Z pamiętnika Powstańca
Wprowadzenie
Drogi czytelniku, przed zabraniem Cię w tę podróż pełną przygody należy Ci się kilka słów wytłumaczenia. A więc, jest to opowiadanie, w którym wraz z fikcją przeplatają się wątki historyczne, znalazło się tu także miejsce dla legendy owianej tajemnicą, przechodzącej z ust do ust rdzennych mieszkańców pewnej wsi a wywodzącej się prawdopodobnie z zapisków jej dziedzica. Wszystkie nazwiska i nazwy miejscowości zawarte tutaj są prawdziwe, tło wydarzeń historycznych także. Ale wszystko po kolei…
Część I 18.08.2014
Budząc się nad ranem pomyślałem
- W końcu wolne… Przynajmniej jeden dzień w tygodniu dla siebie, a nie tylko praca i obowiązki. Coś tu trzeba dzisiaj zrobić.
Długo nie myślałem, wstałem z łóżka, szybki prysznic i śniadanie, otworzyłem szafę z moim sprzętem.
- Zakurzył się…Cholerna praca – powiedziałem po cichu.
Rozsunąłem plecak wrzuciłem wodę, dwie kanapki, reszta potrzebnych rzeczy już tam czekała od dawna. Wykrywacz w dłoń, w drugą saperka, pies już przy nodze - czas ruszać.
Wybrane miejsce nie było daleko, tylko kilka kilometrów. Zjechałem na polną drogę, zwolniłem i zacząłem z podziwem oglądać krajobraz. Kręciłem głową co chwilę w prawo i lewo. Z lewej strony były pola, niektóre już zaorane a na niektórych jeszcze ścierniska z kulami słomy. Za nimi pas lasu i łąki, w oddali widać ambonę i biegnące stado saren. Obróciłem głowę w prawą stronę tutaj widok był chyba piękniejszy. Tu także były pola, ale tylko blisko drogi, na wszystkich jeszcze złote ścierniska z kulami. Za nimi ogrom zielonych łąk po których płyną cienie obłoków, w oddali widać zacierającą się linię horyzontu jakby niebo łączyło się z zielenią traw.
- Piękne miejsce – pomyślałem.
Nawet pies się zapatrzył i przestał kręcić się na siedzeniu. Dojechałem do skrzyżowania dróg, po lewej stronie stał ogrodzony płotkiem krzyż. Skręciłem w prawo i tym samym wjechałem w las. Po kilkuset metrach dojechałem na miejsce. Była tam jakby przerwa w lesie po prawej stronie na dwa pola, a za nimi rozciągały się łąki, które widziałem wcześniej. Otworzyłem drzwi, pies wyskoczył jak szalony, też mógł w końcu odpocząć i się wybiegać – uwielbiał ze mną podróżować. Zostawiłem samochód na czyimś podwórku, tak dobrze mówię – podwórku, jest to miejsce gdzie widać pozostałości po domu a więc było to kiedyś czyjeś podwórko. W koło widać bzy, dzikie róże i już zdziczałe drzewka owocowe. Przy jednym z pól, stoi krzyż już bardzo zmęczony czasem, trochę obrośnięty mchem co dodawało mu pewnej urody. To wszystko, to znaki po dawnej wiosce niegdyś będącej w tym miejscu.
Włączyłem wykrywacz, usłyszałem dwa sygnały – czas ruszać. Chodziłem tak po ściernisku od czasu do czasu kopiąc za jakimś sygnałem ale niestety nic ciekawego. Na rogu lasu zobaczyłem duży kamień pod drzewem, które dawało cień.
- Fajne miejsce na drugie śniadanie – pomyślałem.
W prostej linii ruszyłem w to miejsce przemiatając jeszcze cewką nad ziemią i kopiąc kilka sygnałów. Wbiłem saperkę w ziemię obok kamienia a o nią oparłem wykrywacz. Plecak rzuciłem pod kamień a sam usiadłem obok, opierając się o niego plecami. Widok był super, cień dawał trochę chłodu - miejsce idealne – pomyślałem. Wyjąłem kanapkę, pies przybiegł i usiadł przy mnie. Odchyliłem do tyłu głowę opierając ją wygodnie. Nagle poczułem jak ziemia w ułamku sekundy zaczyna się osuwać, nie zdążyłem nawet wstać, wszystko runęło, poczułem już tylko mocne uderzenie w głowę.
Część II 18.08.1863
Po ocknięciu się otworzyłem oczy, niewiele mi to dało - było zbyt ciemno, za mną tylko kilka promieni słonecznych wpadało przez zawalisko.
- Gdzie ja jestem? – Pomyślałem – I gdzie jest mój pies? Pewnie zdążył odskoczyć – mówiłem uspokajając siebie samego.
Złapałem się za tył głowy.
- To chyba krew – mówiłem sam do siebie.
Ale o dziwo nie bolało, pewnie przez tę adrenalinę. Nie wiedziałem co robić, jak mam stąd wyjść. Wstałem, prawą ręką oparłem się o jakąś drewnianą belkę i daleko przed sobą ujrzałem jakieś światło, jakby płomień. Zbliżał się dość szybko. Po chwili był już na tyle blisko, że oświetlił miejsce w którym się znajdowałem, wyglądało to na stary szyb kopalniany. Ściany były podparte drewnianymi belami w kształcie odwróconej litery „L” z podpórką. Tunel był dość ciasny i niski, trzeba było się garbić żeby iść. Zobaczyłem, że to światło to lampa naftowa niesiona przez człowieka. Serce zaczęło mi szybciej bić, nie wiedziałem co robić-uciekać nie było gdzie. Podniosłem kamień z ziemi, zawsze to jakaś obrona. Zatrzymał się, widziałem go już bardzo dobrze, był to niezbyt wysoki, chudy mężczyzna. On też mnie zobaczył, chyba nie spodziewał się tu nikogo bo bardzo chaotycznie zaczął się zachowywać, nagle wyciągnął duży nóż i ruszył powolnym, ostrożnym krokiem w moją stronę.
- Kim jesteś? – Zawołał.
Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa, chciałem uciekać ale nie było gdzie.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? Mów szybko!
- Ziemia się pode mną osunęła i tu wpadłem – wydusiłem z siebie.
- Polak? – Zapytał.
- Tak – odpowiedziałem ze zdziwieniem, że o to mnie pyta.
- Wyrzuć ten kamień!
Zrobiłem, co kazał. Podszedł do mnie, zobaczyłem jego twarz, nie wyglądał na mordercę więc trochę się uspokoiłem. Ale moją uwagę zwróciło jego ubranie, było… dość dziwne, jakby jakiegoś ułana z przedstawienia. Ale spojrzałem na swoje buty, później spodnie i zobaczyłem, że ja też wyglądam podobnie.
- Z jakiego jesteś oddziału? – Zapytał.
- Ja? Z oddziału? Ja… ja… tu wpadłem, ziemia się osunęła, nie mam jak wyjść, co to w ogóle jest?
Spojrzał na mnie dziwnie.
- Jesteś szpiegiem! – mówiąc to cofnął się o krok do tyłu zaciskając nóż.
- Ja szpiegiem? Czyim? Po co? Gdzie ja jestem? – mówiłem coraz szybciej.
- Odwróć głowę – powiedział, nie zmieniając postawy do ataku.
Powoli, niepewnie zacząłem robić to co powiedział.
- Krwawisz.
- Tak, musiałem walnąć w coś głową gdy tu spadłem.
- Nie kłamiesz… przejście za tobą zawalone – mówił chowając nóż do pochwy. – Teraz ani wyjść ani w przód – mówił jakby do siebie – i jeszcze ty! – krzyknął. – Walnąłeś się pewnie w głowę i teraz nic nie pamiętasz, albo z jakiegoś powodu udajesz. Nieważne, nie mam na to czasu, muszę iść z wiadomością do dowódcy, ważna sprawa.
- Jakiego dowódcy? Gdzie?
- Karola Krysińskiego. Gdzie? To sam zobaczysz bo pójdziesz ze mną i on zadecyduje co z tobą zrobić. Szybko! Ty idziesz przodem ja będę ci mówił jak masz iść.
- Karola Krysińskiego? – Zapytałem.
- Tak. Przypominasz sobie? A może uciekłeś jako dezerter z jego oddziału. Nie mam czasu. Przodem szybko! On zdecyduje. Szybko. Tędy nie przejdziemy - wracamy – złapał mnie za rękę jednocześnie mocno cofając się do ściany aby zrobić mi miejsce na przejście i pociągnął mnie przed siebie.
- O Karolu Krysińskim to tylko słyszałem z opowieści i książek o Powstaniu Styczniowym. O co w tym wszystkim chodzi? Co ja mam na sobie? Gdzie jestem…
- Chyba naprawdę ci się w głowie poprzewracało – mówiąc to popychał mnie, żebym szybciej biegł. – Jakie opowieści? Jakie księgi? Powstanie trwa a my walczymy i zwyciężymy z Moskalami. Tutaj skręć w lewo, szybko.
- Powstanie trwa? – zapytałem.
- Tak. A ja idę z wiadomością z Lejna, od Liniewskiego dla Krysińskiego, o ruchach wojsk nieprzyjaciela.
O Liniewskim też czytałem, był to dziedzic wsi Lejno, weteran Powstania Listopadowego.
- To który jest rok?
- Rok Pański 1863.
Część III 18.08.1863
Biegłem już w ciszy, nie wiedziałem jak to się mogło stać. Może to jakaś ukryta kamera? Żarty? Nie możliwe, w jaki sposób ktoś by to zrobił? Nasuwało się coraz więcej pytań a ciągle brak jasnych odpowiedzi.
- Zaraz będzie wyjście – powiedział, przerywając mi moje rozmyślenia. – Niestety dalej będziemy musieli biec leśnymi duktami, może nie trafimy na Rosjan.
- Biegniemy do obozu na Lipniak tak?
- Przypomniałeś sobie?
- Nie, czytałem o… nie ważne po prostu wiem.
- Dziwak z ciebie. Wychodź tu jest właz.
Podniosłem drewniany właz i odrzuciłem go na bok.
- Czekaj ja wyjdę pierwszy i się rozejrzę czy nikt… - Nie kończąc nawet zdania wyskoczył jednym podskokiem podpierając się na rękach o brzegi wyjścia.
- Chodź, nikogo nie ma – powiedział wyciągając do mnie rękę.
- Daleko jeszcze? Cały czas będziemy biegli?
- Musimy szybko dostarczyć tę wiadomość a mamy opóźniania.
- Dlaczego nie masz konia, jeżeli ta wiadomość musi być tak szybko dostarczona?
- Na koniu byłbym widoczny dla patroli, po to są nam te tunele… - przestał na chwilę mówić. - Nie powinienem ci tego mówić ale i tak już widziałeś – westchnął. – Gdyby nie ty, wiadomość byłaby już dostarczona. Ale jesteśmy już blisko.
Wszędzie w koło były bagna, my szliśmy przejściami między nimi - musiał bardzo dobrze znać teren. W oddali zobaczyłem kilka ognisk i dużo ludzi.
- To już chyba obozowisko prawda? – Zapytałem.
Nic nie odpowiedział tylko przyspieszył kroku. Pierwszego spotkanego zapytał:
- Gdzie dowódca? Ja z wiadomością.
- Tam, gdzie zawsze – odpowiedział pytany, patrząc na mnie.
- Chodź szybko – powiedział.
Wszyscy wokół siedzieli przy ogniskach, jedni gotowali w zawieszonych nad ogniskami garnkach jedzenie, inni odlewali ołowiane kule, jeszcze inni ostrzyli swe kosy. Wszystko to, co czytałem o tym obozie i powstaniu, ich broń, ubrania, wszystko to teraz widziałem na własne oczy. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Rozglądasz się jak szpieg, nie radze ci… - zagroził mi.
- Ja tylko… nic, nic – odpowiedziałem.
- Zaczekaj tu, ja idę do pułkownika.
Zatrzymałem się a on poszedł dalej.
- Nawet nie zapytałem o jego imię – pomyślałem.
Wszystkie oczy były skierowane na mnie, czułem się jak jakiś obcy. Zza drzewa wyszedł do poznanego przeze mnie powstańca pułkownik. Był bardzo podobny do tego z obrazu, który widziałem w książkach. Zaczęli rozmawiać, nie słyszałem co mówią, ale co chwilę pokazywali na mnie, pewnie tłumaczył skąd się tu wziąłem, chociaż to pewnie trudne bo ja sam tego nie wiem. Powstaniec dał pułkownikowi list, Krysiński go przeczytał i nagle wydał rozkaz aby się przygotować do walk i być w gotowości. Nie wszystko usłyszałem ale zobaczyłem, że nagle nastąpiło poruszenie, każdy zaczął się pospiesznie przygotować i kompletować broń, już nikt nie zwracał na mnie uwagi.
- Kim jesteś? – Zapytał pułkownik.
Nawet nie zauważyłem kiedy do mnie podszedł.
- Nie wiem – odpowiedziałem.
- Jak to? – zapytał zdziwiony.
- Nie pamiętam.
Powiedziałem tak bo wiedziałem, że nie ma sensu im tłumaczyć, że nie jestem stąd, z tych czasów.
- Źle ci z oczu nie patrzy a każda para rąk do walki się teraz przyda. Wyglądasz na żołnierza więc już na pewno walczyłeś, a tego się nie zapomina. Miałeś strzelbę, kose a może karabin? – zaśmiał się mówiąc o tym ostatnim. – Potrafisz strzelać? – Zapytał.
- Chyba nie… - powiedziałem niezdecydowanie.
- Daj mu jakąś kose i przygotujcie się.
Gdy to powiedział, zdałem sobie sprawę jaki błąd popełniłem, przecież mogłem powiedzieć, że potrafię strzelać to może dostałbym strzelbę… zawsze to lepsze od kosy…
- Trzymaj – mówiąc to, podał mi kosę ostrą jak brzytwa.
- Jak masz w ogóle na imię – zapytałem, wykorzystując okazję.
- Jan.
- Dokąd wyruszamy?
- Dostaliśmy wiadomość od Seweryna Liniewskiego, że Rosjanie wyszli z Radzynia i kierują się w kierunku Parczewa. Jest ich około trzy roty.
Wtedy pułkownik zabrał głos i oznajmił, że następnego dnia wychodzimy i spróbujemy zorganizować zasadzkę na Rosjan. Wtedy skojarzyłem fakty mówili oni o bitwie pod Sosnowicą, czytałem o niej, odbyła się 19 sierpnia 1863 roku, niestety byłą przegrana dla powstańców w dodatku z dużymi stratami.
- Może powinienem ich ostrzec i powiedzieć wszystko co się wydarzy, może postąpią inaczej i wygramy tę potyczkę.
Pobiegłem do pułkownika Krysińskiego.
- Możemy pomówić pułkowniku?
- Nie mamy czasu, musimy obmyśleć plan na jutro a poza tym powinieneś odpocząć. Może znowu dostaniesz w głowę i pamięć wróci – zaśmiał się.
- Ja właśnie w sprawie jutrzejszego dnia. Ja wszystko pamiętam, nie możemy ich jutro zaatakować, przegramy - mówiłem z pośpiechem.
- Nie mów tak! Nie wolno! Trzeba wierzyć w wygraną. Zapamiętaj to i lepiej już idź - powiedział to oschłym tonem a nawet z pewną złością.
- Oni będą mieć armaty panie pułkowniku.
- Skąd to możesz wiedzieć nawet w wiadomości nic o tym nie było. A poza tym armaty też nam się bardzo przydadzą, więc jak je będą mieli to je zdobędziemy. Idź już!
Zrozumiałem, że nie mam tu nic do powiedzenia i go nie przekonam. Poszedłem więc jak wszyscy odpocząć przy ognisku.
Część IV 19.08.1863
Wszyscy zaczęli się zbroić, brać potrzebne rzeczy i broń. W końcu wyruszyliśmy. Próbowałem przekonać jeszcze Jana aby pomówił z pułkownikiem, opowiedziałem mu o wszystkim skąd jestem, jak się tu znalazłem, że wiem co się stanie. Ale niestety, po tym wszystkim co mu powiedziałem wziął mnie tylko za obłąkanego i zasugerował abym nie opowiadał tego nikomu więcej. Zlekceważyłem to, pobiegłem do dowódcy i opowiedziałem mu tylko o przebiegu samej bitwy, jak się potoczy, że będziemy się odwracać bo siły nieprzyjaciela będą o wiele większe. Że wyda rozkaz dla 50 jeźdźców aby dotąd utrzymywali ogień aż on z piechotą oddalą się na bezpieczną odległość. Mówiłem mu to wszystko nie pozwalając mu dojść do słowa. Ale nagle przebił się z gniewem.
- Won! I lepiej żebym nie widział jak zdradzasz bo zaczynam mieć wątpliwości co do tego kim jesteś… - mówił przez zęby
Wróciłem do szeregu i usłyszałem od Jana:
- Mówiłem ci… nie posłuchałeś. Wygramy to, zobaczysz, nie lękaj się.
Nic już nie powiedziałem szedłem i myślałem w ciszy. Zaczynałem wariować
- Może piszemy nową historię, może jednak teraz wygramy. Mam dość, po prostu włączę się do walk i przestane myśleć o wszystkim innym.
Morale wśród powstańców były znakomite, śmieli się, żartowali, byli w stu procentach gotowi do walki. Doszliśmy na miejsce, ustawiliśmy się tak jak było to zaplanowane i czekaliśmy.
Ujrzeliśmy nagle wroga, szli szóstkami z piechotą kozaków na czele. Byli przygotowani do walki, wiedzieli, że mogą być atakowani. Pułkownik wydał rozkaz, huknęły strzelby i karabiny. Nastąpił krótki popłoch u wroga lecz szybko ustawili się do walk i obserwowali skąd doszły strzały. Wtedy ujrzeliśmy ich potęgę, mieli dużą przewagę liczebną. Padł drugi rozkaz, znowu zabrzmiały strzały a wraz z ich dźwiękiem wybiegliśmy z kosami na wroga. Wywiązała się walka. Nagle zza piechoty wroga wynurzyły się dwie armaty. Spojrzałem w stronę pułkownika patrzyliśmy sobie w oczy, nagle dał się usłyszeć huk armat, jeźdźcy i piechota zaczęli nas otaczać.
- Odwrót! – Krzyczał Krysiński z żalem.
Wszyscy zaczęli biec z powrotem w stronę lasu. Kule świstały nieprzerwanie od strony wroga. Z naszej tylko nieliczni powstańcy ładowali znowu strzelby i oddawali strzały. Huk armat był najgorszy, mroził krew w żyłach. Poczułem, jak jedna z karabinowych kul z głośnym gwizdem przeleciała mi nad głową. Wbiegliśmy do lasu, schowałem się za drzewo, tutaj już częściej zaczęły padać strzały z naszej strony. Żołnierze zza drzew próbowali jeszcze na koniec choć trochę osłabić wroga. Spojrzałem w lewą stronę i ujrzałem jak Jan dostał w nogę. Chciałem do niego biec i w tym momencie kula karabinowa uderzyła w drzewo za którym stałem posypała się kora, brakowało tylko kilku centymetrów. Jana pochwycili inni powstańcy pod ręce i zaczęli z nim biec. Biegliśmy dalej, Rosjanie zostali z tyłu, słychać było już tylko huk strzałów na oślep. Uformowaliśmy się. Krysiński spojrzał w moją stronę i rzekł.
- Miałeś rację, skąd wiedziałeś? – mówił załamany
Lecz nagle dogoniła nas sotnia kozaków. Byliśmy znowu w niebezpieczeństwie. Krysiński wydał rozkaz Kamińskiemu aby ten z 50 jeźdźcami tak długo powstrzymywał kozaków, aż on z piechotą oddali się na bezpieczną odległość i w niedostępne dla wroga miejsce. Zobaczyłem rannego jeźdźca, podbiegłem do dowódcy i powiedział aby wydał rozkaz żebym go zastąpił.
- Jesteś tego pewien? – zapytał.
- Tak. On bardziej ci się przyda w walkach jak wydobrzeje niż ja.
Popatrzył mi w oczy i powiedział:
- Dziwnym człowiekiem jesteś, przewidziałeś co się stanie, to niemożliwe…
- Nie mamy czasu. Niech pułkownik wyda rozkaz – przerwałem.
Zastąpiłem go, wskoczyłem na konia, jeździć umiałem bo wiele już razy w życiu miałem okazję. Chciałem ruszyć ale Krysiński złapał mnie za rękę i wcisną do ręki jego krzyżyk z Jezusem. Skinął głową i powiedział:
- Walcz i wracaj do nas.
Ruszyłem, próbowaliśmy z oddziałem jak najdłużej walczyć z kozakami. Przez długi czas nam się to udawało. Nawet zdołaliśmy ich okrążyć pomimo mniejszej liczebności, za wszelką cenę nie pozwalaliśmy im ruszyć w pościg za wycofującą się piechotą. Po długich walkach Kamiński wydał rozkaz odwrotu, uznał, że Kozacy nie ruszą już w pościg za piechotą. Zawróciłem konia i nagle poczułem znowu silne uderzenie w głowę. Spadłem z konia, widziałem jednym okiem jak powstańczy jeźdźcy odjeżdżają oglądając się w moją stronę, nic nie mogli już zrobić, kilkanaście kozaków już mnie otoczyło. Zacisnąłem wtedy krzyż mi podarowany, zobaczyłem strzelbę przed głową i nagle poczułem jakby deszcz, obraz zaczął się rozmazywać, zamknąłem oczy…
Część V 18.08.2014
Otworzyłem jedno oko zobaczyłem promienie słońca, zieleń traw.
- Umarłem? – Pomyślałem.
Poczułem na policzku znowu jakby deszcz, to pies zaczął mnie lizać po twarzy. Zerwałem się na równe nogi.
- Zwariowałeś! – zawołałem wycierając bluzką policzek.
Puściłem bluzkę, coś wypadło mi z ręki i stuknęło o buta. Podniosłem to, był to krzyżyk z Jezusem, ten sam, który dał mi Karol Krysiński…
Wojciech Kostecki