściwie, opis tego typu jest w tym przypadku narracyjnym nadużyciem, niepotrzebnym tym bardziej, że reszta opowieści nie grzeszy bynajmniej lirycznym urokiem. Co zaś się tyczy przygody- zaiste,
mądrze powiadają, że nie watro chwalić dnia przed zachodem słońca. Stwierdzić jednakże wypada, że wielkie nadzieje roiły się w umysłach dwóch odkrywców, gdy z syzyfowym zacięciem usiłowali przejechać samochodem traktem błotnych kolein.
- Szlak by trafił to błoto. Zaraz się w nim zakopiemy- irytował się Prus.
- Marudzisz. Nie może być zbyt łatwo, w końcu jedziemy po skarb – odparł z uśmiechem jego młodszy kolega Aleks, który zwykł tryskać irytującym wręcz optymizmem dla takiej nagrody trochę trudu nie zaszkodzi, w końcu nic w życiu nie jest za darmo, nie?
- Tak, oczywiście- mruknął Prus sarkastycznie- tylko, że coraz trudniej mi sobie wyobrazić wielki skarb w takiej zapadłej okolicy. Co to w ogóle za droga? Nie ma innego dojazdu do tej twojej wiochy? Przecież ludzie stamtąd nie mogą być aż tak odcięci od świata.
- To nie moja wiocha, tylko mojego kuzyna- obruszył się Aleks, zapewne chcąc podkreślić, że z miejscowością do której zmierzali osobiście nie miał wiele wspólnego- a inna droga oczywiście jest, tylko teraz są tam jakieś roboty i zrobili objazd.
- To nie mogliśmy pojechać tamtym objazdem?- zapytał Prus z wyrzutem.
- No, można by tamtędy dojechać przez Klekowo, ale wtedy niepotrzebnie byśmy nadłożyli kilka kilometrów.
- Ale i tak pewnie dojechalibyśmy szybciej niż przez to bagno. Mógłbyś czasem użyć rozumu, to nie boli. Spróbuj, polecam- zakpił, sugerując miną, że żartuje.

W rzeczywistości dobry humor ostatecznie z niego wyparował, bowiem samochód właśnie utknął w błotnistym zagłębieniu pechowej trasy. Kierowca podjął kilka prób wyjechania z grząskiej pułapki, niestety, bez śladu powodzenia. Koła jedynie obracały się gorączkowo w miejscu, rozbryzgując szlam dookoła, tak że całe auto, łącznie z szybami, pokryło się adekwatnym do terenu maskowaniem.
- No, to mamy problem- westchnął Prus wychodząc z pojazdu. Jego buty w ułamku sekundy zatopiły się w lepkim błocie. Skrzywił się z niezadowolenia. Adekwatne na "wykopki" obuwie było jeszcze w bagażniku.
- Miło się siedzi, królewno?- zawołał do kolegi, który jeszcze nie opuścił pojazdu. – Pomóż mi go popchnąć!
Aleks wszedł w błoto z zabawnym plaśnięciem.
- O, zobacz, ktoś jedzie!- ucieszył się, zauważywszy toczący się w ich stronę szpetny traktor "Ursusa". Czekali, aż maszyna się zbliży.
- Cześć, młody!- zawołał kierowca nadjeżdżającego ciągnika, w którym Aleks rozpoznał swego kuzyna. To było miła niespodzianka. Krewniak opuścił maszynę, aby się przywitać.
- Gienek! Co za zbieg okoliczności, że akurat ciebie spotkaliśmy! To jest Rafał, ma ksywkę Prus. Prus, poznaj mojego kuzyna Gienka, który załatwił nam miejscówkęprzedstawił ich sobie Aleks.
- Miło mi. – ucieszył się Prus całkiem szczerze, poczym pragmatycznie podsumował powitanie- Słuchaj, Gienek, zakopaliśmy się w tym błocku. Podholowałbyś nas?
Niedługo później amatorzy zakopanych skarbów w ślad za ciągnikiem ruszyli w dalszą drogę. Wkrótce nieprzyjazne błoto ustąpiło miejsca schludnej, choć wyboistej, brukowanej szosie, położonej zapewne jeszcze przed wojną. Sama wieś nie należała do zadbanych. Większość zabudowy stanowiła szara, pegeerowska architektura, zaś nieliczne przedwojenne domy nie pamiętały już dat swoich ostatnich remontów.
