Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu
Rozmowa z red. Mariuszem Jelińskim
Skąd wziął się pomysł festiwalu w Opolu?
To była sytuacja, powiedziałbym, zarazem typowa i nietypowa. Dwaj moi znajomi, Mateusz Święcicki i Jerzy Grygolunas, pracowali w Polskim Radiu. Jurek był związany z Opolszczyzną, stąd w ogóle pojawiło się to Opole. Natomiast Mateusz był kompozytorem, muzykiem, kierował redakcją muzyczną Trójki, myślał w sposób bardzo nowoczesny i współczesny.
Było to po 1956 roku, gdy na antenie radia pojawiał się już jazz, rock, muzyka zachodnia. W pewnym momencie doszli oni do wniosku, że dobrze byłoby stworzyć coś, co pozwoliłoby pokazać możliwie szeroki wachlarz polskich piosenek. Były to zresztą lata sześćdziesiąte, czas pojawienia się takich festiwali jak na przykład San Remo. Co prawda, myśmy ich nie widzieli, ale piosenki stamtąd docierały.
Kiedy doszli do wniosku, że taki festiwal warto zorganizować, uznali, że trzeba to zrobić szybko. Obaj byli twórcami, artystami, a nie ludźmi, którzy zastanawialiby się, jak urzędnik nad papierem, ile co będzie kosztowało itp.
Trafili też na bardzo dogodne warunki. Pan Karol Musioł, człowiek bardzo aktywny w działalności kulturalnej, który równocześnie był przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Opolu, był zainteresowany budową amfiteatru, zwłaszcza że w Opolu odbywały się wykopki związane z różnymi odkryciami archeologicznymi i powstała dziura w ziemi, z którą coś można było zrobić. To był pomysł Musioła, żeby właśnie w tym miejscu wznieść amfiteatr. Myślano głównie o występach zespołów w rodzaju Śląska czy Mazowsza, o żadnym festiwalu nie było oczywiście mowy.
Te dwie inicjatywy zbiegły się zupełnie przypadkowo. Kiedy Grygolunas i Święcicki pojechali do Opola i spotkali się z Musiołem, łatwo przekonali go do koncepcji festiwalu piosenki polskiej. Wtedy wszystko zaczęło się dziać. Od chwili, kiedy Musioł zaakceptował ich pomysł, do inauguracji festiwalu zostało bodajże pół roku.
Żadna z tak zwanych profesjonalnych firm, czyli "Estrad", które wtedy organizowały imprezy, nie chciała z nimi rozmawiać. Amfiteatru jeszcze nie było widać, brakowało także pieniędzy.
Jaki był stosunek władz do tego pomysłu? Czy organizatorzy mieli jakieś trudności?
Na szczęście trafili na Musioła. Muzyka nie była mu obca - sam śpiewał w polskich chórach w okresie przedwojennym. To Ślązak z pochodzenia, od dawna mieszkał w Opolu, tam była to postać rzeczywiście wielka w Opolu, a przy tym przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Kiedy trafi się na takiego troszkę szalonego człowieka z autorytetem, otwiera to rozmaite furtki, nie mówiąc już o tym, że wsparcie ze strony urzędnika dość wysokiej rangi dawało szanse na załatwienie wielu spraw naprawdę szybko. Dzięki takiemu wsparciu nie było więc problemu.
Czy uważa Pan, że ten pierwszy festiwal, pomimo całego pośpiechu, był udany?
Pracowałem w Polskim Radiu, w rozgłośni regionalnej w Lublinie. Coś takiego jak Piwnica pod Baranami w ogóle dla mnie nie istniało, zwłaszcza że miała ona zakaz występów poza Krakowem, więc nie było mowy o tym, żeby mogła pojawić się gdzie indziej aniżeli w Krakowie przy Rynku. Co więcej, nie było mowy o jakichkolwiek nagraniach utworów wykonawców z Piwnicy pod Baranami. Podobnie - Hybrydy: w Warszawie nie bywałem często, a jeżeli bywałem, to służbowo, i do Hybryd trafiałem rzadko, raczej do Stodoły, bo była ona związana z jazzem tradycyjnym, czyli moją ukochaną muzyką. Tak samo nie znałem całej plejady kompozytorów, twórców tekstów itd.
I właśnie wtedy, w 1963 roku, gdy nagle to wszystko zebrano na jednej scenie, w amfiteatrze w Opolu, był to naprawdę szok. Także dlatego, że zaprezentowano twórczość zebraną z kilku lat, i to bardzo często taką, z którą się ludzie w ogóle nie zetknęli. Pod względem artystycznym pierwszy festiwal opolski był więc olbrzymim sukcesem.
Organizacyjnie była to natomiast totalna improwizacja. Festiwal organizowany był po amatorsku, na zasadzie kompletnego szaleństwa, jakiegoś niesamowitego zapału, z udziałem wielkich postaci, jak choćby Stefan Kisielewski.
Czy w Festiwalu Opolskim można dostrzegać wydarzenie o znaczeniu kulturotwórczym?
Oczywiście. Trzeba sobie powiedzieć jasno, że dzięki temu, iż Festiwal znalazł się na antenie radiowej, a wkrótce potem dołączyła też telewizja, zaczęły się po jakimś czasie ukazywać płyty.
Te pierwsze lata dały potężny impuls, ludzie zaczęli tworzyć i wielu zależało na tym, żeby tam wystąpić. Pojawienie się na festiwalu dawało możliwość spotkania na miejscu z autorami tekstów, z kompozytorami, nawiązania kontaktów, co oczywiście dawało szansę, aby powstawały nowe utwory, nowa muzyka.
Mimo że festiwal był impulsem do rozwoju polskiej muzyki rozrywkowej, poziom artystyczny bywał różny. Stawiano warunek, że utwory w koncercie premier nie mogły być wcześniej gdziekolwiek grane, a przecież nie zawsze w ciągu jednego roku pojawia się tyle wartościowych utworów, by wypełnić cały koncert.
Bardzo istotnym elementem festiwalu był nurt kabaretowy, który pojawił się już za pierwszym razem, ale poza estradą główną w amfiteatrze. Przeniesiono go do auli szkoły pedagogicznej, później do auli szkoły muzycznej, próbowano ukryć. Ale mimo wszystko dawał on szansę, żeby się pośmiać, pożartować sobie w miarę swobodnie, pozwalał na oddech. Miało to bardzo duże znaczenie. Po latach nurt kabaretowy zaczął pojawiać się wreszcie na dużej estradzie w amfiteatrze. W efekcie w 1980 roku zaczęły już się tam odbywać wręcz manifestacje typu polityczno-patriotycznego - na przykład Jana Pietrzaka.
Rozumiem, że w Opolu można doszukiwać się także korzeni rozrywki politycznej.
W pewnym sensie, bo ona istniała przecież w klubowym wydaniu, ale tutaj pokazywała się szerszej publiczności. Gdy reżyserowałem serial dokumentalny poświęcony historii festiwalu w Opolu, zetknąłem się między innymi z taką wypowiedzią, że festiwal powstał na zamówienie partii i że gdyby nie partia, to nikt by nic nie mógł zrobić. Jest to absolutna nieprawda: festiwal powstał naprawdę z inicjatywy dwóch szalonych ludzi, a właściwie trzech, natomiast później, kiedy ta impreza zaczęła się liczyć, zrobiła się bardzo istotna, oczywiście władze partyjne musiały zacząć nad tym czuwać. Bo to się zrobiło…
...zbyt duże...
Musieli patrzeć, co tam się zaczyna dziać. Szczególnie w momencie, gdy do amfiteatru wkroczyła telewizja i cała impreza zaczęła nabierać innego wymiaru. Wtedy wkroczyła też oczywiście cenzura i zaczęło się pilnowanie, żeby to "właściwie" wyglądało - na przykład słynna historia ze Skaldami, kiedy najpierw im kazano obciąć włosy, a potem związać…
Mimo to Opole nie było inicjatywą partyjną?
Na pewno nie, zwłaszcza w jego początkach.
Mariusz Jeliński - dziennikarz radiowy i telewizyjny, autor książki 6x5, czyli 30 lat Festiwalu Opolskiego.
Fotografia: Jerzy Połomski na festiwalu w 1974 r., Narodowe Archiwum Cyfrowie, CC-BY-NC.
O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski.
POLECAMY TAKŻE: