Życie codzienne w podziemnym mieście - Joanna Lamparska
Te podziemia naprawdę kiedyś żyły. Ludzie mieszkali w nich, bawili się, piekli chleb, kochali się i umierali. Tam na górze, twierdzy, bronili się żołnierze. Tu na dole, pod ulicami Kłodzka, można było przeżyć nawet kilka tygodni. Kominki dawały ciepło, w piecach rumieniły się bochenki i bułki, wodę czerpano z wydrążonych tu studni. Nikomu nie groziło zaczadzenie, bo podziemne miasto połączone zostało z naturalnymi ciągami kominowymi kamienic. Głęboko pod kłodzkimi kamienicami było po prostu bezpiecznie. Podziemne miasto pod Kłodzkiem to labirynt połączonych z sobą piwnic. Można nimi przejść chociażby spod twierdzy do wspaniałego kościoła Najświętszej Marii Panny na starówce. Nie od razu podziemia tworzyły długie ciągi. Chodniki powstawały etapami. Najstarsza część lochów pochodzi z XIII wieku. Kłodzko leżało na szlaku handlowym pomiędzy Wrocławiem i Pragą. Ponieważ - nazwijmy to - kontrole celne odbywały się w miastach nadgranicznych, ten obowiązek spoczywał również na Kłodzku.
Z przyczyn strategicznych ograniczone Młynówką, Nysą i Forteczną Górą miasto, nie mogło się rozrastać, nie było też miejsca na składowanie towarów. Mieszczanie wymyślili więc, że należy rozwijać się w głąb. W ten sposób zaczęły powstawać obszerne piwnice i wielokondygnacyjne korytarze. Z przekazów historycznych wiadomo, że w domach bogatych kupców i rzemieślników przez całą długość budynku biegła szeroka sień. Za schodami znajdował się na ogół warsztat lub magazyn. Na górze część mieszkalna. Podziemią więc, tam gdzie było chłodno, można było przechować łatwo psujące się towary. Tu były bezpieczne przed złodziejami, pożarami i innymi kataklizmami. Wąskie, 2- i 3-piętrowe kamienice sięgały w głąb niekiedy nawet do 30 m. Z czasem piwnice zaczęły się rozrastać.
W najbardziej burzliwym dla Kłodzka okresie, w XVII i XVIII wieki, kiedy miasto przechodziło z rąk Austriaków w ręce Prusaków i na odwrót, podziemia okazały się świetnym schronieniem. Tu też instalowano magazyny broni i amunicji. Piwnice zaczęły się łączyć. Ułatwiało to komunikację i życie w okresach zagrożenia. Znacznie wygodniej było podzielić się rolami. Ktoś piekł chleb dla całego sektora, ktoś inny gotował. Podczas wojennej zawieruchy tętniło tu normalne życie. Tyle, że bez słońca.
Przez wieki kłodzkie piwnice pełniły więc różnorakie funkcje. Nadszedł jednak czas, kiedy stały się zagrożeniem...
- Kiedy w czerwcu 1945 roku - wspominał w książce Zbigniewa Święcha Skarby tysiąca lat prof. dr Zbigniew Strzelecki z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej - pierwszy polski burmistrz przejmował władzę w Kłodzku, nie przypuszczał nawet, jakie problemy będą mieli jego następcy, i to już w najbliższych latach. Wtedy, zaraz po wojnie, nic nie zapowiadało kataklizmu. Urok kamieniczek i zaułków zachwycał malowniczością nowych mieszkańców i pierwszych turystów. Miasto przetrwało wszelkie burze dziejowe czasów dawnych, całe wyszło z obu wojen światowych, ale oto już w 1948 roku zaczęło się... Zapadały się całe ulice, pękały ściany domów. Bo to właśnie pod Starym Miastem tkwił nietknięty spadek historii: labirynt pustych lochów, piwnic i wyrobisk podziemnych, zupełnie nierozeznanych. Niegdyś służyły celom obronnym i gospodarczym, a nieremontowane, nigdy niekonserwowane zaczęły się walić, pociągając za sobą obsuwanie się budynków i jezdni. W 1956 roku cześć starówki wyglądała jak po trzęsieniu ziemi: z ewidencji wykreślono 84 - w większości zabytkowe - budynki, a 471 wpisano na listę wymagających natychmiastowego remontu".
To była prawdziwa tragedia. Przepiękna kłodzka starówka należała do najciekawszych w Europie, porównywano ją nawet z krakowską i rzymską. Tymczasem powoli została skazana niemal na zagładę.
Do podziemnego miasta zaczęła wlewać się woda. Spusty były w bardzo złym stanie. To jeszcze przyspieszyło zniszczenie. Lessopodobne podłoże, na którym stoi Kłodzko, pod wpływem wody szybko zaczęło ulegać rozkładowi. To oprócz starości był kolejny z powodów zawalania się wyrobisk - opowiada Ryszard Schneider, przewodnik po podziemiach - Oprócz kamieniczek zagrożony był też zabytkowy kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Do tego po wojnie źle zabezpieczono wyjścia awaryjne i ludzie zaczęli je traktować jak bezpłatne szalety. W połowie lat pięćdziesiątych sytuacja była fatalna. Nie dość, że waliły się kamienice, to jeszcze w ich miejsce stawiano potem bloki, które w żaden sposób nie pasowały do bryły zabytkowej części miasta.
Podziemia obrastały legendami. Niebezpieczne, grożące w każdej chwili zawaleniem stanowiły nieodgadnioną tajemnicę. Ludzie szeptali, że Niemcy ukryli w nich skarby, że znajdują się tam bezcenne depozyty. Ktoś wspominał, że Stare Miasto połączone było z bastionem, ale nikt nigdy nie widział tego przejścia. Samo miasto przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Jak twierdził profesor Zbigniew Strzelecki, zakres i stopień zagrożenia Kłodzka nie miał odpowiednika w całej Europie. Ale w 1958 roku w Kłodzku pojawiła się ekipa speleologów z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Po pierwsze zamierzali zbadać podziemia, po drugie ratować miasto. Niemcy nie zostawili żadnej dokumentacji, żadnych planów, nikt więc nie wiedział, jak rozległe i jak głębokie są podziemia. Pod wrażeniem miejscowych opowieści, speleolodzy zaprosili do współpracy saperów. Godzinami przedzierali się przez groźny, czarny labirynt. Udało im się jednak stworzyć plan dużych fragmentów znajdującego się pod Kłodzkiem miasta. Teraz przyszedł czas na drugi etap. Należało opracować metodę, która pozwoliłaby utrzymać kłodzką starówkę. Tego niezwykłego zadania podjął się prof. Strzelecki, inżynier górniczy z fantazją artysty. Wraz ze swoimi współpracownikami stworzył kompleksową metodę ocalenia miasta.
Po latach, podczas otwarcia podziemnej trasy turystycznej, prof. towarzyszył Zbigniew Święch, autor licznych książek historycznych. Tak opisywał pracę Zbigniewa Strzeleckiego: "Strzelecki dowiódł, że całe podłoże, mówiąc zaś językiem górniczym, "górotwór" żyje i "chodzi", zatem leczenie pojedynczych przypadków jest psu na buty, bo nie wytrzyma próby czasu, bo zabytkowe kamienice starych miast ratuje się nie na kilka lat, lecz na całe pokolenia. Zatem ważna jest góra, ale w procesie ratowniczym jeszcze ważniejszy dół i właśnie od niego należy wszystko zaczynać, traktując podłoże całościowo, całkowicie więc trzeba je sprzęgnąć, spiąć".
Lata ciężkiej pracy, obfitującej nierzadko w dramatyczne momenty -w mieście ciągle waliły się domy - doprowadziły do uratowania Kłodzka. Górnicy zlikwidowali dziesiątki zapadlisk, wypełnili podsadzką podziemne korytarze. Gdyby nie ich praca, być może dzisiaj zamiast wśród urokliwych kamieniczek, spacerowalibyśmy pośród socrealistycznych bloków? Ale prof. Strzeleckiemu było jeszcze mało. Wpadł na pomysł, żeby część podziemi wyeksponować i stworzyć trasę turystyczną. W tym celu podziemiom należało nadać odpowiedni wygląd. Troszeczkę je podretuszować. I tak wyrobiska obudowane zostały cegłą i łamanym kamieniem, niektóre z przejść dostały portale z piaskowca, pojawiały się schodki, ładnie wyeksponowana została studnia i piece chlebowe.
Uroczyste otwarcie pierwszej tego typu trasy w Polsce, nazwanej Trasą Tysiąclecia Państwa Polskiego, nastąpiło 4 grudnia 1976 roku, w Barbórkę. W podziemiach znalazły się liczne, przedziwne eksponaty. Halabardy, kule to jeszcze nic. W jednym z zakamarków stoją modele dwóch gilotyn, pruskiej i francuskiej. I mimo że podobno każdy jest równy w obliczu śmierci, tu się rnożna dowiedzieć, pod którym nożem ginęło się łatwiej.
Troszkę to makabryczne, ale tak naprawdę kłodzkie podziemia mają w sobie coś... domowego. Może z powodu chlebowych pieców? Może dlatego, że w czasach bogatych kupców ich wielkość była oznaka dobrobytu, a może dlatego, że niekiedy mieszkali w nich ludzie.
więcej na temat interesujących podziemnych obiektów dowiecie się czytając książkę Joanny Lamparskiej - Tajemnicze Podziemia, z której pochodzi publikowany fragment.