Poszukiwacze zawitali na posesję kuzyna Aleksa, aby zostawić samochód na podwórzu, po czym zabrawszy niezbędny zestaw eksploracyjnych artefaktów, zabrali się z Gienkiem, który obiecał wskazać im cel wyprawy.
- Powiedz, jak to było z tym twoim sąsiadem? Jak wyciągnąłeś od niego namiary na ten cały skarb?- zagadnął krewniaka Aleks.
- A, zagadałem go kiedyś przy okazji, czy może jakichś staroci na strychu nie ma, bo może by odsprzedał, i miałbym dla ciebie prezent, jakbym cię kiedyś odwiedził. Wiem, że chomikujesz takie bibeloty, a ludzie tutaj różne śmieci bez sensu trzymają. Stary pan Władzio tak mi odpowiedział: "Wszystkie graty ze strychu żem powywalał, ho ho, dobre parę lat temu…"- cytując słowa sąsiada, Gienek komicznie parodiował intonację poczciwego staruszka. Dwaj poszukiwacze uśmiechnęli się mimowolnie – ale może by u mnie na ogrodzie co było, bom kiedyś widział, jak Niemce pod koniec wojny coś zakopywały"- tu Gienek konspiracyjnie zniżył głos, kończąc w ten sposób przytoczoną wypowiedź, po czym zmienił temat- no, i jesteśmy na miejscu.
Weszli przez zardzewiałą bramkę, łączącą w całość przekrzywiony płot. Trudno nazwać kolor, który najlepiej określiłby owo ogrodzenie, bowiem wiele chronologicznych warstw popękanej olejnej farby tworzyło ciekawą mozaikę barw. Za płotem znajdował się ogródek, od dawna nie uprawiany, zaś pośrodku posesji stał parterowy dom ze spadzistym dachem. Mimo głębokiego zaniedbania, znać po nim było resztki dawnego uroku, jaki nadał mu przedwojenny architekt. Gdyby nie to, że do jednej ze ścian lepiła się paskudna, drewniana dobudówka, zdobiąc budynek jak rzep niedzielny garnitur, można by ten dom nazwać ładnym. Przy dobudówce, pomiędzy pokrzywami, walały się zapomniane wiadra, bloczki drewna opałowego oraz rama roweru "Ukraina". Po lewej stronie ścieżki, ścielącej się między bramką a drzwiami domu, rosła stara, okazała grusza. W cieniu jej liści stanął gospodarz we własnej osobie. Był to lekko zgarbiony staruszek, o ogorzałej, chłopskiej twarzy poznaczonej głębokimi zmarszczkami, z ukrytym pod kaszkietem łysiejącym czołem, oplecionym przez wieniec białych włosów. Swoją postać wspierał na drewnianej lasce, która robiła wrażenie raczej rekwizytu niż rzeczywistego oparcia, bowiem pomimo wyraźnych oznak zaawansowanego wieku mężczyzna wydawał się być osobą dosyć krzepką.
Gospodarz przywitał wszystkich bardzo serdecznie, Gienek ulotnił się do własnych zajęć, poszukiwacze zaś, chociaż chętnie zabraliby się do kopania od razu, nie mogli odmówić wejścia na chwilę do środka, by posłuchać opowieści starego człowieka.
- W tym domu mieszkał Niemiec, nie pamiętam jak mu tam było, z rodziną- Opowiadał staruszek- przed wojną dużo hektarów te Niemce mieli, a we wojnę to pół wsi musiało u Bauera na gospodarstwie harować. O, patrz pan, tamta szafa w kącie to po Niemcach jeszcze, z mebli to nic więcej nie zostało, bo jak Ruskie przyszli, to wszystko przed dom powynosili na stos i spalili, a co się zabrać dało, to wzięli. Dobrze, że się chałupa cała ostała. Zimą w czterdziestym piątym, jak Niemce zaczęli uciekać, bo już Ruscy blisko byli, to swoje majątki ukrywali pod samymi domami, bo myśleli, że jeszcze wrócą. Na własne oczy żem widział, bo wtedy akurat przez wieś szedłem, jak Niemiec na ogrodzie między tą gruszą a domem kopał.- Tu staruszek wskazał palcem na drzewo za oknem.- A następnego dnia to już zapakowali wóz i odjechali, jeszcze z innymi Szwabami, co tu mieszkali niedaleko.
Musiało to być co drogiego, bo Niemiec bogacz był i wszystkiego ze sobą zabrać nie mógł. Za szczeniaka chodziliśmy czasem z innymi dzieciakami ze wsi w okna mu zaglądać, żeby zobaczyć, jak to mieszka takie panisko. Niby rolnik był, ale on ponoć z jakichś von'ów się wywodził, dlatego tak bogato się urządził, że ho, ho- zegary, jakieś rzeźby na półkach, obrazy, srebrne sztućce na stole, świeczniki. Nawet radio miał. Wszystko eleganckie rzeczy.
To nas szczeniaków ciekawiło, bośmy przecież wtedy na wsi tak nie mieszkali. Jak Szwaby uciekły, to zaraz po wojnie nikt tu w tej chałupie nie mieszkał, potem ja się z moją świętej pamięci żoną wprowadziłem…
Słysząc fragment historii, dotyczący rzekomego "depozytu", Prus starał się nie dawać sobie po sobie znać, jak bardzo działa to na jego wyobraźnię. Zachowywał wyraz twarzy profesjonalisty, który znalazł niejedną Bursztynową Komnatę i którego nic nie jest w stanie zaskoczyć, zdradzało go jednak iskrzące zapałem spojrzenie. Aleks natomiast nie zamierzał ukrywać swojego entuzjazmu.
- Niesamowite, że naprawdę pan widział, jak kopali! Jesteśmy bardzo ciekawi, co tam będzie. Dlaczego potem sam pan nie próbował sprawdzić, co ci Niemcy ukryli, kiedy pan już zamieszkał w tym domu?
Prusowi zależało na odpowiedzi i cieszył się, iż pytanie zadał jego kolega. W jego ustach zabrzmiałoby sceptycznie, a nie warto było zrażać do siebie staruszka.
- A, jakoś tak się złożyło. Po wojnie to ludzie różne rzeczy gadali, że ktoś na sąsiedniej wiosce jakieś kosztowności ukryte przez Niemców znalazł i sprzedał, i że go potem kto zatłukł. Gadali, że Szwaby w nocy przyjechały, co by po cichu swoje rzeczy zabrać, a jak zobaczyli, że kryjówka od tych kosztowności jest pusta, to w zemście tego chłopa zabili. Może to i nieprawda była, ale kto to wiedział? Źle nam się nie żyło, coś by się pieniędzy więcej na pewno przydało, ale nie warto było losu kusić. Teraz już tyle lat minęło po wojnie, bać się nie ma czego, ale już ja już stary jestem, na kręgosłup choruję, a syn dawno do Ameryki wyjechał. Nie było komu kopać, ot, zwyczajnie, a że się okazja nadarzyła, to jak panowie co znajdą, uczciwie po połowie się podzielimy. Mi na starość dużo nie trzeba.

Błysk bezrefleksyjnego entuzjazmu nie opuścił twarzy Aleksa, Prusa jednakże zaczął ogarniać coraz większy sceptycyzm.
- Wiesz co? To mi się jakoś kupy nie trzyma- podzielił się wątpliwością z kolegą, kiedy będąc sami w ogrodzie rozkładali wykrywacze metali (gospodarz został w domu przed telewizorem) - facet jakoś pokrętnie tłumaczył. Kto normalny nie spróbowałby szukać skarbu, o którym wie, że jest zakopany w jego własnym ogródku?
- Prus, daj spokój, starzy ludzie mają swoje dziwactwa.
Aleks sprawdził wykrywaczem miejsce pomiędzy drzewem a ścianą domu. Natrafił na czysty, ciągły sygnał. Według wskazań z wyświetlacza, mógł to być jakiś metal kolorowy, i pewnością nie leżał płytko.
- Zgadza się, to musi być tutaj!- ucieszył się, po czym wbił łopatę w ziemię, zatapiając ją gładko jakby w maśle… aczkolwiek, nie do końca jest to prawdą. Aleks w każdym razie życzyłby sobie takiego obrotu sprawy, tymczasem łopata ledwo wchodząc w glebę wydała dźwięczny ton, zderzając się z czymś twardym jak kamień.
- Masz ten swój skarb- stwierdził Prus z przekąsem.
- Tak płytko? Chyba nie…- odparł drugi poszukiwacz z powątpiewaniem.
- To był sarkazm, człowieku.
Pod warstwą trawy ziemia okazała się być przemieszana z kawałkami cegieł i innego gruzu. Nie była to oczywiście dla poszukiwaczy przeszkoda nie do pokonania, z pewnością jednak nie stanowiła powodu do radości. Cegły, a było ich sporo, uniemożliwiały sprawne kopanie, zaś ich usunięcie pochłonęło trochę czasu i energii. Pod ich warstwą, jakby na złość, krzyżowały się dwa opasłe korzenie starej gruszy, zbyt grube, by przeciąć je krawędzią łopaty. Prus przesunął cewką wykrywacza nad dołkiem. Sygnał z pewnością znajdował się poniżej korzeni i nie sposób ich było ominąć. Poszukiwacz poszedł poprosić gospodarza o siekierę, nie zdołał go jednak oderwać od telewizora, tak więc z niemałym trudem odnalazł narzędzie w odmętach dobudówki-graciarni z pomocą słownych wskazówek. Niestety, trzonek siekiery złamał się przy pierwszym starciu z korzeniem gruszy.
- Cholera, to ma być skarb jakiegoś faraona, że bez klątwy się nie obeszło? – zdenerwował się i wyrzucił złamaną siekierę w krzaki.
- Może? Niejaki Prus coś o faraonach pisał. Widać to klątwa twojego nicka.
- A tobie co się stało, doktora House'a obejrzałeś i próbujesz być cięty? Słabo ci idzie jak na razie.
- Takie tam luźne skojarzenie. I co teraz zrobimy? Mam na myśli te korzeniezmartwił się Aleks.
- Teraz ty idziesz po siekierę. Do jakiegoś sąsiada, może pożyczy, albo nie wiem, kup w sklepie. Coś wymyślisz.
- Dobrze, jak znajdę sklep, to kupię przy okazji kilka browarów. Oby były zimnerozmarzył się Aleks. W skutek wysiłku zrobiło mu się gorąco, a zdjęcie kurtki dało niewiele ulgi. Chłodne piwo już nie raz sprawdziło się jako najlepszy przyjaciel poszukiwacza, tak więc Aleks chętnie przespacerował się do sklepu. Po pięciu minutach wrócił z nowiutką siekierą i dwoma puszkami bursztynowego trunku. Niestety, nie poczęstował kolegi, który jako kierowca musiał jakoś przełknąć tę niedogodność. Po krótkiej przerwie poszukiwacze wrócili do swojego zajęcia i chwilę potem oba feralne korzenie kapitulowały w obliczu siłowej przewagi uderzeń siekiery. Można już było bez problemu pogłębiać dołek.
Prus spostrzegł, że po zewnętrznej stronie ogrodzenia posesji przystanął jakiś starszy mężczyzna, z laską w ręce i w zielonym płaszczu, który mrużąc podejrzliwie oczy bacznie obserwował ich poczynania.
-Aleks, widzisz tamtego dziadka? Obserwuje nas- zaniepokoił się Prus.
- Przechodził widocznie i zainteresował się, co robimy u jego sąsiada w ogrodzie - stwierdził jego kolega – ty byś na jego miejscu nie był ciekaw?
- Jakoś mu źle z oczu patrzy. Lepiej, żeby się przestał tak nami interesować, bo jeśli zobaczy, że coś ciekawego wyciągamy, to pewnie rozgada wszystkim dookoła.
- Robisz problemy, niepotrzebnie. O, zobacz, już sobie idzie- zauważył Aleks.
Staruszek właśnie opuścił swój punkt obserwacyjny i powoli odszedł chodnikiem.
Niedługo po tym wydarzeniu brzęk uderzenia łopaty o blachę obudził w poszukiwaczach nowe pokłady energii. Zaczęli pospiesznie odrzucać ziemię i prędko odsłonili powierzchnię znaleziska. Na dnie dołu stała spora, pokryta ciemnozieloną farbą aluminiowa skrzynia, mogąca mieć jakieś wojskowe przeznaczenie, aczkolwiek ani Prus, ani Aleks w chwili obecnej nie potrafiliby zidentyfikować, do czego mogła być używana. Nie miało to znaczenia, ponieważ prawdziwa zagadka wciąż kryła się w środku. Adrenalina zabulgotała w głowach odkrywców. Z zapartym tchem unieśli pokrywę skrzyni, po raz pierwszy od ponad sześćdziesięciu lat wpuszczając do jej wnętrza promień słońca. Na
twarzach obu poszukiwaczy zaskoczenie zmieszało się z niedowierzaniem.
- Słoiki? Zwykłe słoiki?- wyksztusił Aleks.
Wewnątrz skrzyni stało kilkanaście szklanych naczyń, ustawionych w równych szeregach, z uszczelnionymi gumką, przezroczystymi wieczkami opatrzonymi napisem "Weck" i logiem z truskawką. Prus uniósł jeden z nich, świdrując wzrokiem zawartość.
- Konfitura z porzeczek- zidentyfikował beznamiętnie. Nadzieja na znalezisko życia, którą żywił pomimo pewnego dystansu, pękła jak bańka mydlana. Nie miał nawet ochoty się złościć. Oboje bardzo się zawiedli. Zdobyli się jeszcze na wysiłek uwolnienia z ziemi całej skrzyni i podniesienie jej z dołka, następnie obejrzeli po kolei wszystkie weki. Nie było żadnych złudzeń- żaden nie zawierał niczego o przeznaczeniu innym, niż spożywcze. Właśnie wtedy zjawił się właściciel posesji. Najwyraźniej w telewizji skończył się serial i staruszek przypomniał sobie o bożym świecie.
- I co, panowie znaleźliście? – zapytał z uśmiechem, zakładając na nos okulary.
- Niestety, nic specjalnego. W skrzyni były same stare słoiki, tylko tyle- oznajmił Aleks ponuro. Staruszek przyjrzał się znalezisku.
- Szkoda- stwierdził z zadowoleniem, sprzecznym z treścią własnych słów - napracowaliście się, ale kto to mógł wiedzieć? Zostawicie mi ze dwa słoiki? Przydałyby się może kiedy.
- Zostawimy panu, nam niepotrzebne- odparł Prus- weźmiemy sobie tylko po jednym, na pamiątkę , ale skrzynkę też chcielibyśmy zabrać. Jest ciekawa, nie widziałem jeszcze takiej.
- Ależ oczywiście, weźcie, należy wam się. Tyleście się panowie nakopali, że ho ho, a tu nic.
- W każdym razie dziękujemy, za zaufanie i w ogóle. Będziemy już się zbierać - powiedział Aleks, Prus zaś kiwnął głową, potwierdzając decyzję kolegi. Wkrótce poszukiwacze zabrali swoje rzeczy, pożegnali się z gospodarzem i poszli w swoją stronę.
Staruszek odprowadził ich wzrokiem, aż zniknęli mu z pola widzenia. Wówczas przy koślawym płocie zjawił się sąsiad. Był to ten sam mężczyzna w zielonym płaszczu, który przedtem obserwował poczynania odkrywców.
- Dzień dobry, panie Władziu!- zawołał- Co tu dzisiaj się u pana działo?
Gospodarz w odpowiedzi podniósł jeden ze słoików, w którym znajdował się kompot ze śliwek, podszedł do ogrodzenia i z namaszczeniem pokazał go sąsiadowi.
- O, patrz pan, jakie mnie szczęście na starość spotkało. Kompotów i konfitur przepisu mojej matki spróbuję znowu, po tylu latach – mówił ze wzruszeniem- nie jadłem nic tak smacznego od kiedy matka zmarła, a brakło mi tych smaków ze szczenięcych lat, że ho ho.
- Eh, mówże pan jaśniej. To tamte chłopy z ziemi te weki wyciągnęli, czy jak?
-Ano jo. Weki zakopane były, więc się uchowały. We wojnę ojciec mój bał się, że jeść nie będzie co, bo jak front szedł, to mogli nam spiżarnię opróżnić, więc wszystkie weki zrobione przez matkę na wszelki wypadek w różnych miejscach poukrywał, co by się jakieś zapasy uchowały. Po wojnie to żeśmy oczywiści te zapasy jedli, ale jak matka w sześćdziesiątym pierwszym zmarła, to już nikt takich dobrych weków nie robił. Te kilka słoików tylko się uchowało, bo one zakopane były, a się nikomu nie chciało ich wyciągać. Dopiero niedawno żem tak strasznie za nimi zatęsknił, żeby jeszcze ostatni raz takie pyszności zjeść, jak za dawnych lat, i sobie przypomniałem, co pod gruszą zakopane mam. A że na kręgosłup choruję, to sam bym już łopatą machać nie dał rady.
-Coś pan tym miastowym jeleniom naopowiadał? Bo chyba pan nie powiesz, że oni panu tych słoików chcieli szukać?- powątpiewał sąsiad.
-Zgadłeś pan- przyznał mu rację rozmówca- no, opowiedziałem im banialuki takie, które żem powymyślał, o Szwabach, co tu niby we wojnę w mojej chałupie mieszkać miały, że skarby pod gruszą zakopali. He he, i patrz pan, że uwierzyli- zaśmiał się staruszek.
-Ech, panie Władziu, z pana to zawsze niezły filut był. Zarty się pana nawet na stare lata trzymają- stwierdził sąsiad z uśmiechem- zazdroszczę panu, ja to już nie wiem, skąd tyle humoru z siebie wykrzesać.
- E, gadasz pan. Może pan wejdziesz na chwilę, kompotu spróbować- zaproponował pan Władzio, postukując palcem w ściankę trzymanego w rękach słoika.
-A idź pan z tym kompotem, toż te weki ledwo trochę od pana młodsze, wszystko już dawno niejadalne- odparł sąsiad, nagle obruszony tą szczerą propozycją- do widzenia. Ja się truć nie chcę, i panu też z dobrego serca odradzam – to mówiąc, mężczyzna oddalił się.
Pan Władzio pozostał w ogrodzie sam na sam ze swoimi wekami.
-Nie, to nie. Nic na siłę- mruknął staruszek pod nosem, niby do nieobecnego sąsiada, po czym dodał sam do siebie, trochę głośniej - bzdury, jakie tam przeterminowane! Słoik szczelnie zamknięty, gumka nie sparciała, dobre będzie. Kompocik świeżo wygląda – stwierdził, przyjrzawszy się zawartości przezroczystego naczynia, po czym otworzył słoik, by powąchać kompotu. Zepsute śliwki uderzyły w jego nozdrza falą nieznośnego fetoru.
- Oj, chyba już niedobre- zmartwił się, wciąż nie w pełni dowierzając zmysłom. Po długim namyśle, z ciężkim sercem i ściśniętym gardłem, pożegnał się ze swoim marzeniem, wrzucając słoiki, jeden po drugim, do kubła na odpady.
* * *
- Chyba sprzedam mój wykrywacz. Kupiłbym wędkę i przerzucił się na ryby - zastanawiał się głośno Prus, pakując ustrojstwo do bagażnika. Po namyśle zapewne nie spełniłby swojej zapowiedzi, lecz w obecnym stanie ducha bynajmniej nie żartował- Aleks, daj te dwa słoiki, upchnę je tak, żeby się nie potłukły podczas jazdy.
Kolega podał mu naczynia, lecz zaraz namyślił się:
- Czekaj, wysypię te konfitury ze swojego słoika, przecież nie będę zgnilizny ciągnąć do domu.
- Jak tam sobie chcesz- odparł Prus.
Aleks zdjął pokrywkę, położył ją na bagażniku auta, potem odwrócił słoik i potrząsał nim, aż cała kleista zawartość spłynęła na trawę. Poszukiwacz wytrzeszczył oczy. Pod jego stopami, w żółtej kałuży owocowej konfitury, leżał zwitek materiału opleciony sznurkiem, obiekt z pewnością niejadalny. Gdy Aleks stał jak wryty, Prus podniósł materiał, rozerwał sznurek i pospiesznie rozwinął tkaninę. Wewnątrz znajdowało się kilka sztuk biżuterii: ciężka, chyba platynowa bransoleta, złoty łańcuszek z secesyjną zawieszką, ozdobna brosza z tego samego kruszcu oraz cztery srebrne, damskie pierścionki z kolorowymi oczkami.
Odkrywcy spojrzeli po sobie, promieniejąc dumą. Ich twarze, od ucha do ucha, rozjaśniły sierpowate kształty najszerszych z możliwych uśmiechów.
- Mimo wszystko, sprzedajmy wykrywacze- stwierdził Prus z udawaną powagą. Gdy Aleks popatrzył na niego zdziwiony, dodał: - w końcu będzie nas stać na lepsze!

Pamela Jaworska

Korzystanie ze strony oznacza zgodę na wykorzystywanie plików cookie, niektóre mogą być już zapisane w przeglądarce. Więcej informacji można znaleźć w polityce prywatności.