Bitwa pod Legnicą
Tego dnia książę śląski Henryk Pobożny zdecydował się wreszcie stoczyć bitwę, która mogła powstrzymać niszczycielski pochód mongolskich wojsk Pajdara. Do tego czasu wschodni wojownicy spalili po drodze setki małopolskich i śląskich wsi, nie oszczędzili Krakowa i Wrocławia. Szlak przemarszu znaczyły nie tylko zgliszcza, ale także pustka po wziętych do niewoli mieszkańcach.
Czemu Henryk zwlekał tak długo? Armia Pajdara była tylko pomocniczą siłą wojsk Batu-chana, który przygotowywał uderzenie na Węgry. Pajdar miał za zadanie uniemożliwić polskim rycerzom przyjście z pomocą Węgrom. Nie znamy dokładnej liczby tatarskich wojowników, jednak ich okrutne zachowanie, dziwaczny wygląd i odnoszone sukcesy musiały sprawiać wrażenie, jakby przybyła sama armia piekieł. Z tego względu najpotężniejszy wówczas książę na naszych ziemiach, wciąż podzielonych przez rozbicie dzielnicowe, postanowił nie ryzykować starcia, póki nie otrzyma potężnych posiłków z krajów chrześcijańskich. Na pomoc przybyły zakony rycerskie — templariusze i Krzyżacy, wówczas jeszcze nasi przyjaciele. Henrykowi udało się skoncentrować polskie rycerstwo Śląska i Małopolski. Z posiłkami spieszył także król czeski Wacław I, jednak w pół drogi zdradził Henryka i zajął bezpieczne stanowiska na przełęczach sudeckich.
Gdy pewne stało się, że Czesi nie przybędą, Henryk postanowił stoczyć bitwę. Jego najsilniejszym atutem była ciężka jazda, opancerzeni rycerze, którzy bez wyciągania miecza mogli tratować Mongołów na krępych konikach. Niestety, armia Pajdara miała w zanadrzu broń znacznie skuteczniejszą - była nią doskonała organizacja. Umożliwiła ona tatarskiemu wodzowi przeprowadzenie manewrów, o których Henryk nie mógł nawet marzyć: dywersji, udawanych ucieczek, sprawnego okrążania. Gdy Mongołowie rozbili rycerzy zakonnych i hufiec racibosrko-opolski, książę Henryk miał rzec: "Gorze nam się stało" i z własnym hufcem rzucił się w wir walki. Jego wojska zostały okrążone i wycięte. Głowę księcia, nabitą na włócznię, Tatarzy pokazali załodze legnickiej. Pewni, że rozbici Polacy nie stanowią już zagrożenia, udali się do głównych sił Batu-chana łupiących Węgry. Przedwczesna śmierć księcia Henryka doprowadziła do rozpadu jego państwa i pogłębiła rozbicie dzielnicowe.
KM
Z prof. Jerzym Maroniem
rozmawia Ewa Zientara
Skąd czerpiemy wiedzę na temat bitwy pod Legnicą?
Z dwóch grup źródeł. Podstawowe i najbardziej wiarygodne to te, które powstały wkrótce po bitwie legnickiej, czyli w drugiej połowie XIII wieku. Należą do nich roczniki śląskie i krakowskie - rocznik cystersów henrykowskich i rocznik wrocławski dawny. Kilka lat po bitwie powstała relacja niezidentyfikowanego przez historyków człowieka, znanego tylko z pierwszej litery imienia, który towarzyszył poselstwu papieskiemu do chana Mongołów. Człowiek ten nazywał się C. de Bridia, czyli z Bridii. Nie wiadomo, czy chodzi o Brzeg, Bardo czy Brel w Holandii, ponieważ nazwę miejscowości interpretuje się na różne sposoby. Relacja nosi tytuł Hystoria Tartarorum i jest niezwykle interesująca, ponieważ powstała około sześciu lat po bitwie. Wiemy, że papieskie poselstwo do chana odbyło się w 1247 roku. Najprawdopodobniej C. de Bridia znał język mongolski i dzięki temu uzyskał od przebywających na dworze chana Mongołów informacje na temat najazdu na Europę Środkową. Dwa rozdziały, czyli - w przypadku źródła średniowiecznego - dwa duże akapity, poświęcone zostały wydarzeniom na terenie Polski.
Drugą grupą źródeł stanowią dzieła późniejsze, przede wszystkim Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego Jana Długosza, powstałe około dwustu lat po bitwie. Problem polega na tym, że choć Długosz najazd Mongołów na Polskę przedstawił niezwykle dokładnie, jego relacja nie została nigdzie potwierdzona. Dlatego toczy się spór, czy Długosza, który pisał w drugiej połowie XV wieku, można w ogóle traktować jako źródło wiedzy na temat wydarzeń z wieku XIII. W wieku XIX dyskutowali to zarówno historycy niemieccy, jak i polscy. Generalnie większość historyków niemieckich z różnych powodów odrzuca Długosza jako źródło informacji o XIII wieku, przede wszystkim ze względu na sposób jego pisania, czyli tak zwane grzechy długoszowe. Natomiast większość historyków polskich Długosza akceptuje, chociaż są też tacy, którzy go zdecydowanie odrzucają. Osobiście zaliczam się do tych ostatnich.
Do badań nad bitwą legnicką cenna jest również datowana na XIII wiek Kronika wielkopolska autorstwa podkanclerzego na dworze Kazimierza Wielkiego. Część badaczy przypisuje jej autorstwo Janowi z Czarnkowa, co oczywiście od razu przesuwa datę jej powstania prawie o sto lat, na koniec wieku XIV.
Jak to się stało, że Mongołowie dotarli aż pod Legnicę?
Trzeba pamiętać, że połowa XIII wieku to okres rozdrobnienia dzielnicowego w Polsce. Granica wschodnia przebiegała mniej więcej tak jak obecnie. W końcu lat trzydziestych Mongołowie podporządkowali sobie księstwa ruskie, Kijów został zdobyty 6 grudnia 1240 roku. W związku z tym podstawa inwazji mongolskiej na Polskę była przesunięta daleko na zachód. Dlatego Mongołowie po przekroczeniu Wisły stosunkowo łatwo mogli dostać się na tereny środkowej Polski. Kronika wielkopolska wymienia, że najazd ogarnął Kujawy, Małopolskę i Śląsk. Nie jest jasno określone, w jakiej kolejności zajmowano poszczególne ziemie - w przypadku najazdów mongolskich obraz w źródłach trzynastowiecznych jest mało precyzyjny. Natomiast trzeba pamiętać o tym, że atak na Polskę był uderzeniem pomocniczym. Główne natarcie przeznaczone było na Nizinę Panońską, czyli na Węgry. Wyprawa na Polskę była dywersją od północy, mającą na celu zapobieżenie temu, by książęta polscy, przede wszystkim Henryk Pobożny, udzielili pomocy Węgrom. Strategiczny wywiad Mongołów funkcjonował świetnie. Zdawali sobie oni sprawę z powiązań politycznych i dynastycznych pomiędzy książętami polskimi, zwłaszcza Henrykiem Pobożnym, królem czeskim Wacławem i królem Belą IV Węgierskim. Dlatego korpus, czyli tumen mongolski - dziesięć tysięcy wojowników - który wkroczył na ziemie polskie, miał na celu przede wszystkim takie sparaliżowanie działań, aby nie dopuścić do udzielenia pomocy Węgrom.
Jak wyglądał przebieg bitwy?
Nic właściwie na ten temat nie wiemy. Fragment zawarty w relacji C. De Bridii jest króciutki: "Natomiast Tatarzy posuwając się dalej w kierunku Śląska starali bić się z Henrykiem, w owym czasie najbardziej chrześcijańskim księciem tych ziem. Otóż w chwili, gdy jak sami przedstawili to bratu Benedyktowi... - był to inny dominikanin, który towarzyszył poselstwu od papieża - ...pragnęli odstąpić z pola bitwy. Raptem zupełnie nieoczekiwanie szyki chrześcijan zwróciły się do ucieczki. Wówczas to pojmali Tatarzy księcia Henryka, ograbiwszy go doszczętnie, kazali mu klęknąć do egzekucji przed zwłokami księcia zabitego uprzednio w Sandomierzu... - czyli oczywiście wodza mongolskiego - ...Głowę jego dostarczyli przez Morawy do Batu-chana... - formalnego dowódcy całej wyprawy mongolskiej na zachód - ...po czym rzucili na wprost innych odciętych głów".
Mamy tu więc do czynienia z ciężkim starciem. W początkowej fazie bitwy wydaje się, że wojsko Henryka Pobożnego uzyskało przewagę. Można to zrozumieć, zważywszy, że był już 9 kwietnia, natomiast działania wojenne Mongołowie zaczęli w marcu i w międzyczasie ponieśli ciężkie straty w rejonie Sandomierza. W związku z tym mieli zapewne mniej wojowników niż początkowe dziesięć tysięcy - być może było ich około sześciu-siedmiu tysięcy. Ponieważ ich zadaniem było przede wszystkim niedopuszczenie do udzielenia pomocy Węgrom ze strony Henryka Pobożnego i Wacława Czeskiego, nic dziwnego, że chcieli się wycofać z pola bitwy. Ale akurat wtedy nastąpił moment krytyczny, walczący po stronie przeważającej wpadli bowiem w panikę. Takie wypadki zdarzały się często w różnych armiach, nie tylko w bitwach średniowiecznych. Wówczas pojmano Henryka Pobożnego, który następnie został ścięty. Jak pisze de Bridia, głowę księcia Mongołowie przewieźli na Węgry i rzucili na stos innych głów chrześcijańskich u stóp Batu-chana.
Oczywiście Długosz opisał bitwę bardzo dokładnie, przedstawiając między innymi podział sił polskich na cztery hufce, które po kolei wchodziły do akcji. Kronikarz wskazuje dwa momenty kulminacyjne. Pierwszy, kiedy jeden z hufców księcia opolskiego Mieszka Otyłego rzucił się do ucieczki, a Henryk wprowadził do walki swój rezerwowy, odwodowy hufiec. Drugi zwrot nastąpił wówczas, gdy oddziały książęce co prawda przeważały, ale Mongołowie zaczęli dymić nad polem bitwy, co doprowadziło polskich rycerzy do omdlewania rąk i utraty wzroku. W efekcie rycerstwo polskie zostało rozbite. To jest tak zwany atak gazowy pod Legnicą w ujęciu Długosza.
A co Pan Profesor o tym sądzi?
To jest oczywista konfabulacja. Po opublikowaniu pod koniec XIX wieku pracy znakomitego polskiego mediewisty Aleksandra Semkowicza przebadano fragment dzieła długoszowego opowiadający o bitwie legnickiej. Zrobili to również zwolennicy Długosza, między innymi Gerard Labuda, nestor naszych historyków, wskazując na błędy, które popełnił kronikarz. Z punktu widzenia dziewiętnastowiecznej czy dzisiejszej nauki historycznej są to pomyłki dyskwalifikujące. Prof. Labuda uważa, że opis Długosza jest zbyt dokładny, aby mógł być wymyślony. W związku z tym zasugerował, że Długosz oparł się na zaginionej kronice dominikańskiej z Raciborza. Z kolei główny oponent prof. Labudy, nieżyjący już świetny mediewista Józef Matuszewski, słusznie zauważył, że zaginione źródła mają jedną wadę: nie istnieją. Zawsze wprawdzie istnieje możliwość, że tekst się odnajdzie - wspomniana Hystoria Tartarorum została znaleziona pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli chodzi o historię XIII wieku, było to odkrycie nieprawdopodobne. W wypadku każdego odnalezionego źródła historyk musi zbadać wiarygodność autora, krąg jego informatorów et caetera. Ale ponieważ tej raciborskiej kroniki nie mamy, nie można przeprowadzić dowodu.
W średniowiecznym piśmiennictwie mamy kroniki, czyli teksty, które zawierają dłuższe fragmenty narracyjne, oraz roczniki, gdzie są tylko suche zapiski. Na przykład w wypadku bitwy legnickiej rocznik wrocławski pisze: "W roku pańskim Tatarzy zabili księcia Henryka i spustoszyli cały Śląsk i Polskę" - i to wszystko. W innej kronice średniowiecznej, nawet z naszego terenu, Wincenty Kadłubek przedstawił bardzo dokładny opis bitwy na Psim Polu, której nie było. Można to tłumaczyć naturalną chęcią popisania się erudycją i umiejętnością pisania, obecnymi u wielu autorów. Poza tym Długosz rzeczywiście popełniał poważne grzechy, to znaczy jeżeli miał jakąś skąpą informację, to ją rozbudowywał, na przykład dopisywał postaciom życiorysy. Pomijam normalne pomyłki, które również dzisiaj zdarzają się historykom, jak przesunięcie fiszki z informacjami pod inny rok. Nie zmienia to faktu, że dzieło Długosza jest wielkie, również w sensie objętości, co oznacza, że musiał sobie radzić z nieprawdopodobną ilością wypisów.
Kto brał udział w bitwie po stronie polskiej?
Wiemy, że do bitwy doszło 9 kwietnia, ponieważ potwierdzają to niezależne od siebie roczniki i kroniki. Bitwę książę Henryk II Pobożny przegrał i w niej zginął. Na pewno brał w niej udział emigrant morawski Bolesław Dypoldowic, zwany Szepiołką. Z pewnością pod Legnicą był książę opolsko-raciborski Mieszko Otyły. Najprawdopodobniej w bitwie uczestniczyły także oddziały templariuszy i joannitów. Zakony te miały niewielkie jeszcze wówczas nadania na terenie Śląska i z tego tytułu zobowiązane były do służby. Pośrednio potwierdza to list jednego z mistrzów templariuszy do króla francuskiego o stratach, jakie zakon poniósł w wyniku najazdu Mongołów. Uczestnictwo Krzyżaków jest mało prawdopodobne, mimo że Długosz dopisał to potem na marginesie swojej kroniki. Próbowaliśmy kiedyś z kolegą na różne sposoby obliczać maksymalny stan armii Henryka. Sprawdzaliśmy, ilu rycerzy z terenu Śląska znamy około roku 1241. Okazało się, że minimalna siła wojska polskiego wynosiłaby około dwóch tysięcy zbrojnych. Być może Henryk w obronie ziemi był w stanie zmobilizować do czterech tysięcy, ale nie więcej. Natomiast Mongołów, po wcześniejszych stratach, mogło być w granicach sześciu, może siedmiu tysięcy. Nie byli to sami Mongołowie - najprawdopodobniej towarzyszyli im wojownicy z podporządkowanych im wschodnioeuropejskich plemion koczowniczych. W relacjach chińskich nie ma wątpliwości, że Mongołowie po prostu uzupełniali straty koczownikami, których sobie wcześniej podporządkowali w Europie Wschodniej. Długosz pisze o tym, że pod Legnicą miały być jeszcze posiłki z Wielkopolski, jakieś resztki rycerstwa małopolskiego - być może tak było, ale to są hipotezy. Uderzenie rycerstwa rzeczywiście mogło przynieść korzystne efekty w początkowej fazie bitwy. Ataki rycerstwa europejskiego dawało w zmaganiach z koczownikami pozytywne efekty - kiedy nie wpadało w panikę i nie zajmowało się rabowaniem opuszczonego obozu. To był rodzaj tarana, który rozbijał koczowników. W ten sposób walczono między innymi w czasie wypraw krzyżowych, zwłaszcza trzeciej, pod koniec XII wieku, w czasach Ryszarda Lwie Serce.
Jakie skutki przyniosła bitwa pod Legnicą?
To jest problem, który bardzo ściśle wiąże się z jeszcze dziewiętnastowieczną polsko-niemiecką dyskusją o znaczeniu najazdu Mongołów, który miał doprowadzić do demograficznego wyniszczenia zachodniej części ówczesnych księstw Polski i tym samym umożliwić kolonizację niemiecką. W miejsce wyniszczonej ludności polskiej mieli napływać koloniści niemieccy, co doprowadzić miało do szybkiej germanizacji, zwłaszcza na Śląsku. Taką tezę wysuwali historycy niemieccy, wskazujący, że najazd Mongołów był wyraźną cezurą zwłaszcza w kolonizacji Śląska, ponieważ w Wielkopolsce nie doszło do równie dużej dominacji żywiołu niemieckojęzycznego czy kultury niemieckiej. Znaczna część historyków polskich, zarówno przed, jak i po II wojnie światowej - należał do nich Józef Matuszewski - występowała przeciwko takiej interpretacji, uważając, że straty ludnościowe żywiołu polskiego zarówno w Małopolsce, jak i na Śląsku nie były tak duże. W związku z tym nie można mówić o fali ludności, która wypełniła lukę demograficzną. Natomiast sama kolonizacja była niemiecka w sensie prawa, a nie w rozumieniu etnicznym. Przecież - jak słusznie podnosił Matuszewski - koloniści rekrutowali się przede wszystkim z Łużyc, a więc z terenu, gdzie podstawowa masa ludności była pochodzenia serbskołużyckiego i mówiła językiem serbskołużyckim. Dlatego nie można mówić o fali Niemców, tylko raczej Słowian Połabskich, którzy się głównie asymilowali. Generalnie od razu trzeba powiedzieć, że bitwa legnicka nie była jakąś cezurą w tej kwestii.
Druga sprawa dotyczy zagadnienia, czy rok 1241 był cezurą w rozwoju sztuki śląskiej. Podczas międzynarodowej konferencji w 1991 roku, zorganizowanej z okazji siedemsetpięćdziesięciolecia bitwy pod Legnicą, historycy sztuki mieli zdanie jednoznaczne: także w tej kwestii starcie legnickie nic nie zmieniło.
Dyskutowana jest również kwestia, czy śmierć Henryka Pobożnego w tej bitwie miała znaczenie w procesie konsolidacji ziem polskich w połowie XIII wieku. Takie twierdzenie przyjmowano jeszcze do połowy wieku XX. Przejął je nawet Paweł Jasienica i w Polsce Piastów bardzo mocno zaakcentował, że śmierć Henryka Pobożnego doprowadziła do rozkładu monarchii Henryków śląskich - Henryka Brodatego i Henryka Pobożnego. Trzeba pamiętać, że w końcowym okresie rządów Henryka Brodatego i w okresie trzyletniego panowania Henryka Pobożnego w skład ich władztwa wchodził Śląsk oraz - z racji rządów opiekuńczych - Śląsk opolsko-raciborski, Kraków i południowa część Wielkopolski. Był to obszar dosyć rozległy. W latach siedemdziesiątych badania znakomitego warszawskiego historyka Benedykta Zientary poszły w kierunku innej interpretacji. Otóż pozycja Henryka Pobożnego na tych ziemiach, gdzie sprawował rządy opiekuńcze, była już zachwiana. Tamtejsi książęta - Bolesław Wstydliwy w Krakowie i Mieszko opolsko-raciborski na Śląsku - domagali się przekazania władzy. Teza Benedykta Zientary była następująca: niezależnie od tego, czy doszłoby do najazd Mongołów, z całą pewnością monarchia Henryków śląskich w swym maksymalnym kształcie nie przetrwałaby długo. Natomiast Henryk Brodaty jako przewidujący polityk i znakomity gospodarz zwrócił się z prośbą do papieża o zgodę na koronację Henryka Pobożnego na króla Polski. Oczywiście, miałoby to przede wszystkim wymiar symboliczny. Gdyby Henryk Pobożny się koronował - a wszystko wskazywało na to, że papież udzieliłby zgody - niewątpliwie wyniosłoby go to ponad innych ówczesnych książąt polskich i zapewniłoby przewagę nie tylko faktyczną, ale również symboliczną i instytucjonalną. Jego śmierć przekreśliła te plany. A następcy Bolesława Pobożnego i Henryka Brodatego, zwłaszcza Bolesław Rogatka, nie byli książętami tego formatu co ojciec i dziad.
Dr hab. Jerzy Maroń - historyk, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się historią wojskowości, opublikował m.in.: Legnica 1241 (1996); Koczownicy i rycerze. Najazd Mongołów na Polskę w 1241 roku na tle sztuki wojennej Europy XII i XIII w. (2001).
Ilustracja: Henryk Pobożny na rycinie Edwarda Gorazdowskiego z 1884 r., Polona, CC-BY-NC.
O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski.
POLECAMY TAKŻE: