Bitwa pod Lenino
1 września 1943 roku, pomimo nieukończonego jeszcze szkolenia, 1 Dywizja Piechoty z rejonu Sielc została skierowana na front, jako odwodowa jednostka Frontu Zachodniego, który od końca lipca prowadził operacje na kierunku smoleńskim z zadaniem zdobycia tego białoruskiego miasta i wyjścia nad Dniepr. Smoleńsk zdobyto 25 września i kontynuowano natarcie w kierunku zachodnim. W tym czasie 1. DP kontynuowała szkolenie bojowe w rejonie Wiaźmy. 23 września dowódca Frontu Zachodniego, gen. płk Wasilij Sokołowski, polecił dywizji wykonanie przegrupowania w kierunku zachodnim. Do 1 października dywizja gen. Berlinga w trudnym marszu przebyła ok. 250 kilometrów, zatrzymawszy się w odległości 15-20 kilometrów od linii frontu.
1 października dowódca 1. DP otrzymał informację o podporządkowaniu jej dowódcy 10. armii gwardii, gen. lejt. A. Suchomlinowi. Decyzja ta niebawem została jednakże zmieniona i dywizja kościuszkowska podporządkowana została dowódcy 33. armii, gen. płk. Wasilijowi Gordowowi. Dywizja polska została zatem przesunięta ze składu 10. armii gwardii, wzmocnionej dodatkowymi siłami i działającej na głównym kierunku natarcia, do składu 33. armii, osłabionej w wyniku konieczności przekazania części sił i działającej na kierunku pomocniczym. Zadanie armii gen. Gordowa polegać miało na pozorowanym natarciu i wiązaniu sił niemieckich.
W nocy z 6 na 7 października gen. Berling i ppłk Włodzimierz Sokorski wezwani zostali na odprawę do sztabu 33. armii. Tutaj gen. Gordow zapoznał ich z ogólnym zamiarem działań armii. Miała ona zatem przełamać obronę niemieckiego XXXIX korpusu pancernego na 5 kilometrowym odcinku pomiędzy miejscowościami Sukino i Romanowo, następnie wyjść nad Dniepr, uchwycić przeprawę i opanować przeciwległy brzeg na południe od Orszy. 1. DP miała nacierać w pierwszym rzucie 33. armii z zadaniem przełamania obrony niemieckiej na 2 kilometrowym odcinku pomiędzy miejscowością Połzuchy a wzgórzem 215,5, opanować rubież rzeki Pniewki po czym kontynuować natarcie na miejscowości Łosiewek i Czuriłowę. Prawym sąsiadem polskiej dywizji miała być 42. DP, zaś z lewej 290. DP. Pisemne potwierdzenie rozkazu do natarcia Berling otrzymał następnego dnia w postaci wyciągu, obejmującego tylko zadanie 1. DP.
Teren na którym miała niebawem walczyć 1. DP nie sprzyjał natarciu. Był pofałdowany niewielkimi pagórkami i wzniesieniami, pocięty licznymi, dosyć głębokimi jarami i strumieniami. Lasów prawie nie było, jedynie większe kępy zarośli. Przed podstawą wyjściową do natarciu dywizji rozpościerała się szeroka, ok. 600 metrowa dolina, środkiem której płynęła niewielka rzeka Miereja o szerokości do 5 metrów i głębokości do 2 metrów. Jednakże jej dno było muliste, brzegi wprawdzie płaskie ale o podmokłym, bagiennym podłożu. Cała dolina rzeki Mierei była miękkim torfowiskiem. Zachodnia strona doliny, na której znajdowały się wojska niemieckie, górowała nad wschodnią, w niektórych miejscach wznosząc się stromo, niekiedy nawet do 30 metrów ponad poziom rzeki. Umiejętne rozmieszczenie środków ogniowych na tych stanowiskach umożliwiało Niemcom zorganizowanie silnej zapory ogniowej.
Bardzo dobre warunki do zorganizowania punktów oporu stwarzały ponadto, położone na zachód od Mierei, miejscowości Połzuchy, Trygubowa i leżąca w odległości 3 kilometrów na zachód od Połzuch wieś Puniszcze.
Obszar, na którym miała nacierać 1.DP, nie ułatwiał jej zatem zadania. Najtrudniejszą przeszkodą była rzeka Miereja z jej bagnistą doliną. O ile piechota była w stanie pokonać ją bez większych trudności to dla czołgów, artylerii i ciężkich pojazdów było to już zadaniem skomplikowanym. Czynnikiem sprzyjającym nacierającym wojskom były warunki atmosferyczne, długie październikowe noce i poranne mgły, ułatwiające skryte przegrupowywanie wojsk i zaopatrywanie oddziałów.
W pasie natarcia dywizji kościuszkowskiej broniło się około dwóch batalionów 688 pułku piechoty (337. dywizji piechoty 89. korpusu piechoty 4. armii).wzmocnionych artylerią przeciwpancerną i działami pancernymi "Ferdynand" oraz wspieranych przez kilka baterii artylerii i moździerzy. Ponadto biorąc pod uwagę możliwość wykorzystania odwodów na kierunku działania 1. dywizji siły wroga mogły wzrosnąć do około 4-5 batalionów.
Zawczasu przygotowana obrona niemiecka opierała się na dobrze rozbudowanym i urzutowanym w głąb systemie transzei i rowów łączących. Pomiędzy transzejami znajdowały się schrony dla żołnierzy oraz stanowiska ogniowe dla moździerzy i dział do strzelania ogniem na wprost. Pierwsza pozycja niemieckiej obrony znajdowała się na wzgórzach 217,9 i 215,5, druga natomiast na wysokości wsi Puniszcze. Na przednim skraju obrony Niemcy wybudowali drewniane schrony bojowe i ustawili zasieki z drutu kolczastego. W głębi obrony, aż do Dniepru, nieprzyjaciel miał rozbudowane jeszcze dwie pozycje, oddalone od siebie o około 15 kilometrów. Głębokość niemieckiej obrony na tym kierunku wynosiła zatem około 40 kilometrów. Ogółem w pasie natarcia 33. armii Niemcy mieli do dyspozycji około 18 tysięcy żołnierzy, na bardzo dobrze rozbudowanych i umocnionych pozycjach obronnych. W tej sytuacji przełamanie obrony nieprzyjaciela siłami osłabionej przecież 33. armii było zadaniem bardzo trudnym, jeśli nie mało prawdopodobnym.
Zaraz po powrocie z odprawy w sztabie 33. armii gen. Berling poinformował dowódców oddziałów o stojącym przed 1. DP zadaniu i nakazał im przegrupowanie jednostek w rejon wyjściowy do natarcia, tj. Ladiszcze, Zachwidowo, Budy, Pańkowo. Sztab dywizji ulokował się we wsi Nikołajewka. W tym czasie dołączył do dywizji 1 pułk czołgów, który wyruszył z Sielc 22 września.
1. dywizja piechoty przystępowała do bitwy pod Lenino w pełnym składzie etatowym, który obejmował: trzy pułki piechoty, pułk artylerii lekkiej, dywizjon artylerii przeciwpancernej, batalion saperów, kompanię rozpoznawczą, kompanię łączności, kompanę chemiczną, batalion sanitarny, kobiecą kompanię fizylierów i kompanię karną. W bitwie pod Lenino 1. DP jedyny raz w czasie drugiej wojny światowej miała niemal stuprocentowy stan osobowy, czyli około 12 tysięcy ludzi. Brakowało wprawdzie ok. 20 % oficerów i 36% podoficerów. Braki te zrównoważono ponad etatowym stanem szeregowych. Większość żołnierzy polskich nie miała za sobą żadnego doświadczenia bojowego. Również dla dowódcy dywizji, gen. Berlinga, było to nowe doświadczenie, bowiem nie uczestniczył on w walkach na froncie, nie dowodził też wcześniej związkiem taktycznym.
W nocy z 9 na 10 października 1. DP zluzowała radziecki 459 pułk 42. DP i zajmując pozycje wyjściowe do ataku. 9 października gen. Berling udał się na pierwszą linię dla przeprowadzenia rekonesansu. Niestety ogień artylerii niemieckiej skutecznie uniemożliwił mu zapoznanie się z terenem. Mimo to gen. Berling podjął następnego dnia decyzję o natarciu stawiając poszczególnym oddziałom zadania bojowe. Zdecydował, iż dywizja ugrupowana zostanie w dwa rzuty, pułki pierwszorzutowe ugrupowane batalionami w trzech rzutach, każdy pułk piechoty otrzymać miał po jednej kompanii czołgów. W pierwszym rzucie na prawym skrzydle nacierać miał 2. pp. (dowódca ppłk Gwidon Czerwiński), na lewym zaś 1. pp. (dowódca ppłk Franciszek Derks), natomiast 3. pp. (dowódca ppłk Tadeusz Piotrowski) stanowić miał drugi rzut z zadaniem posuwania się za 2. pp. Słuszna poniekąd decyzja Berlinga była jednak zbyt długo wypracowywana co sprawiło, iż dowódcy pułków mieli bardzo mało czasu na przygotowanie i organizację natarcia.
Na krótko przed bitwą kilku (według źródeł radzieckich 25) żołnierzy 1. DP przeszło na stronę niemiecką. Przekazali oni Niemcom informację o planowanym ataku radzieckim oraz wskazali im miejsce postoju sztabu 33. armii. Miejsce to w przeddzień bitwy zostało zbombardowane przez lotnictwo przeciwnika. Niemcy dowiedzieli się też, iż w ataku weźmie udział polska dywizja, w związku z czym, wieczorem 11 października, po zapadnięciu zmierzchu, niemieckie służby propagandowe rozpoczęły nadawanie przez megafony audycji w języku polskim. Nadali melodię Mazurka Dąbrowskiego, a także nawoływali żołnierzy polskich do rozprawienia się z radzieckimi komisarzami politycznymi, Żydami i komunistami oraz do przejścia na stronę wojsk niemieckich.
W nocy z 10 na 11 października, zgodnie z zarządzeniem gen. Gordowa, patrole pierwszorzutowych pułków dywizji przeprowadziły rozpoznanie walką przedniego skraju niemieckiej obrony, wykrywając kilka gniazd ogniowych nieprzyjaciela, jednakże równocześnie zdradzając własną obecność w tym rejonie. 11 października gen. Gordow zarządził kolejne rozpoznanie walką, tym razem siłami batalionu. Mimo interwencji gen. Berlinga dowódca 33. armii swej decyzji nie zmienił i rozpoznanie walką rozpoczęło się o świcie 12 października. Dowodzony przez mjr. Bronisława Lachowicza 1. batalion 1. pp. nie uzyskał jednak powodzenia, ponosząc przy tym bardzo duże straty. W zaistniałej sytuacji nie mogło już być mowy o żadnym zaskoczeniu przeciwnika.
12 października rano widoczność w dolinie rzeki Mierei była bardzo ograniczona, co spowodowało, iż dowódca 33. armii zdecydował się opóźnić artyleryjskie przygotowanie o godzinę. Wobec tego atak piechoty winien być rozpoczęty o godzinie 11.00, a nie o 10.00. O decyzji tej dowódca dywizji kościuszkowskiej powiadomiony został o godzinie 7.00. W tym czasie 1. batalion 1. pp. znajdował się już pod ogniem niemieckim. Jak się okazało nie wszyscy dowódcy, w szczególności jednostek artylerii wspierającej piechotą, zostali poinformowani o wprowadzonych zmianach, co w następnych godzinach walki poskutkowało chaosem, bałaganem i niepotrzebnymi bardzo dużymi stratami własnymi.
O godzinie 9.20 salwa artyleryjska rozpoczęła przygotowanie natarcie. Przygotowanie artyleryjskie wedle wcześniejszych ustaleń miało trwać 100 minut, tymczasem jednak skrócone zostało do jednej godziny. Nim artyleria przeszła do wsparcia piechoty, a ta osiągnęła gotowość do uderzenia, minęło 30 minut, co dało Niemcom czas na odtworzenie naruszonego wcześniej systemu dowodzenia i na uporządkowanie własnych szeregów.
O 10.30 pierwsze rzuty 1 i 2 pułków piechoty, żegnane przez księdza Franciszka Wilka, rozpoczęły natarcie, sforsowały Miereję i łamiąc silny opór niemiecki śmiało ruszyły do przodu. Atak piechoty był imponujący. Wyrównane tyraliery obu pierwszorzutowych batalionów zdecydowanie ruszyły na nieprzyjacielskie okopy i transzeje. W pierwszej chwili obrona niemiecka nie była w stanie zatrzymać zdecydowanego polskiego ataku. Po opanowaniu pierwszej transzei kościuszkowcy podeszli pod drugą, zdobywając ją w walce wręcz. Ci spośród niemieckich żołnierzy, którzy nie zdołali uciec z pierwszej transzei, dostali się do niewoli.
Skrócenie artyleryjskiego przygotowania natarcia i przyspieszenie ataku piechoty zupełnie zniweczyło opracowany przed bitwą plan walki dywizji. Nie doszło do zniszczenia nieprzyjacielskich gniazd oporu. Po ataku piechoty artyleria miała ponownie rozpocząć nawałę ogniową, koncentrując ogień w natarciu w taki sposób, aby tworzył on przed poruszającą się piechotą wał ogniowy, stanowiący dla niej swego rodzaju tarczę, za którą może się przemieszczać w ataku. Ten sposób natarcia ćwiczono w trakcie szkolenia bojowego pod Wiaźmą. Jednak przebieg działań pod Lenino przekreślił teoretyczny schemat szkoleniowy, okazało się bowiem, że artyleria nie zapewniła piechocie odpowiednich warunków w prowadzeniu natarcia. Nie zniszczyła niemieckich środków ogniowych, nie obezwładniła ich w dostatecznym stopniu, w ogóle nie stworzyła przed piechotą wału ogniowego. Również czołgi nie były w stanie odegrać takiej roli, jaką planowano przed bitwą.
Po uchwyceniu przez piechotę pierwszej transzei nieprzyjaciela artyleria armijna, nie powiadomiona na czas o skróceniu artyleryjskiego przygotowania natarcia, dalej prowadziła ogień zgodnie z wcześniejszym planem. W wyniku tego zamieszania jedna z salw radzieckiej artylerii rakietowej spadła na piechotę 1. pułku dokładnie w chwili, gdy ta atakowała drugą transzeję niemiecką. W wyniku tego bałaganu piechota 1. pułku doznała znacznych strat, zaś impet ataku został wyhamowany.
Kiedy oszołomienie silnym atakiem polskim minęło, Niemcy skoncentrowali swe siły i uaktywnili działania obronne. Wzmógł się ogień ich artylerii i moździerzy. Równocześnie ze słabnącym ogniem własnej artylerii odżyły punkty ogniowe przeciwnika. Zatrzymane silnym ogniem z broni maszynowej czołowe kompanie 1. pułku piechoty zaczęły się wycofywać. W tym samym czasie przechodzące właśnie przez Miereję jednostki drugorzutowe dostały się pod silny ogień zaporowy. W momencie, kiedy usiłowały się spod niego wydostać doszło do ich zderzenia z wycofującym się pierwszym rzutem. Nastąpiło fatalne w skutkach przemieszanie się pododdziałów, utrata łączności z jednostkami i totalny bałagan.
Zawiodło zatem współdziałanie polskiej piechoty z artylerią, ale zawiodło również współdziałanie z czołgami. Około godziny 11.00, kiedy pierwsze rzuty pułków opanowały przedni skraj niemieckiej obrony, na rozkaz gen, Berlinga zaczęto wprowadzać do walki kompanie czołgów. Jako pierwsza ruszyła do walki 2. k cz. Udało jej się przeprawić przez Miereję, jednakże czołgi wkrótce ugrzęzły w torfowisku bagnistej doliny rzeki. Winę za taki stan rzeczy ponoszą saperzy, którzy nie przygotowali odpowiednio terenu dla czołgów. Kompania nie była w tej sytuacji zdolna do wykonania swego zadania czyli do udzielenia wsparcia walczącej w krwawym boju piechocie.
O 12.10 na przeprawy w rejonie Lenino wyruszyła 1. k cz. Nie mogła ona jednak odnaleźć przygotowanych przez saperów przejść, tracąc na poszukiwaniach niemal trzy godziny. Od 15.00 do 19.00 na drugi brzeg Mierei zdołano przeprawić zaledwie siedem czołgów. Podobne trudności miała znajdująca się w odwodzie dowódcy dywizji 3. k cz. T-34. Do godzin wieczornych 12 października 1. pułk czołgów zdołał przerzucić na drugi brzeg Mierei zaledwie połowę swych czołgów. Na przeprawie przez Miereję ugrzęzła także artyleria, w związku z czym piechota pozbawiona była przez długi czas wsparcia ogniowego. Nie doszło również do wprowadzenia przez gen. Gordowa 5. korpusu zmechanizowanego, co obiecał przed bitwą.
Nad polem bitwy pojawiły się niemieckie samoloty celnie atakując wprowadzone do walki drugie rzuty piechoty, zadając jej znaczne straty. Rozpoczęły się także silne kontrataki niemieckie. Miejscowości Połzuchy i Trygubowa przechodziły z rąk do rąk. Rosły straty w ludziach, zaczynało coraz bardziej brakować środków sanitarnych i amunicji, której dowóz w pierwszym dniu walki został poważnie zdezorganizowany. Bardzo szybko skończyła się amunicja 1. pp., dlatego też gen. Berling zmuszony był wycofać go z pierwszego rzutu. Dowódca tego pułku, ppłk Franciszek Derks w ogóle zniknął, odnajdując się dopiero po bitwie w sztabie 33. armii.
O godzinie 18.20 gen. Berling wydał pułkom pirwszorzutowym rozkaz wznowienia natarcia, jednakże nie zdołały one złamać oporu przeciwnika i uzyskać znaczniejszych zdobyczy terenowych.
Mimo strat, jakie dywizja poniosła 12 października i podczas walk nocnych, gen, Gordow nakazał wznowienie natarcia w całym pasie 33. armii 13 października o 8.00 rano. Gęsta mgła utrudniała prowadzenie ognia artylerii. Wobec biernej postawy sąsiednich dywizji radzieckich praktycznie tylko kościuszkowcy przystąpili do działań zaczepnych. Tylko żołnierzom 2. pułku piechoty udało się wyprzeć Niemców ze wsi Połzuchy, jednak i ten teren został wkrótce utracony. Oddziały 1. dywizji były stale nękane ogniem lotnictwa nieprzyjacielskiego, natomiast samoloty radzieckie w ogóle się nie pojawiły. W tej sytuacji w godzinach popołudniowych dywizja polska, po utracie jakichkolwiek możliwości działań zaczepnych, zmuszona była przejść do obrony.
W nocy z 13 na 14 października 1. dywizja została zluzowana przez radziecką 164. dywizję i wycofana do drugiego rzutu 33. armii, przez pewien czas kontynuującej jeszcze natarcie, jednak bez większego powodzenia, po czym całością sił przeszła do obrony zajmowanego terenu. Odcinek frontu, na którym walczyła 1. DP, pozostał "martwy" aż do czerwca 1944 roku, kiedy to na Białorusi wojska radzieckie rozpoczęły operację pod kryptonimem "Bagration".
Straty dywizji kościuszkowskiej poniesione w dwudniowej bitwie pod Lenino były bardzo duże. Z jej szeregów ubyło ponad 3 tysiące żołnierzy, z czego 510 poległych, 1776 rannych, ponad 650 zaginęło bez wieści, 116 dostało się natomiast do niemieckiej niewoli. Straty własne dywizji kościuszkowskiej wyniosły blisko 24% stanu osobowego i procentowo przewyższały straty 2 Korpusu Polskiego poniesione w walkach o Monte Cassino.
W dotychczasowej historiografii bitwa pod Lenino i udział w niej 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki przedstawiana była dosyć jednostronnie. Nie akcentowano w zasadzie faktu, iż żołnierze polscy nie byli jeszcze należycie przygotowani do udziału w działaniach bojowych. Nie byli jeszcze w pełni wyszkolonym wojskiem, przede wszystkim nie byli jednak jeszcze przygotowani psychicznie do udziału w tak ciężkim boju, do jakiego doszło pod Lenino. Nie sprawdziły się zapewnienia gen. Gordowa o zmiażdżeniu obrony niemieckiej potężnym ogniem prowadzonym w ramach przygotowania artyleryjskiego. Całkowicie bezpodstawne okazały się oczekiwania, że przeciwnik pod wpływem nawały artyleryjskiej wycofa się z zajmowanych pozycji obronnych. Twardy opór żołnierzy niemieckich zaskoczył kościuszkowców. Mimo to szli naprzód, nie kładąc się, strzelali z marszu. Silny ogień niemiecki spowodował jednakże u części polskich piechurów panikę, która sprawiła, iż niektórzy z nich porzucili szyk bojowy, chowając się w wąwozach przed atakującym lotnictwem nieprzyjaciela.
Piechota polska odpierała kontrataki niemieckie często w walce wręcz. Bez odpowiedniego wsparcia czołgów i artylerii nie mogła niestety odnieść sukcesu. Nie było również należytego współdziałania pułków pierwszorzutowych. Do dużych strat w szeregach polskich przyczyniła się także - niestety - zbytnia, niekiedy wręcz zupełnie bezmyślna, brawura.
Sam dowódca 1. DP, gen. Zygmunt Berling pod adresem własnego sztabu skierował zarzut słabej organizacji jego pracy, brak należytego współdziałania sztabów pułków. Wytykał braki w systemie zaopatrywania i działalności służby medycznej.
Z pola widzenia nie może znikać rola i popełnione błędy przez samego Berlinga. To on przecież nie zapewnił wsparcia piechoty czołgami, które na skutek niedbalstwa i nie przygotowania odpowiednich podejść do Mierei grzęzły w podmokłym terenie.
Nie bez winy jest również dowódca 33. armii, gen. Gordow. Jednym z głównych zarzutów pod jego adresem jest wymuszenie na Berlingu przeprowadzenie niepotrzebnego rozpoznania walką oraz fatalne wykonanie artyleryjskiego przygotowania natarcia. Decyzja o jego skróceniu w znacznej mierze zaważyła później na przebiegu działań bojowych. Za błędy Gordowa żołnierze polscy ponieśli krwawą ofiarę.
Oceniając bitwę pod Lenino z wojskowego punktu widzenia trzeba podkreślić, iż 1. DP, nacierając z wielkim animuszem, związała znaczną część sił nieprzyjaciela przed swoim frontem, zadając mu przy tym dotkliwe straty. Przełamała pierwszą linię niemieckiej obrony, stwarzając warunki dla wprowadzenia radzieckiego 5. korpusu zmechanizowanego. Wysiłek kościuszkowców nie został jednak należycie wyzyskany i tym samym nie przerodził się w sukces operacyjny. Działania ofensywne 1. DP nie zostały powiązane z natarciem całości sił 33. armii gen. Gordowa i armii sąsiednich. Działając samodzielnie dywizja polska nie była w stanie przełamać obrony niemieckiej i wyjść nad Dniepr.
Większe znaczenie miał natomiast aspekt polityczny udziału polskiej dywizji w bitwie pod Lenino. Pierwsza walka kościuszkowców i poniesione przez nią poważne straty spowodowały znaczny rozgłos, umiejętnie zresztą wykorzystany przez Stalina w trakcie rozmów, jakie prowadził on w listopadzie 1943 roku z sojusznikami anglosaskimi w Teheranie. Udział Polaków w bitwie pod Lenino dał Stalinowi silny argument wzmacniający pozycję tzw. lewicy polskiej w Związku Radzieckim, konkurującej z polskim rządem w Londynie i osłabiający rolę tego rządu w oczach polityków brytyjskich i amerykańskich. Przywódca ZSRR mógł teraz przedstawić Amerykanom i Brytyjczykom Związek Patriotów Polskich, jako polską reprezentację polityczną, dysponującą liczącą się siłą wojskową.
Na podstawie: www.wojsko-polskie.pl (MON).
Ilustracja: Pierwsza Dywizja im. Tadeusza Kościuszki rusza na front – zdjęcie z broszury propagandowej, Źródło: Wikipedia, domena publiczna.
POLECAMY TAKŻE: