Wielkie nadzieje, bezcenny Skarb i prawdziwy smak historii…
Rzecz ta miała miejsce w niezwykłych i pięknych plenerach Beskidu Wyspowego, Krainy położonej na południe od Krakowa i słynącej z mgieł, samotnych szczytów gór i tymbarskich soczków. Na terenach tych ciągnących się między dawną stolicą polski a Nowym Sączem (tak w przybliżeniu), występuje bardzo ciekawe zjawisko inwersji temperatur co sprawia, że nad ranem możemy zaobserwować mgły pokrywające doliny i samotnie wystające szczyty pobliskich gór, które wyglądają jak pasmo wysp na oceanie (stąd też nazwa- Beskid Wyspowy). Teren iście lesisty i o bardzo pięknych walorach turystyczno-widokowych. Moją uwagę jednak przyciągało co innego. Będąc młodą osobą o zamiłowaniu do czasów przeszłych, dość ograniczonym budżecie i możliwościach transportowych, skupiłem się na historii tego terenu. Udało mi się dowiedzieć, że właśnie przez te tereny w średniowieczu przebiegał drugorzędny szlak handlowy od Krakowa na Węgry..to już bardzo mnie ucieszyło i podnieciło moje nadzieje oraz wiarę w to, że może tu być wiele ciekawych rzeczy i rzeczątek w ziemi.. Jako pasjonat historii i wypraw oraz rdzenny mieszkaniec tych ziem postanowiłem zorganizować sobie bliskie spotkania z historią i wziąłem się do przygotowywania logistycznego wyprawy. Jako że biedny student musi liczyć każdy grosz by przetrwać największym wyzwaniem było zdobyć sprzęt..długo się nie zastanawiałem …kolega z technicznej uczelni korzystając z okazji obdarował mnie swoją „pracą semestralną” w postaci prostej wykrywki metali. Sprzęt troszkę nieporęczny i bez cudownych osiągów ale sam fakt powstania i działania tego urządzenia oraz jego sentymentalna wartość-prezent, wprawiały mnie w prawdziwą euforię! Prowiant, odpowiednie okrycie, saperkę i szczere chęci + niewypowiedziany zapał zorganizowałem już sam. Przyszła pora na ustalenie obszaru poszukiwań. W tym celu udałem się do miejskiej biblioteki i przestudiowałem kilka książek o historii pobliskich miejscowości i miasteczek..dowiedziałem się o prężnie działającej partyzantce podczas II wojny światowej, starej linii kolejowej z czasów cesarza Franciszka Józefa oraz o legendach związanych ze starymi warowniami, których tu za Piastów nie brakowało a po których zostały tylko zalesione szczyty gór i wciąż żywe opowieści. Taka „iskra do prochu” sprawiła, że byłem już niemal pewien, iż znalezienie skarbu to tylko kwestia niedługiego czasu. Spotkałem również piękną stażystkę pracującą w bibliotece aczkolwiek w tamtej chwili moja uwaga była przykuta rozgrzanym żelazem do zgłębiania przeszłości. Jak się później okazało osoba ta odegrała niebanalną rolę w całej tej historii. Mając już potrzebne informacje i plan działania nie pozostało mi nic innego jak tylko wyruszyć na wyprawę. Czekałem już tylko na odpowiednią pogodę. W końcu nadszedł upragniony dzień …
Wyruszyłem wcześnie rano, jeszcze przed wschodem słońca by jak najwięcej czasu poświęcić poszukiwaniom. Już na samym początku przeprowadziłem skuteczny test wykrywki a moje pierwsze trofea to kilka puszek po piwie i parę gwoździ. Aż sam się dziwiłem gdzie to ludzie już piwa nie pili… sam środek lasu, na dość stromej górze..Polak potrafi. Interesowały mnie głównie szczyty gór oraz drogi, które mogłem znaleźć już na dość starych mapach..to dawało większe szanse i nadzieje na spotkanie jakiejś miłej niespodzianki. Tereny te niestety a może stety właśnie nie były obiektem nalotów żadnej floty powietrznej podczas wojny jak też miejscem żadnej większej bitwy.. jednak działalność partyzantów, którzy pobliskie lasy uczynili niezłym schronieniem oraz kilka udanych zamachów bombowych jakie przeprowadzili na niemieckie transporty, napawało mnie cichą nadzieją na odnalezienie czegoś ciekawego. Każdy chrypliwy odgłos mojego narzędzia pracy sprawiał, że rosło mi ciśnienie a wyobraźnia wskakiwała na wysokie obroty..tak było za każdym razem aż do momentu wykopania owych obiektów. Po kilku godzinach wędrówki miałem już cały dostępny na południu barek lokalnych piw i garść gwoździków. Moje nadzieje na prawdziwy skarb zaczęły powoli przygasać podobnie jak słońce, które ulegało chmurom..no tak..przecież to góry, pogoda zmienna jak diabli. Jako że czasem sobie zapalę papierosa stwierdziłem, że pora na dymek. Przerwa mi była potrzebna oczywiście ale jako wytrawny logistyk zadbałem o ogień a niekoniecznie już o cigarety… „cudownie” pomyślałem. Na domiar złego słońce już całkiem znikło za to rozpętała się masakryczna ulewa. Wszystko w jednej chwili. Ten ciąg ostatnich wydarzeń skumulowany w tak krótkim czasie wywołał u mnie chęć siarczystego przeklnięcia.. tak tez uczyniłem. Aura stała się tak nieprzychylna, że dalsze prowadzenie poszukiwań okazało się niemożliwe. A zrozumiałem to dobitnie kiedy niesiony ambicją i wytrwałością dopuściłem do zetknięcia się wody z misterną konstrukcją wykrywki. No cóż.. wydała ona w owej chwili jękliwy pisk i opuściły ją jakiekolwiek znaki życia.. pomyślałem sobie że właśnie kolega oblał pracę semestralną.. niestety to ja ją „oblałem” deszczówką. To sprawiło że wyczerpany po całym dniu chodzenia po górach i łąkach do tego z mizernymi efektami, postanowiłem skapitulować – przynajmniej na ten dzień. Wracając „na skróty” a dokładniej pisząc kompletnie sobie nieznaną drogą, przemoknięty i troszkę zrezygnowany zobaczyłem w oddali coś w rodzaju małej, starej walącej się stodoły.. Jako że był tam dach a lało jak z cebra, postanowiłem na chwilkę tam zaglądnąć. Po bliższym obejrzeniu „posiadłości” okazało się, że jest to stary dom. Drzwi zupełnie otwarte, prawie na oścież a w środku widok który do dziś mam przed oczami. Wszystkie meble, sprzęty nawet szkło stało nie tknięte.. całość pokrywała gruba warstwa kurzu i ślady zwierzęcej obecności. Domek składał się z małej kuchni i dwóch małych pokoików. Była to typowa izdebka jakie dawniej budowano z drewna. Wszedłem tam jak do kościoła.. powoli, po cichu, rozglądając się do dokoła. To było niesamowite! W szafach były ubrania wszelakiego rodzaju. Nawet pościelone łóżko! (choć przyznaje że w tej pościeli wolałbym nie spać). Na środku pokoju stał wielki kufer. Wyglądał jak skrzynia z opowieści o piratach. Otworzyłem go bez trudu. Był cały wypełniony listami, zdjęciami i dokumentami. Znalazłem nawet PRL-owski paszport wydany przez komendę milicji obywatelskiej! Sam nie wiedziałem co o tym myśleć.. bo kto zostawia dom z całym wyposażeniem – rozumiem podczas wojny ale te rzeczy wskazywały na późniejsze czasy.. nie mniej jednak najlepsze było dopiero przede mną. Otóż w kuchni stała mała komoda. Po wysunięciu z niej szufladki zobaczyłem mały woreczek wielkości pięści dorosłego człowieka. Wziąłem go i po rozwiązaniu ujrzałem cudowny widok!..Worek był cały wypełniony monetami!! Były to 50 groszówki, 20 groszówki i 10 groszówki z 1923 roku w przepięknym stanie!! Do tego jeszcze kilka 1 groszówek z 1932. Jak to zobaczyłem to byłem naprawdę zdumiony. Wyglądało to przecudownie..prawdziwy skarb.. po kilkunastu minutach oglądania zauważyłem że obok tego woreczka w szufladzie było pełno skręcanych ręcznie papierosów!.. Jako że nigdy nie paliłem takich a chęć miałem na tytoń postanowiłem spróbować… i tutaj dopiero była jazda! Nie wiem jak mocne one były (na dodatek bez żadnego filtra) ale po pierwszym zaciągnięciu poczułem się jak żołnierz Kawalerii Powietrznej… wszędzie widziałem helikoptery a największy to miałem w swoje głowie..każdy kto pierwszy raz się zaciągnął dokładnie wie o czym pisze. Wtedy to naprawdę poczułem „smak historii”. Wystarczyły mi dwa tzw. „buchy” by ochota na papierosa ustąpiła na (jak się później okazało) prawie dwa dni. Jeszcze kilkanaście minut zeszło mnie zwiedzanie domku. Odkryłem także małą drewutnie połączoną z domem, gdzie znajdowała się masa sprzętów gospodarskich. Były tam łopaty, łańcuchy, siekiery, podkowy no coś niesamowitego. Wszystko leżało na swoim miejscu pozostawione samo sobie. Niestety musiałem się ewakuować, gdyż zaczęło się powoli ściemniać. Zabrałem tylko na pamiątkę po jednej monecie z każdego rodzaju a resztę zostawiłem tak jak było. Papierosy zaś zostawiłem wszystkie z wiadomych względów. Wracając myślałem sobie o swojej porażce z wykrywką i sukcesie związanym z chatką. Sam nawet nie wiem kiedy natknąłem się na drogę o nawierzchni bitumicznej. Idąc za nią nagle w kogoś uderzyłem (to dlatego że mój wzrok zajęty był oglądaniem w świetle komórki owych pieniążków). Rzuciłem tylko „przepraszam” a w odpowiedzi usłyszałem parsknięcie śmiechem i pytanie „znalazł pan swój skarb”? Początkowo nie poznałem tej osoby ale po kilku sekundach olśniło mnie..no tak! piękna dziewczyna z biblioteki..z deczka zaskoczony zapytałem czemu Panienka zakłada że czegokolwiek szukałem (nie było to zbyt mądre pytanie zwarzywszy na fakt że miałem na sobie plecak z doczepioną saperką a owa osoba wydawała mi książki na temat historii i sama polecała mi ciekawe pozycje dotyczące tematu poszukiwań) – odpowiedź była znajoma.. znów parsknięcie kobiecego śmiechu.. w tej właśnie to chwili uświadomiłem sobie że błysnąłem przed kobietą jak spalona żarówka. Jednak by szybko wybrnąć z tej sytuacji dorzuciłem „aa tak..znalazłem znalazłem ale jeśli Panienka chce wiedzieć co to zapraszam jutro na kawę”… kilka sekund nerwów i odpowiedź.. ”bardzo chętnie”..
I tak ten niezwykle bogaty w wydarzenia dzień się właśnie zakończył.
………………………………… kawa zamieniła się w wino na pięknej łące a owe Dziewczę w największy Skarb jaki znalazłem tamtego dnia i chyba w całym swoim życiu! Bezcenny Skarb! J Zaś cały ten splot wydarzeń na stałe zaszczepił we mnie miłość do historii zamkniętej między innymi w metalu i rdzy spoczywających w ziemi.
POLECAMY TAKŻE: