Kategorie

Wykrywacz









Karta 77 – nie, nie jestem epigonem czeskiej opozycji politycznej. Wypełniam karty katalogowe muzealiów. Najnudniejsza robota, jaka może być. Całą jesień i zimę nad tym spędzę, dlatego czekam na każde pukanie do drzwi, bo zwiastuje chociaż chwilową odmianę. Zwłaszcza taką: wysoka blondynka w obcisłych dżinsach i różowej kurteczce.



- Dzień dobry...., przepraszam, pan mnie nie poznaje. Myśmy się spotkali kilka lat temu ...
Tak? W jej liceum miałem spotkanie z młodzieżą, być może, o, przeprowadziła ze mną wywiad, ukazał się w szkolnej gazetce, wzruszające. Wtedy była w maturalnej klasie. Chciała potem studiować dziennikarstwo, ale się nie dostała na dzienne studia, skończyła zaocznie marketing, bardzo pożyteczne. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Zrobiła licencjat, nie ma pieniędzy na kontynuowanie studiów. Ani pracy. Ma za to ładny dekolt, głęboki.  I ma na imię Monika. Bardzo ładnie. Chętnie wysłucham reszty jej życiorysu.
- Muszę zdobyć pieniądze na studia. Nie wytrzymam w domu. Ja przepraszam, ale  zwróciłam się do pana,  bo chciałabym, żeby mi pan pomógł. To głupie, ale to jedyna możliwość. W mojej rodzinie krąży taka opowieść o dwóch moich wujkach, że w czasie wojny handlowali złotem, srebrem, dolarami, mieli jakiś skarb. Tak mówili ludzie na wsi. Niemcy ich rozstrzelali w Zagórzanach.
- Znam tę historię.
- Czy to może być prawda o tym skarbie? Jest podobno zakopany na moim podwórku.
- Za bardzo bym w to nie wierzył.
- Ale można to sprawdzić, pamiętam, że pan przecież ma wykrywacz metali, pracuje pan na wykopaliskach.
Wykrywacz. No, mam. Tylko nie wolno mi go używać w takich celach. Ale tego nie mogę powiedzieć. Dla niej jestem odważnym poszukiwaczem skarbów.
- No, sprawdzić można, ale nie mogę ci nic obiecać.
- Podzielimy się pół na pół.
Nie chcę  jej oszukiwać, ona rozpaczliwie szuka jakiejkolwiek możliwości zdobycia pieniędzy. Rozumiem ją doskonale, sam to przeżyłem. I to już nie jeden raz. I to trzeba jej  powiedzieć.
- Z tego co wiem o poszukiwaniu skarbów, to nic nie znajdziemy. Może lepiej wystąpić o odszkodowanie do Niemców. Teraz ludzie robią tak, że zaskarżają rząd niemiecki za bezprawne egzekucje.
- Ale nie mam żadnych dokumentów, wyroku, ani nic takiego.
- Te papiery mogą być u nas w muzeum. Niemcy, gdy uciekali w 1945, nie zdążyli wywieźć ani zniszczyć całego archiwum policyjnego, dość dużo papierów się zachowało, na ich podstawie po wojnie skazano nawet niektórych zdrajców, bo zachowały się donosy, które pisali do gestapo. Mam tutaj te teczki, od dawna nikt z nich nie korzystał, stoją zakurzone w szafie.
Na stole wylądowało osiem teczek. Solidna niemiecka robota, gruba tektura, wiązane sznurkiem, starannie opisane czarnym atramentem, z nadbitymi czerwoną pieczęcią napisami "Geheim". Weźmiemy trzy z nich, te z datami obejmującymi 1944 i jedną z datą 1945. Przeglądam pożółkłe już kartki, niektóre pisane na maszynie, inne ręcznie, tabele wypełniane piórem lub ołówkiem, druki, rachunki.
- To jest to, zobacz, są nazwiska twoich stryjów, to jest meldunek policyjny, na szczęście w maszynopisie, bo odręczne pismo ciężko czasami odczytać, jeżeli jest pisane gotykiem. Mniej więcej potrafię zrozumieć sens, nawet łatwiej mi z tekstem pisanym, niż jeżeli ktoś mówi po niemiecku, dam sobie radę.
Mruczę sobie pod nosem, mieszając polskie i niemieckie słowa, niech wie, że się męczę.
- Tak, 31 grudnia ...patrol trzyosobowy SS, ... w lesie zauważył, Fuchs ... to jest lis, zwłoki, ciało, co to jest, Blatter, Blatter, Schnee, aha ... znaleźli ciało odgrzebane spod śniegu i liści przez lisa. Niezidentyfikowane, twarz uszkodzona i dłonie przez lisa, rozdarte ubranie. Wahrscheinlich, prawdopodobnie, Jude - Żyd. W lesie ... seit einige, od kilku dni leżał. Na podstawie załączonych dokumentów ... stwierdzono, że uduszony, zamordowany ... durch ... przez Polaków. Tak, cholera, przez Polaków, wyście im nigdy nic nie zrobili! Podejrzani o morderstwo ... i tu są te nazwiska, twoich stryjów, zostali ujęci i, po Durchsuchung, to jest po przeszukaniu, rewizji i przesłuchaniu,  rozstrzelani... Tak, to jest plusquamperfekt, czas zaprzeszły, podejrzani ... Słuchaj, to brzmi idiotycznie, ale oni twoich stryjów rozstrzelali za uduszenie tego Żyda. Tak przynajmniej napisali w meldunku.
- Jak to?
- No tak, jednoznacznie, nawet piszą, że się przyznali do winy.
- Może sami go zabili, a później zwalili winę na nich?
- Żartujesz, gdyby zabili Żyda, to raczej by się tym chwalili przełożonym, a nie szukali kozła ofiarnego, którego można tym obciążyć. To jest zupełnie nielogiczne, przecież nawet gdyby podejrzewali twoich stryjów o to morderstwo, to za zabicie Żyda powinni im dać order, a nie karę śmierci. Coś się tu nie zgadza. Szkoda, że nie ma tych dokumentów, o których piszą w meldunku. Może to by coś wyjaśniło. Jest tylko protokół z przeszukania chaty i piwnicy ...  Nic tam nie znaleźli, właściwie to chyba nie mieli żadnych dowodów, aha jest coś, sznurek, piszą, że podobny do kawałka sznurka znalezionego na szyi zamordowanego Żyda.
- Rozstrzelali ich za kawałek sznurka?
- Tak, na to wygląda, nawet piszą, że był tylko podobny, nawet nie identyczny... no wiesz, była wojna, ale tu nadal coś nie pasuje. W każdym razie podczas rewizji nie znaleźli nic cennego, ani złota, ani dolarów ... chyba ... że znaleźli, ale nie wpisali do protokołu, tylko się tym podzielili. Wszystko musi być w tych załącznikach, cała prawda. Może ktoś je przełożył do teczki z innego rocznika?
Kolejne teczki, jedna, druga, trzecia. Zdecydowanie za wolno ubywa nam teczek na stercie do przeglądnięcia. Wypiliśmy już po dwie kawy.
- Słuchaj, musimy kończyć..., zrobimy tak, ja jutro dokończę przeglądanie tych teczek, a ty spróbuj się dowiedzieć czegoś jeszcze, może od kogoś z rodziny albo sąsiadów. Może ktoś słyszał o tym Żydzie? Masz telefon?
Podała mi numer. Warto było siedzieć trzy godziny nad starymi papierami. Czyżby to miał być najszczęśliwszy dzień w życiu? Może nie w życiu, ale na pewno w tym miesiącu. Poznałem ładną dziewczynę, umówiłem się z nią. W mojej sytuacji to bardzo, bardzo wiele miłych zbiegów okoliczności. Warto dla niej nawet trochę złamać prawo i urządzić sobie jednak  nielegalne poszukiwania.
***
Czeka na mnie. Zagórzany kilkanaście lat temu przyłączono do miasta jako dzielnicę, ale niewiele się tu zmieniło. Po podwórkach kręcą się kury, zza płotów obszczekują nas psy.
- Wiesz co, najpierw wejdziemy na plebanię. Jeżeli twoi stryjowie są pochowani na tutejszym cmentarzu, to są wpisani w księgach parafialnych. Wtedy często dopisywano okoliczności śmierci, zwłaszcza jeśli były tragiczne. Dowiedziałaś się czegoś?
- Nie. Mój ojciec był wtedy zupełnie mały, miał 7 lat, jak wojna się skończyła. Jego rodzeństwo było znacznie starsze, siostrę wywieźli na kilka lat na przymusowe roboty, wróciła dopiero po wojnie. Rodzice ojca zmarli jeszcze przed wojną, opiekowali się nim starsi bracia, obydwaj pracowali w kopalni. Ojciec z wojny prawie nic nie pamięta, właściwie tylko ten dzień, 31 grudnia 1944, kiedy ich rozstrzelali. Bawił się wtedy z innymi dziećmi za wsią, zjeżdżali na sankach z góry koło kapliczki, słyszeli strzały, ale wtedy często strzelano, więc dopiero jak wrócił, to dowiedział się, że zabito jego braci. Pewnie gdyby był wtedy w domu to i jego by zastrzelili.
Wskazałem jej strome wzniesienie widoczne za linią zabudowań.
- To ta góra, gdzie się bawili. Najstarszy kościół w Zagórzanach stał kiedyś na szczycie tej góry, tam gdzie teraz stoi ta kapliczka z czerwonego kamienia. Kościół świętej Urszuli i jedenastu tysięcy dziewic.
- Czego?
- Dziewic! Jedenastu tysięcy dziewic. Nie znasz tej legendy? Święta Urszula była córką króla Anglii, popłynęła na pielgrzymkę do Rzymu razem ze swoim dworem, czyli właśnie z tymi jedenastoma tysiącami dziewic. Po drodze napadła je armia Hunów pod wodzą Atylli. No i jak to wojsko, zaproponowali: wy jesteście dziewice, my żołnierze, zabawmy się. Dziewice zdecydowanie odmówiły, bez ślubu absolutnie nie ma o czym mówić, ale Hunowie byli poganami, nie mogło więc być sakramentalnego związku. Wobec tego Hunowie powiedzieli: nie to nie, chcieliśmy być mili. I poucinali im głowy, wszystkim. I tak Urszula została świętą i te jej jedenaście tysięcy dziewic też. Wiesz, jaki morał z tego wynika?
- Jaki?
- Że można spotkać mężczyznę, który taką atrakcyjną propozycję składa tylko raz.
Nawet się nie uśmiechnęła. Zazwyczaj przynajmniej się uśmiechały. Te, którym tę historyjkę opowiadałem wcześniej. Chyba już po prostu jestem za stary. Proboszcz wprowadził nas do kancelarii. Uprzejmy uśmiech, gesty zapraszające do zajęcia miejsc w wygodnych fotelach i szybkie, taksujące spojrzenie. Najpierw na nią, później na mnie. Ją znał pewnie od dziecka, pierwsza komunia, bierzmowanie, w każdą niedzielę na mszy, może jakieś pielgrzymki. Widać było, że i moją twarz kojarzy, ale nie z czymkolwiek pozytywnym. Nazbierało się przez te prawie czterdzieści lat tyle, że niejeden kapłan byłby zadowolony, gdybym zechciał wyznać swoje grzechy właśnie jemu. Szczególnie nie spodobał się księdzu worek z detektorem i saperką. Jasne, widzę przecież, że interesujesz się głównie brzuchem Moniki. Masz nadzieję, że przyszliśmy dać na zapowiedzi. Przynajmniej na razie interesują nas tylko stare papiery. Pierwszy zapis w roczniku 1945 to jest to, co nas interesuje: "Działo się 1 stycznia 1945 AD. Na cmentarzu tutejszym pochowano ...". Co się dziwisz, w Sylwestra czapa, w Nowy Rok pogrzeb, inni to byli wtedy księża, i tak nikt mu za ten pogrzeb pewnie nie zapłacił, bo nie wziął chyba pieniędzy od siedmioletniej sierotki. Imiona, nazwisko, wiek, numer działki. Ten sam numer w trzeciej rubryce. Pustej, bez imienia i nazwiska. Może zostawili miejsce do pochowania jeszcze kogoś z rodziny? Ale kogo? Spodziewali się, że  to dziecko, dzisiaj ojciec Moniki, umrze w najbliższym czasie, czy jego siostrę przywiozą z robót w Niemczech w trumnie?
- Kto był wtedy proboszczem?
- Ksiądz Kosowski. Zmarł w 1967 roku.
- Nie zostały po nim jakieś papiery, pamiętniki?
- Nie, nic o tym nie wiem, jestem tu dopiero od dziesięciu lat.
Wyszliśmy z plebani, idziemy w kierunku jej domu. Drzwi otwiera nam bardzo atrakcyjna kobieta. W wieku bardziej zbliżonym do mojego. Jakby sobie tak odpuścić tę małolatę?
- Dzień dobry. Czekamy na was z obiadem. Córka powiedziała, że pan przyjedzie o dwunastej, gdzie się podziewaliście tak długo...
Córka? Jest jej matką? Wziąłem ją za starszą siostrę Moniki. Wygląda na najwyżej trzydzieści pięć, a w rzeczywistości ma pewnie o dziesięć więcej.
- Ależ nie, dziękuję, naprawdę niepotrzebnie robi sobie pani kłopot - wymawiam się kurtuazyjnie. Zapach pieczeni przekonał mnie już dawno. Całe szczęście, że wyczyściłem paznokcie i ogoliłem się. Biały obrus, jak w niedzielę, rosół, pieczona wołowina, surówka z czerwonej kapusty, kompot. Już rozumiem, Monika przedstawiła mnie jako  zasłużonego badacza przeszłości. I te pytania, co robię, jak sobie radzę. Pewnie nie jestem najlepszym kandydatem na zięcia. Wolę opowiedzieć o wynikach poszukiwań w muzealnym archiwum. Ojciec rzeczywiście wygląda na swój wiek, całe życie spędził na kopalni, jak prawie wszyscy stąd.
- Ja tu mieszkam od urodzenia. Późno się ożeniłem, już tu na mnie mówili, że starym kawalerem zostanę. Jak budowaliśmy ten dom, to najpierw rozebraliśmy stary, drewniany. Już wtedy wszyscy opowiadali o dolarach, co je bracia sprzedawali. I przy rozbiórce, i przy kopaniu fundamentów patrzyliśmy dokładnie, ale nic nie było. Tylko jeden pieniądz, pod narożną belką. O, tu go mam, w komodzie.
Srebrny rubel z datą 1899. Duża moneta, ale prawie nic nie warta. Te monety wkładano kiedyś pod narożniki nowobudowanego domu, na szczęście. Trzeba jak najszybciej zająć się czymś, co uniemożliwiłoby im zadawanie trudnych pytań. Najlepiej na podwórko, z wykrywaczem. Ustawiam pokrętłem częstotliwość, rozległ się cichutki pisk, poruszam kilka razy talerzem cewki nad powierzchnią ziemi. Coś rzeczywiście tkwi w ziemi, włączam przycisk dyskryminacji. Dźwięk wznosi się i opada, ale wskazówka ani drgnęła. Czyli owszem jest, ale to, co zawsze. Gwoździe, druty, kapsle. Selektor wykluczył obecność tu czegoś innego, żadnych metali kolorowych, samo stare żelastwo. Właściwie ledwie poczułem dotyk gumowego uchwytu detektora, to prawie uwierzyłem, że znajdę ten skarb, że on w ogóle istnieje. Idę przez środek podwórka, następnie wzdłuż płotu rytmicznie kołysząc wykrywaczem. Są sygnały, kilka razy saperką wygrzebuję niewielkie dołki. Kawałek miedzianego drutu w kolorowej izolacji, aluminiowa moneta 20-groszowa, lampa od starego telewizora. Jeden, drugi, trzeci sygnał i kolejne, bardzo blisko. Zgromadzili się wokół mnie, pochylając się nad wykopanymi z gliniastej, żółtawej ziemi zielonkawymi, podłużnymi przedmiotami.
- To łuski, dziewięciomilimetrowe, ze schmeissera, ile ich, 15 sztuk? Prawdopodobnie to tutaj ich rozstrzelano, jedna seria.
- Tak, tutaj, ustawili ich pod ścianą starego domu, o gdzieś tu. I pewnie stąd strzelali.
Doszedłem do płotu z drugiej strony podwórka. Jeszcze jeden sygnał, mocny i dźwięczny. Kolejny dołek. Aż sam się zdziwiłem, czyżby się zaczęło? To kolczyk, chyba złoty. Najbliżej stała matka Moniki. Biorąc ozdobę dotknęła mojej dłoni.
- Ojciec, patrz, a pamiętasz, mówiłeś, że zgubiłam go w remizie na zabawie, szukaliśmy po całej sali, a on sobie tu leżał. Tyle lat, Moniczka była wtedy całkiem malutka, roczek czy półtora. Kto by się spodziewał, że się znajdzie. Drugi do kompletu mam w pudełku. Będę mogła je znów nosić, a to pierwszy prezent od ciebie.
Ojciec wyglądał na jeszcze bardziej rozradowanego, zapalił się do dalszych poszukiwań.
- To by trzeba może sprawdzić jeszcze za płotem. To kiedyś było jedno podwórko, ale siostra koniecznie chciała tę część podwórka z piwnicą, jak robiliśmy podział spadku.  Sądziliśmy się przez tyle lat, ile pieniędzy kosztowało, drugi dom bym postawił, a tak ciągle geodeci, adwokaci. Monika mogłaby pójść do ciotki, poprosić ją, żeby pozwoliła poszukać na jej części. Nie wypada bez jej zgody, a może się zgodzi, to jej chrzestna.
Mieszkająca o kilka domów dalej starsza pani wygląda na niezmiernie ucieszoną naszą wizytą. Kawa, ciasteczka, czemu nie, pora na deser. W miarę jak mówimy, o co nam chodzi, na jej twarzy odmalowuje się coraz większe rozczarowanie. Miała nadzieję, że przyszliśmy ją zaprosić na ślub. Może później, ciociu. Na razie wysłuchaj opowieści o muzeum, plebani i wykopaliskach na podwórku. Dlaczego płaczesz i kruszysz ciasteczko?
- Córciu ... przepraszam, że ci tak mówię, ale zawsze tak do ciebie mówiłam, jeszcze wtedy, jak się odwiedzaliśmy. Nie mam swoich dzieci, tylko ciebie. Powiem ci, ale nie mów ojcu. On nie zrozumie. Jak wojna się zaczęła miałam siedemnaście lat. Miałam takiego narzeczonego, a właściwie, jak wy to mówicie, chodziliśmy ze sobą. Nie mógł być moim prawdziwym narzeczonym... Wtedy to było niemożliwe, żeby katoliczka z Żydem ... Bracia też wiedzieli i gonili go nieraz, jak przyjeżdżał na rowerze z miasta. Ale on obiecał, że się ochrzci, tylko chciał zebrać pieniądze na nasze własne, samodzielne życie. Chciał kupić dom, ożenić się. Ze mną. Zaczęła się wojna, on już nie mógł mnie odwiedzać, bo Niemcy  zamknęli ich wszystkich w getcie. Później mnie wywieźli na roboty. Jak wróciłam, to w kapliczce znalazłam list od niego. Mieliśmy tam takie umówione miejsce, kiedy on nie mógł się ze mną zobaczyć, to zostawiał karteczkę, a czasami ja do niego pisałam. Ten list mam do dzisiaj.
Z blaszanego pudełka po herbacie wyjęła obszarpany karteluszek. Pochylili się nad nim usiłując odcyfrować  ledwie czytelne, zapisane ołówkiem wyrazy: "Helu! Najdroższa! Nie wiem, czy przeżyję tę wojnę, czy cię kiedyś odnajdę. Już dwa lata siedzę w waszej piwnicy. Jak wszystkich moich wywieźli, tata dał mi wszystkie pieniądze, zegarek i obrączki. Twoi bracia mnie przyjęli, to dobrzy ludzie, powiedziałem im, że cię kochałem i kocham, zgodzili się od razu, żeby mnie schować, ale ciężko im żyć. Jak mnie znajdą Niemcy, to zabiją i mnie i ich. Wszystko jest na kartki. Daję im  pieniądze i złoto, oni mi za to kupują jedzenie, ale strasznie się martwię, że gdy wrócisz i znowu się spotkamy, to będę biedny i nie będziesz mnie chciała. Dwa lata już nie wychodzę z piwnicy, tylko czasem w nocy, ale niedaleko. W dzień zamykają piwnicę na kłódkę, żeby nikt mnie nie znalazł. Chyba oszaleję, ciągle sam, ani się do kogo odezwać, mokro, ciemno w tej piwnicy, co pies zaszczeka, albo ktoś przejdzie niedaleko, to we mnie serce staje."
- Ale to znaczy, że wujkowie go ukrywali, a nie zabili.
Nie ciesz się tak mała. Najpierw ukrywali, a może potem zabili, to mogło być tak, że on faktycznie oszalał, może zaczął krzyczeć w tej piwnicy i co oni wtedy mieli zrobić, przecież oni też chcieli żyć, a był jeszcze twój ojciec. Sprawa jest raczej jasna.
- Jak wróciłam z Niemiec, to zaprosił mnie do siebie ksiądz Kosowski. Powiedział, że pochował ich razem, w jednej mogile, moich braci i Arona.
Aha, to stąd to puste miejsce w księgach parafialnych. Wyjątkowo przyzwoity duchowny. Inny by zostawił żydowską padlinę lisom. Ciotka kontynuowała:
- Pytałam go, jak zginął, ale odpowiedział, że nie może powiedzieć, że to tajemnica spowiedzi. Powiedział tylko, że Aron umarł w Wigilię, że to taki dzień, że jeśli ktoś wtedy umrze, to znaczy, że Bóg bardzo chce mieć go u siebie w niebie na święta.
No ładnie. Katolicki kraj, wygląda na to, że ktoś zabił Żyda w samą wigilię, a potem szybciutko pobiegł do spowiedzi, żeby w Boże Narodzenie jeszcze pójść do komunii. Tylko skąd pomysł, żeby ich razem pochować? Przecież nie chowałby ofiary w jednym grobie z mordercami, chyba, że sugerował tą opowieścią, że wujkowie byli tylko narzędziem w rękach Boga. Takie fatum. Żałosne, trzeba kończyć tę familiadę, może mam teraz jakiś autobus. Jasne, że skarbu nie ma, nawet nie ma sensu przekopywać drugiej połówki podwórka, ciasteczka się kończą. Ale ciocia zaczyna mówić coraz ciekawiej.

    1. Po wojnie chciałam się dowiedzieć jak to było, chodziłam na milicję, do sądu. Wtedy sądzili różnych zdrajców, folksdojczów, chciałam wiedzieć, kto ich wydał. Nikt mi nie chciał pomóc, jak dowiadywali się, że chodzi o Żyda, to nikt się nie chciał tą sprawą zajmować, zresztą zabili ich w wojnę tyle tysięcy. Jeden prokurator na mnie nawrzeszczał, że to przez Arona zabili braci, bo na kartce zapisywał sobie, ile i komu pieniędzy dawał i tę kartkę Niemcy przy nim znaleźli.

Mamy załącznik, cośmy go szukali w muzeum. Teraz wygląda na to, że bracia wiedzieli o tej karteczce i jak zrozumieli, że niedługo przyjdą Rosjanie i może trzeba będzie dolary oddać, to udusili niedoszłego szwagra. Chociaż to też mało prawdopodobne, bo przecież przeszukaliby trupa, żeby mu karteczkę z rozliczeniem odebrać.
- Dali mi tylko pieniądze na pomnik dla braci na cmentarzu, ale nie mogłam na nim napisać nazwiska Arona. Został mi tylko ten list i piwnica, w której przesiedział dwa i pół roku. To dlatego sądziłam się o nią z twoim ojcem. Nie mogłam nikomu powiedzieć prawdy, bo już wtedy byłam mężatką, co by sobie mój Józek pomyślał.
No i mamy happy end. Jeszcze tylko obiecaj ciociu, że Monice zapiszesz działkę z piwnicą w testamencie, dasz jej pieniądze na studia  i możemy kręcić film. Ile nominacji do Oskara? Ze trzy. Szkoda, że już muszę wracać. Za dwanaście minut na przystanek podjedzie autobus. Wracamy po wykrywacz. 
O, jednak zostaję, Jestem zaproszony na kolację, i ciocia też. Musimy oblać szczęśliwe odnalezienie kolczyka. Pierwszy kieliszek za skarb, drugi za kolczyk. I od razu trzeci - zdrowie gospodyni. Marynowane grzybki, kozaki. Pani Krystyna sama zbierała, tu zaraz w lesie, pod brzózkami, na skałkach. Pewnie tam, gdzie tego Żyda znaleźli, ... może lepiej nic nie będę mówił. Butelka się skończyła, ale jest druga. Tylko nie wiem, czy zdążę wypić, bo za dwadzieścia minut ostatni autobus. Napiję się jeszcze ze dwa, to nie będzie mi tak zimno, jak będę wracał na piechotę. Trzy i pół kilometra, koniec października, noc. Siódmy, może ósmy kieliszek, żebym tylko wykrywacza nie zgubił. Lepiej go tu zostawię, będzie pretekst, żeby wrócić. Może się na jeszcze jeden obiad załapię.
***
Obudzić się rano i nie wiedzieć, która to: matka czy córka? Do pokoju odprowadzała mnie matka, wiadomo, gospodyni. Przyniosła mi koc i poduszkę, zgasiła światło i zamknęła drzwi. Nie słyszałem, kiedy się znów otwarły, pamiętam tylko pierwszy pocałunek, dłonie zaciskające się na moich ramionach, oplatające mnie mocno nogi. Zacząłem całować jej szyję, piersi, brzuch, tak mną pokierowała, że zsuwałem się coraz niżej, czułem jej dłonie na moich włosach, wreszcie jej stopy wsparły się na moich łopatkach, gdy chciałem się podnieść delikatnie mnie przytrzymały. To wskazywałoby na Monikę, ta dzisiejsza młodzież jest zepsuta do cna. Od razu wiedziała, czego chce. A Krystyna to niby co – nie wie? Mąż jest ponad dwadzieścia lat starszy, to pewnie od czasu do czasu zdarzają jej się jakieś erotyczne fantazje, a wczoraj trafiła się okazja. Ten pośpiech, z jakim zerwała się z kanapy, wskazuje raczej na Krystynę. Usłyszałem tylko mlaskanie gołych stóp po linoleum na korytarzu. A ja zostałem. Przez chwilę miałem nadzieję, że jeszcze wróci, na szczęście wytrzeźwiałem na tyle, że nie zacząłem jej szukać po domu. Później zasnąłem. Właściwie wszystko mi jedno – matka czy córka, ale właśnie przypomniałem sobie, że przy stole siedziała jeszcze ciocia. Mam nadzieję, że poszła do domu. Nie jestem pewien. Chciałbym, żeby to był tylko sen, nie musiałbym się zastanawiać, czy miała lat dwadzieścia kilka, może ponad czterdzieści, a może prawie osiemdziesiąt. Ale to raczej nie był sen, skoro właśnie odlepiłem od dolnej wargi włos. Można się porzygać. Romantyczna pamiątka.
***
Zjadłem śniadanie i teraz stoję na przystanku. Nadal nie wiem, która to była. Dobrze, że przynajmniej głowa mnie nie boli po tej wódce. Zatrzymał się jakiś samochód i ktoś mnie woła po imieniu. Znam go, przecież to Knur, tak go nazywaliśmy, wstyd się przyznać, ale nie pamiętam jak naprawdę ma na imię, a przecież mieszkaliśmy przez rok w jednym pokoju w akademiku, prawie piętnaście lat temu. Knur utkwił mi w pamięci tylko z jednego powodu, miał straszne problemy z cerą i stosował na nie środek zakupiony w jakimś klasztorze, przechowywany w wielkiej, chyba litrowej butelce z naklejką „Pomada ojca Grzegorza”. Smarował się tym dwa razy dziennie, rano i wieczorem i strasznie się martwił, że cennego eliksiru mu szybko ubywa, a trądzik-gigant nie ustępuje. Żeby mu zaoszczędzić zmartwień dolewaliśmy do tej butelki czegokolwiek, co tylko kto znalazł, a to płynu do mycia naczyń, a to piwa marki „Barbakan”. Wreszcie któregoś dnia, jak ręką odjął ... ja twierdziłem, że to dzięki kilku kroplom zmywacza do paznokci, wkroplonym przeze mnie dwa dni wcześniej, a pozostali dwaj współmieszkańcy utrzymywali, że to raczej systematyczne dodawanie „Ludwika”.

    1. A ty co, nigdzie nie pracujesz? A, w muzeum..., to muszę kiedyś tam wpaść do ciebie z flaszką, mojej żonie nie przyjdzie do głowy, żeby mnie szukać w muzeum, ha,ha,ha....Ja też w zawodzie pracy nie znalazłem, ale przejąłem firmę po dziadku i matce. Jest z tego trochę kasy, ale roboty mnóstwo, bo to i tartak tutaj w Zagórzanach, lodziarnia koło kościoła i sklep z oknami na rynku.
    2. Masz szczęście...
    3. A tak.. Wiesz jak to się zaczęło? Opowiem ci, bo ty się zawsze historią interesowałeś. Mój dziadek w czasie wojny mieszkał w Zagórzanach, a u sąsiadów ukrywali Żyda, cała wieś o tym wiedziała. Dziadek kiedyś przed świętami poszedł po choinkę do lasu, patrzy, a tu ten Żyd idzie. No to dziadek po cichutku za nim, bo myślał, że może ma tam coś schowane. A Żyd podszedł pod drzewo, przywiązał sznurek i powiesił się. Dziadek najpierw się przestraszył, ale odczekał chwilę, odciął go i zabrał kawałek sznurka. Na szczęście, bo podobno sznurek z wisielca przynosi szczęście. I mamy go w rodzinie do tej pory.

Jerzy Roś

Praca zgłoszona do konkursu Poszukiwania.pl







POLECAMY TAKŻE: