Kategorie

Zaginiony portret - cz. 1 - Adamczewski Leszek


Rosjanie mają a raczej mieli Bursztynową Komnatę. My mieliśmy portret młodego mężczyzny, namalowany dwieście lat przed powstaniem owej komnaty. Oba te skarby kultury w tajemniczych okolicznościach zaginęły pod koniec drugiej wojny światowej.




Fot.:ARCHIWUM


Fot.:TV

Była środa, 17 stycznia 1945 roku. Pięć dni wcześniej na froncie wschodnim ruszyła gigantyczna ofensywa Armii Czerwonej i podporządkowych jej dowództwu jednostek 1. Armii Wojska Polskiego. Kraków, stolica Generalnego Gubernatorstwa, znalazł się na bezpośrednim zapleczu frontu.

Do tego dnia doktor Hans Frank przygotowywał się od dawna. Latem poprzedniego roku, gdy Rosjanie dotarli do Warszawy, polecił, by najcenniejsze dzieła sztuki zgromadzone w zamku wawelskim, oficjalnej siedzibie gubernatora generalnego, wywieźć w bezpieczniejsze okolice. Wybór padł na znajdujący się długo poza zasięgiem alianckich bombardowań Dolny Śląsk, a ściślej na zamek Manfreda von Richthofena w Seichau, czyli w dzisiejszym Sichowie.

Po wojnie znaleziono dokument, w którym Wilhelm Ernst Palezieux, specjalny pełnomocnik do spraw zabezpieczenia skarbów sztuki i dóbr kultury w GG, 25 sierpnia 1944 roku pisał do szefa Urzędu Administracji Generalnego Gubernatorstwa: ,,Pozwalam sobie doręczyć Panu w załączeniu listę przedmiotów artystycznych, które osobiście przewiozłem samochodem do zamku Seichau, powiat Jauer (obecnie Jawor przyp. L. A.) na Dolnym Śląsku. Oprócz wymienionych w niej czternastu pozycji, wysłano na życzenie Pana Gubernatora Generalnego do Seichau trzy wagony kolejowe wartościowych dzieł sztuki, stanowiących większą część tego, co znajdowało się w piwnicach zamku''.

Czyli dodajmy krakowskiego Wawelu. Ale bardziej interesująca dla ludzi szukających po wojnie skarbów kultury była załączona do pisma Palezieuxa lista, na której figurowały między innymi ,,Dama z gronostajem'' Leonarda da Vinci, ,,Nadchodząca burza'' (czyli ,,Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem'') Rembrandta i jego ,,Autoportret'' oraz ,,Ukrzyżowanie'' Rubensa. Na liście nie było natomiast ,,Portretu młodzieńca'' Rafaela.

Pechowy obraz

Rozpoczynał się wiek XIX. Książę Adam Jerzy Czartoryski, który jeszcze niedawno brał udział w powstaniu kościuszkowskim przeciwko Rosji, pogodził się z carycą Katarzyną II, a nawet zaprzyjaźnił z jej wnukiem, przyszłym carem Aleksandrem. Romans księcia z żoną Aleksandra sprawił, że musiał opuścić on dwór petersburski. Z Rosji wyjechał jednak nie jako banita, lecz w randze... ambasadora carskiego przy królu Sardynii.

Przebywając we Włoszech, najprawdopodobniej w 1801 roku, w Wenecji od rodziny Giustinianich kupił portret młodego mężczyzny pędzla żyjącego w latach 1483-1520 Rafaela Santi. Ten obraz wraz z nabytą w tym samym mniej więcej czasie ,,Damą z gronostajem'' były prezentem dla matki księcia Izabeli z Flemingów Czartoryskiej, miłośniczki sztuk pięknych, która w swym pałacu w Puławach stworzyła znaną w ówczesnej Europie kolekcję obrazów. Jej ozdobą były wspomniane dzieła Rafaela i Leonarda oraz wymieniony przez Palezieuxa obraz Rembrandta ,,Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem''.

Nawiązując do ,,Portretu młodzieńca'', Monika Kuhnke w czasopiśmie ,,Cenne, Bezcenne, Utracone'' (numer 2 z 1997 roku) napisała: ,,Wydarzenia historyczne sprawiły, że obraz ten od momentu pojawienia się na ziemiach polskich w pierwszych latach XIX wieku do tragicznego roku 1939 był przez właścicieli wielokrotnie przewożony i ukrywany dla zabezpieczenia przed rekwizycją lub zniszczeniem''.

Galicyjska Sieniawa, gdzie przez osiem lat arcydzieło to zamurowane było w alkowie opuszczonego pałacu, później Drezno, Paryż, Londyn, znowu Paryż i wreszcie Kraków to miejsca pobytu obrazu Rafaela w XIX i pierwszych latach XX wieku. W 1914 roku najcenniejsze obrazy z kolekcji Czartoryskich, w tym ,,Portret młodzieńca'', przekazane zostały Galerii Drezdeńskiej w depozyt. I tam przetrwały lata pierwszej wojny światowej.

W 1920 roku Czartoryskim udało się odzyskać depozyt, chociaż doktor Hans Posse, dyrektor Galerii Drezdeńskiej, niezbyt chętnie zwrócił 55 obrazów, które natychmiast przewieziono do Krakowa.

Dziewiętnaście lat później, gdy nad Europą znowu zaczęły się zbierać czarne chmury, Drezno jako miejsce zabezpieczenia najcenniejszych dzieł sztuki z kolekcji Czartoryskich nie wchodziło już w rachubę. Księżna Maria Ludwika chciała je zostawić lub ukryć w Krakowie, ale przeważyło zdanie emerytowanego generała Mariana Kukiela, dyrektora Muzeum Czartoryskich, zaakceptowane przez księcia Augustyna od 1937 roku prawnego właściciela krakowskich zbiorów. Przewieziono je do Sieniawy, w tym w specjalnej skrzyni ozdobionej literami LRR obrazy Leonarda, Rembrandta i Rafaela. Skrzynię tę wraz z innymi skarbami zamurowano w pałacowej oficynie.

Rabowali złoto

Hitlerowski Wehrmacht wkroczył do Sieniawy 15 września 1939 roku. Miejscowy młynarz o nazwisku Sauer zdradził żołnierzom lokalizację skrytki, a ci rozbili ścianę i zrabowali to, co wydawało im się najcenniejsze, przede wszystkim złoto królewskie. Rozbito też skrzynię oznaczoną literami LRR, ale gdy żołnierze zobaczyli, że znajdują się w niej tylko obrazy, porzucili
je. Marek Rostworowski w opracowaniu ,,Wojenne i powojenne losy skarbów narodowych'' pisał: ,,Obraz Leonarda, uszkodzony butem, stał oparty o półkę, na półce leżał obraz Rafaela i inne''.

I taki też widok zastała Zofia Szmit, gospodyni Czartoryskich, gdy 18 września udało się jej wejść do oficyny. U dowódcy stacjonującego tam pododdziału Wehrmachtu wystarała się o zgodę zrazu na zabezpieczenie skrytki, a nieco później na wywiezienie pozostałych skarbów do pałacu Czartoryskich w leżących bardziej na zachód Pełkiniach. Czas na ewakuację
był bowiem najwyższy. 27 września do opuszczonej przez Niemców Sieniawy wkroczyła Armia Czerwona.

W połowie października 1939 roku w pałacu w Pełkiniach zjawili się funkcjonariusze gestapo z tworzonej akurat placówki w Rzeszowie i skonfiskowali wszystkie przywiezione z Sieniawy dzieła sztuki. Wkrótce potem w Pełkiniach pojawił się Kai Mühlmann, który przedstawił się jako specjalny pełnomocnik do spraw zabezpieczenia dzieł sztuki i dóbr kultury.
Ale tego, czego szukał, w pałacu już nie było. Służba skierowała go do Rzeszowa.

Tam z rąk gestapowców, po krótkich targach i sprawdzaniu jego pełnomocnictw, Mühlmann odebrał trzy najcenniejsze obrazy z kolekcji Czartoryskich i przewiózł je do Krakowa.

Nie zagrzały tam długo miejsca. Rychło ,,Portret młodzieńca'', ,,Damę z gronostajem'' i ,,Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem'' zdeponowano w magazynach berlińskiego Kaiser-Friedrich Museum. Obrazami zainteresował się bowiem znany nam już doktor Hans Posse. Ten sam, który niezbyt chętnie zwrócił je Czartoryskim po pierwszej wojnie światowej.

Intryga Hansa Franka

W połowie 1939 roku Adolf Hitler mianował Possego swoim specjalnym pełnomocnikiem do spraw muzeum w Linzu. Po zwycięskiej wojnie Albert Speer miał zbudować tam, w rodzinnych stronach führera, największe w świecie muzeum, zasobniejsze od paryskiego Luwru, londyńskiej National Gallery, nowojorskiego Metropolitan Museum i Ermitażu z ówczesnego Leningradu. Posse najprawdopodobniej planował włączyć te obrazy do zbiorów muzeum w Linzu, ale wczesną jesienią 1940 roku stało się coś, czego nigdy do końca nie
wyjaśniono. Obrazy bowiem wróciły do okupowanego Krakowa, by zdobiły rezydencje Hansa Franka.

,,Ponoć Hitler miał właśnie te obrazy podarować Frankowi, co jest jednak mało prawdopodobne'' napisała Monika Kuhnke we wspomnianym artykule. Zapewne sam Frank chciał, by obrazy te zdobiły Wawel i jego rezydencję w Krzeszowicach. Poprzez swoich współpracowników lub dzięki zakulisowym intrygom po prostu załatwił powrót obrazów do Krakowa, a schorowany doktor Posse (zmarł on w 1942 roku) zgodził się na to, wiedząc, że jest to rozwiązanie tymczasowe. Kai Mühlmann zeznał bowiem na procesie norymberskim, że ,,wielka trójka'' jak nazwał te obrazy ,,nigdy nie znalazła się w katalogach Linzu, ale nie ma wątpliwości, że trafiłaby tam, gdyby Niemcy wygrały wojnę''.

Do dziś nie ustalono, czy gdy 17 stycznia 1945 roku Hans Frank uciekał z Krakowa w jego Mercedesie znajdował się ,,Portret młodzieńca'' Rafaela...

autor tekstu:LESZEK ADAMCZEWSKI - źrodlo