Zagubiony górski klejnot
Tylko nieliczni jeszcze wierzą w lepsze dla Sokołowska czasy. Gdyby ze zdewastowanego grobu w sokołowskim parku wstał doktor Hermann Brehmer, nie poznałby uzdrowiska, które półtora wieku temu założył. A gdyby zobaczył ruinę monumentalnego sanatorium, które zbudował, pewnie rozpłakałby się, chociaż do mazgajów się nie zaliczał. Jednego możemy być pewni. Brehmer nie uwierzyłby, że do tego wszystkiego doprowadzili rodacy jego matki. Miał o Polakach lepszą opinię...
Sanatorium ,,Grunwald'', kiedyś duma Sokołowska, popadło w ruinę nie bez winy ludzi.
Fot.:2X LESZEK ADAMCZEWSKI
Jeszcze dzisiaj można w Sokołowsku zobaczyć resztki świetności uzdrowiska, które było wzorem dla założycieli Davos.
To nie jedyna tu perła, którą zniszczono powiedział mi latem zaprzyjaźniony eksplorator z Dolnego Śląska ale tej naprawdę mi żal. Polska to bardzo bogaty kraj, jeśli pozwala na zgubienie autentycznego klejnotu. Byłem tam niedawno i krew mnie zalewa, gdy przypomnę sobie ten obraz nędzy i rozpaczy.
Mnie zaś przypomniało się inne wydarzenie. W lutym 1978 roku w sanatorium ,,Grunwald'' w Sokołowsku I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Wałbrzychu Jerzy Grochmalicki uroczystym obiadem podejmował nas dziennikarzy z Klubu Publicystów Górniczych SDP. Usłyszeliśmy między innymi o szeroko zakrojonych planach ożywienia takich pereł Ziemi Wałbrzyskiej jak Sokołowsko. Przyszłość tej miejscowości lokalne władze widziały przede wszystkim w rozwoju sportów zimowych. Kelnerzy roznosili zimną wódkę, stoły uginały się od jadła, ale rzeczywistość już skrzeczała. Za dwa i pół roku runie mit ,,drugiej Polski'' Edwarda Gierka. A przy okazji częściowo zniszczono też pierwszą...
Metoda doktora Brehmera
I chociaż wielokrotnie drogi moich reporterskich wędrówek szlakami tajemnic drugiej wojny światowej ocierały się o okolice Sokołowska, dopiero ćwierć wieku po tamtym uroczystym obiedzie przyjechałem do tej sudeckiej miejscowości. Wjeżdżając doń, telefony komórkowe automatycznie zaczęły odbierać sygnały z czeskich nadajników. To zaiste wymowny symbol tego, co za chwilę zobaczę. Polska o Sokołowsku zapomniała. Z uzdrowiska, które było wzorem dla odkrywców Davos i Zakopanego, pozostały nędzne resztki.
Był rok 1849. Do leżącej w górskiej kotlinie wioski Görbersdorf przyjechała na wypoczynek hrabina Maria von Colomb. Urzekła ją ta wioska z alpejskim klimatem. I rychło zaproponowała swemu szwagrowi, doktorowi Hermannowi Brehmerowi, by w Görbersdorfie utworzył uzdrowisko podobne do kurortu Jesenik na Morawach, gdzie hrabina się wcześniej leczyła.
Doktor Brehmer był specjalistą chorób płuc i pierwszym lekarzem, który uważał gruźlicę za chorobę uleczalną. Propozycja hrabiny von Colomb dawała mu zatem niepowtarzalną szansę wypróbowania swej metody. I udowodnienia niedowiarkom, że gruźlica rzeczywiście może być uleczalna.
Recepta doktora Brehmera była prosta i nadzwyczaj skuteczna. Długie spacery w odpowiednim klimacie i specjalna dieta. Uważał nawet, że w kuracji ważny jest nie tyle preferowany przez lekarzy klimat śródziemnomorski, co wysokość miejsca leczenia suchot. 550 metrów nad poziomem morza było jego zdaniem wysokością optymalną.
Warunek ten spełniało Görbersdorf, gdzie w 1855 roku Brehmer otworzył pierwsze sanatorium. I szybko przyszły sukcesy w leczeniu gruźlicy oraz towarzysząca temu sława. Görbersdorf stało się modne nie tylko w Prusach, ale w całej Europie. Wkrótce też w wielu krajach zaczęły powstawać sanatoria wzorowane na tym sudeckim uzdrowisku, z których najbardziej znanym stało się szwajcarskie Davos.
Po siedmiu latach funkcjonowania sanatorium, doktor Brehmer zafundował sobie i pacjentom nowy budynek, który przez wiele lat był symbolem Görbersdorfu. Gigantyczny obiekt w kształcie zamku o eklektycznej architekturze, pełen tarasów i balkonów, mieścił nawet ogród zimowy i halę spacerową.
W 1945 roku, gdy Dolny Śląsk znalazł się w granicach Polski, sanatorium to otrzymało nazwę ,,Grunwald''.
Z pacjenta asystent
W 1874 roku na leczenie do Görbersdorfu przyjechał młody, bo 25-letni polski lekarz Alfred Sokołowski. Gdy pomyślnie zakończyła się kuracja, doktor Brehmer zaproponował mu asystenturę. Sokołowski się zgodził i przez sześć lat pomagał właścicielowi sanatorium, jednocześnie poznając jego metodę leczniczą.
Matką Hermanna Brehmera była Polka i stąd jego sympatia dla Polaków, którzy w drugiej połowie XIX wieku licznie przyjeżdżali do Görbersdorfu i co ważne dobrze się tu czuli. Przeważali Polacy z Wielkopolski, ale bywali też warszawiacy. Na przykład w 1873 roku, a więc jeszcze przed przyjazdem doktora Sokołowskiego, na 706 gości aż 110 to byli Polacy. Zmieniło się to po śmierci założyciela uzdrowiska w 1889 roku. Przez jego następców Polacy nie byli już mile widziani.
Największy rozkwit uzdrowiska przypadł na przełom XIX i XX wieku. Ominęła go wojna światowa, zwana dziś pierwszą. W latach międzywojennych Görbersdorf nie zaliczało się już do najsławniejszych uzdrowisk niemieckich, chociaż nadal było ważnym ośrodkiem leczenia chorób płuc, dysponując pięcioma sanatoriami, dwoma hotelami oraz ośmioma pensjonatami.
No i 74 hektarami przepięknych parków z egzotyczną roślinnością, altankami i licznymi rzeźbami. Wszak długie spacery i wdychanie świeżego powietrza stanowiły ważną część kuracji.
W latach trzydziestych wraz z hitlerowcami w Görbersdorfie pojawiło się nowe. Do uzdrowiska wkroczyły sporty zimowe. Wybudowano skocznię narciarską, trenowała tu narciarska drużyna olimpijska Niemiec.
W końcowym okresie drugiej wojny światowej w dawnym sanatorium doktora Brehmera funkcjonował lazaret wojskowy, a uzdrowisko znalazło się w samym centrum piekła. Z jednej strony w niedalekich Górach Sowich budowano gigantyczną, częściowo podziemną Kwaterę Główną Führera, gdzie codziennie w wypadkach lub pod razami esesmanów ginęli ludzie. Ginęli też z drugiej strony uzdrowiska, w pobliskim Mieroszowie (Frydlant), gdzie również więźniowie miejscowej filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen w skałach
wzgórza drążyli tajemnicze sztolnie.
Do zagubionego w górskiej kotlinie Görbersdorfu pierwsze patrole czerwonoarmistów dotarły po 10 maja 1945 roku. Ciężkie samochody rozjechały parkowe alejki, a kilkudziesięciu żołnierzy śmiertelnie zatruło się... paliwem lotniczym, które uznano za alkohol. Nie na zawsze?
W ekipie administracji polskiej, która przejęła Görbersdorf, znalazł się ktoś, kto dobrze znał historię uzdrowiska. Bo od razu nazwano je Sokołowskiem dla upamiętnienia polskiego asystenta doktora Brehmera, założyciela w 1908 roku Polskiego Towarzystwa Przeciwgruźliczego, późniejszego profesora uniwersytetów: Jagiellońskiego i do śmierci w 1924
roku Warszawskiego.
W zniszczonej przez wojnę Polsce, gdzie gruźlica długo jeszcze dziesiątkowała ludzi, dolnośląskie uzdrowiska mogły odegrać ważną rolę. I częściowo odegrały, ale tego bogactwa nie potrafiono właściwie wykorzystać. Ani też chronić przed szabrownikami, bo ci trafili również do Sokołowska, wywożąc stąd wszystko, co dało się wynieść lub wyrwać.
Na miejsce wysiedlonej ludności niemieckiej do Sokołowska trafili ludzie zza Buga o innej kulturze i mentalności. Wbrew temu, co twierdziła ówczesna propaganda, ludzie ci przesiedlenie w Sudety traktowali jako etap w powojennej wędrówce ludów. Że przyjechali tu ani nie na swoje, ani nie na zawsze...
To, a także trudne do uzyskania pozwolenia na przebywanie w strefie nadgranicznej i paranoiczny trend do niszczenia materialnych śladów niemczyzny, rychło zaowocowało upadkiem tej perły dolnośląskich uzdrowisk. Krótki okres ożywienia przypadł na drugą połowę lat pięćdziesiątych, po objęciu stanowiska dyrektora uzdrowiska przez doktora Stanisława Dunina.
Rządził on Sokołowskiem przez 39 lat jako udzielny pan i władca. Różnie teraz o nim mówią. Jedni nadal widzą w nim człowieka, który uratował uzdrowisko, chociaż na krótko, inni komunistycznego satrapę, który je ostatecznie zniszczył.
Czy Sokołowsko się jeszcze odrodzi? Nikt dziś nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Ale w lepsze dla uzdrowiska czasy wierzą już chyba tylko nieliczni.