Krótki sen o powstaniu
16:52. Zegarek jakby stał w miejscu od kilku minut. Wszyscy czekali na wybicie pełnej godziny - godziny „W”, która miała dla nich wszystkich tu siedzących oznaczać początek drogi ku wolności. Byli młodzi i aż się palili do walki. Chcieli wreszcie wyswobodzić się od Niemców, którzy zajmowali Warszawę już od 1939 roku i ani myśleli się stąd wynieść. Skoro oni sami nie chcieli tego zrobić z własnej woli, trzeba było ich do tego zmusić.
16:53. Olo znów spojrzał na zegarek. Już się nie mógł doczekać aż wreszcie udowodni jak bardzo chce pomóc swojej ojczyźnie, w jakim stopniu jest gotowy do poświęceń dla jej dobra, jaką jest gotów ponieść ofiarę.
Olo był młodym, dwudziestoletnim chłopcem. Całe swoje życie spędził w Warszawie i dlatego zdecydował się na walkę w jej obronie. Nie chciał już dłużej patrzeć na tą nędzę i przemoc, jaką niosła za sobą już pięcioletnia okupacja miasta przez oddziały Wermachtu. Tak samo zresztą uważali wszyscy młodzi ludzie, którzy siedzieli teraz obok niego podpierając się karabinami, które dostali jako ochotnicy w komendzie AK „Śródmieście”. Wszyscy czekali na godzinę 17:00, na tę upragnioną chwilę, by móc wreszcie czynnie wziąć udział w walce i pokazać innym swoje męstwo.
Olo nigdy nie pomyślałby o czynnej walce, gdyby nie śmierć ojca, który został zakatowany na śmierć kilka tygodni temu. Bardzo dobrze pamiętał wydarzenia tamtego wieczora. Było około 21:00 gdy usłyszeli ciężkie kroki kilkunastu ludzi na schodach, a zaraz potem łomot do drzwi i niemiecki okrzyk: ”öffnen”. To jedno słowo zmroziło wszystkim krew z żyłach. Matka odłożyła na bok szycie i poszła otworzyć. Olo widział jak trzęsły jej się ręce, gdy przekręcała zamek przy drzwiach. Nie zdążyła ich nawet otworzyć, bo gdy tylko je lekko uchyliła, drzwi otworzyły się z impetem kopnięte od zewnątrz. Matka upadła na podłogę uderzona drzwiami. Gdy tylko wejście do mieszkania stanęło otworem przed żołnierzami niemieckimi, wszyscy wbiegli pędem do mieszkania, a było ich około dziesięciu. Olo natychmiast wstał z miejsca, by pomóc wstać matce, ale natychmiast usłyszał: ”Halt” i zobaczył wycelowaną w siebie broń- nowego i lśniącego Mausera. Chociaż bardzo chciał pomóc matce, to nie chciał jednak stracić życia w tak beznadziejny sposób, zwłaszcza, że nic nie wskazywało na to, żeby oficer Gestapo użył jej bez wyraźnej potrzeby. „Jan Wielecki??” pytanie padło z ust żołnierza, który wysunął się do przodu. Jego czarny mundur aż zapierał dech w piersiach. Liczne odznaczenia i ordery przypięte do munduru na piersi lśniły w świetle nikłego oświetlenia, jakie dawała mała lampka stojąca na stole przy przeciwległej ścianie. „Jan Wielecki?” zapytał ostrzej oficer Gestapo, patrząc prosto w twarz ojcu Ola. Ten powoli skinął głową. „Anschickt” zawołał głośno, a z tyłu jak na komendę wystąpiło dwóch oficerów. Podeszli do ojca, ujęli go pod ramiona i zaczęli wyprowadzać z mieszkania. Olo nie chciał, aby ojciec poszedł z nimi i dlatego rzucił się na jednego z oficerów, celem odebrania mu broni. Oficer był jednak szybszy. Odwrócił się, zaalarmowany krzykiem matki, i kolbą swojej broni uderzył Ola w brzuch. Ten cios bardzo bolał - Olo natychmiast upadł na podłogę. Resztkami sił spojrzał na wyprowadzanego przez gesta-powców ojca. Jego wzrok mówił wszystko- „Już nie wrócę!” i tak też się stało.
Olo wrócił myślami do chwili obecnej. Spojrzał na zegarek. 16:59. Już tylko minuta dzieliła Go od pomszczenia śmierci ojca, bo właśnie to sobie poprzysiągł tego pamiętnego dnia, gdy Gestapo zabrało jego ojca. Spojrzał na kolegów. Wszyscy w napięciu oczekiwali tej nadchodzącej chwili. Widać było zdenerwowanie na ich twarzach. Wielu spośród nich tak jak Olo po raz pierwszy miało w rękach broń, wielu po raz pierwszy miało zamiar wziąć udział w walce. Tylko ilu spośród nich miało szanse z starciu z wyszkolonymi i lepiej uzbrojonymi oficerami Wermacht? To się nie liczyło. Liczyło się tylko to, że mogą wziąć sprawy w swoje ręce i spróbować oswobodzić Warszawę z rąk Niemców. Olo, będąc w komendzie AK, słyszał jak oficerowie rozmawiali, że oddziały Armii Czerwonej zajmują pozycje na prawobrzeżnej Warszawie i że na pewno wesprą Polaków w walce z niemieckim okupantem.
Wreszcie usłyszeli wystrzał, a potem drugi i kolejne. Olo spojrzał na zegarek. Była 17:00. Najwyższy czas na działanie. Jak na komendę wszyscy wybiegli z bramy kamienicy, w której do tej pory siedzieli. Na ulicy było w miarę pusto. Ludność miasta wiedziała o planach tej akcji i już od kilku dni jakby przyczaili się w domach, czekając na rozwój wypadków.
Wszyscy chłopcy natychmiast się gdzieś rozpierzchli i dało się słychać pojedyncze strzały całkiem niedaleko. Olo szedł niepewnie ulicą, nie wiedząc co ma robić. Karabin, który niósł ukryty pod płaszczem, bardzo mu ciążył. W głębi ducha miał nadzieję, że nie będzie go musiał użyć, że poradzi sobie bez niego. Od kilku dni nie mógł się doczekać tej chwili, a teraz, kiedy wreszcie nadeszła, nie był pewien, czy jest zdolny do tego, by pociągnąć za spust i pozbawić kogoś życia. Całe swoje postępowanie próbował usprawiedliwić zemstą za śmierć ojca i, gdy tylko o tym myślał, natychmiast jego wątpliwości się rozwiewały. Wtem usłyszał niedaleko strzały, które przybierały na sile z każdą sekundą. Usłyszał krzyki za plecami. Odwrócił się i zobaczył, że z jednej z prostopadłych ulic wybiegła grupka chłopców w jego wieku. Biegnąc, przystawali co kilkaset metrów i odwracając się za siebie strzelali. Olo nie zrozumiał sytuacji dopóki nie usłyszał z owej uliczki niemieckich okrzyków i jeszcze większej ilości strzałów niż oddawali powstańcy. Po kilku sekundach zobaczył wybiegających za chłopcami z uliczki Niemców. Oni również strzelali, tylko ich celem byli owi chłopcy. Strzelali z większą precyzją niż powstańcy, dlatego owa grupka młodziaków szybko się przerzedziła, a chłopcy, kryjąc się w okolicznych bramach, kontynuowali ostrzał. Olo stał jak osłupiały, gdy nagle jedna z kul wystrzelonych przez Niemców odbiła się o ścianę kamienicy, przy której stał. Natychmiast runął na ziemię i bał się podnieść głowę choćby na milimetr, by zobaczyć, co się dalej dzieje. Najwyraźniej wzięli go za jednego z tamtych, skoro otworzyli do niego ogień. Po paru chwilach doszedł do wniosku, że musi wynieść się z środka ulicy w jakieś bezpieczniejsze miejsce, jeśli nie chciał stracić życia w tak nędzny sposób. W jednej chwili zerwał się na nogi i czym prędzej dopadł najbliższej bramy w zasięgu wzroku. Wbiegnąwszy do bramy znalazł najciemniejszy kąt i ukucnął w nim gotów przeczekać całą tą sytuację. Po paru minutach usłyszał przebiegających obok bramy kilku spośród chłopców, nadal strzelających do Niemców. Zaraz za nimi dało się słyszeć strzelających i krzyczących Niemców, którzy zawęzicie gonili uciekinierów. Olo pomyślał, że jest bezpieczny. W głębi duszy dziękował Panu Bogu za ocalenie przed śmiercią i za to, że nie musiał użyć broni. Już miał wyjść z ukrycia, gdy nagle do tej samej bramy wszedł uzbrojony Niemiec i zaczął się rozglądać dookoła. Najwyraźniej musiał dostrzec jak Olo wbiegł do owej bramy i że nie wyszedł z niej, gdy reszta chłopców uciekała dalej ulicą. Olo bał się nawet oddychać, by tylko Niemiec go nie dostrzegł. Ten zaczął się zbliżać w jego kierunku, nadal rozglądając się dookoła. Olo poczuł, że noga mu ścierpła. Chociaż bardzo tego nie chciał to jednak poruszył się, a żwirek pod jego butami zachrzęścił cichutko. Tylko ten cichy szmer wystarczył Niemcowi do zlokalizowania miejsca, z którego pochodzi. Olo widział, jak Niemiec patrzy w jego stronę, a nawet więcej. Wycelował w niego broń i zaczął się powoli zbliżać, ostrożnie stawiając kroki. Olo zaczął się trząść ze strachu. Zdał sobie nagle sprawę, że jeśli nie strzeli do Niemca pierwszy, to ten bez wahania to zrobi i nawet mu przy tym powieka nie zadrży. Bardzo chciał strzelić, ale nie mógł opanować drżenia ciała. Dłonie pociły mu się coraz bardziej, aż czuł, że karabin wyślizguje mu się z rąk.
Nagle usłyszał wystrzał. Przestraszył się go śmiertelnie, myśląc, że Niemiec go zlokalizował i strzelił. Wtem zobaczył jak Niemiec się chwieje i powoli opuszcza broń, łapiąc się za brzuch. Olo zrozumiał, że to on wystrzelił i, co najważniejsze, trafił, ocalając w ten sposób swoje życie. Niemiec padł, jak długi na ziemię i nawet się nie poruszył. „On nie żyje”- przemknęło mu przez myśli. Natychmiast wpadł w panikę. Jeszcze nigdy nie odebrał nikomu życia. To był jego pierwszy raz i wcale nie cieszył się z tego powodu. Popełnił najgorszy grzech z możliwych- zabił człowieka. Zszokowany próbował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa, w głowie mu się zakołowało i po prostu zemdlał.
Gdy się ocknął wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Próbował przypomnieć sobie jak się tu znalazł. Po dłuższej chwili przypomniał sobie wszystko i od razu tego pożałował. Usiadł powoli. W ciemności dojrzał kształt ciała Niemca i na myśl o tym, co zrobił, zrobiło mu się niedobrze. Wymiotował dobrych kilka minut zanim doszedł do wniosku, że szok już minął przynajmniej na tyle, żeby sobie stąd pójść. Bardzo tego chciał, by wynieść się stąd jak najdalej.
Wyszedł z bramy i skręcił w lewo. Szedł zszokowany tym, co zrobił. Co prawda chciał pomścić śmierć ojca, ale nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że jest zdolny zastrzelić człowieka. Nie potrafił nad tym zapanować. W myślach już słyszał słowa matki: „ Synu mój kochany! Co ty zrobiłeś? Jak mogłeś zabić tego człowieka, mimo że to nasz wróg i być może oprawca twego ojca? Pan Bóg nie wybacza takich rzeczy. A skoro Bóg ci nie wybaczy, to ja tym bardziej nie mogę tego zrobić. Przykro mi synu. Nie tak cię z ojcem wychowaliśmy. Nie ma już dla ciebie miejsca w naszym domu. Żegnaj!!”. Wtem oprzytomniał. „Matka nigdy by tak nie powiedziała. Jestem dla niej wszystkim i ona dla mnie też. Muszę wrócić do domu i natychmiast z nią porozmawiać”. Zdecydował, że natychmiast się tam uda. Teraz nie liczyła się dla niego już walka, ale czystość jego sumienia. Zdecydował, że musi opowiedzieć matce, o zajściu w owej bramie. Poza tym bardzo chciał ją zobaczyć, bo przez powstanie nie widzieli się już kilka ładnych dni. Bardzo się za nią stęsknił. Od śmierci ojca była całym jego światem. Mieli tylko siebie i musieli o siebie dbać. Przyśpieszył kroku, by dotrzeć do domu jak najszybciej.
Nawet nie zauważył zbliżającego się od tyłu niemieckiego żołnierza. Tak bardzo śpieszył się do domu, że jego uwagę przykuł dopiero szczęk broni za jego plecami. Stanął jak skamieniały. -„Hande hoch” usłyszał za sobą. Pokornie podniósł ręce do góry i powoli odwrócił się w stronę atakującego. Tamten był z siebie najwyraźniej zadowolony. Natychmiast poznał, że ma do czynienia z powstańcem i spojrzał na jego broń. Olo natychmiast pobiegł wzrokiem w to samo miejsce, co Niemiec i dopiero teraz, zobaczywszy broń, dotarło do niego, w jaki sposób Niemiec go zauważył. W jednym momencie pożałował, że nie zostawił jej w tej przeklętej bramie. Bardzo się bał, że to już koniec.
I nagle przypomniał sobie słowa ojca sprzed kilku tygodni: „ Aleksandrze! Jest wiele rodzajów śmierci. Uwierz mi, że nie ma piękniejszej rzeczy niż umrzeć w obronie ojczyzny. Ta jedna czyni człowieka wolnym i daje życie wieczne, bo umiera się za tę najukochańszą rzecz, której nam Polakom bardzo brakuje- niepodległą ojczyznę. Uwierz synu! Jeżeli będziesz kiedyś musiał wybierać, nie wahaj się. Śmierć za ojczyznę to największe poświecenie, jakie człowiek jest w stanie kiedykolwiek ofiarować”. Zapamiętał te słowa wtedy bardzo dokładnie i teraz je sobie przypomniał. Wiedział, że ojciec nie nawiedził tchórzostwa i nie zamierzał postąpić wbrew jego radzie.
Z uśmiechem na ustach i dumą w sercu, podniósł do góry broń i wycelował w oficera. Ten był wyraźnie zaskoczony, ale tylko przez chwilę. Bez wahania, z zimną krwią pociągnął za spust. Olo usłyszał tylko głośny huk, a potem poczuł jak upada na ziemię. Zanim zamknął oczy na wieki, czuł, że przepełnia go duma, bo spełnił swój patriotyczny obowiązek. Mógł umrzeć w spokoju.
Wielu młodych ludzi straciło życie w podobny sposób w czasie pierwszych dni powstania. Wielu z nich nigdy się nie dowiedziało, że ofiara ich życia poszła na marne, bo powstanie upadło. Pamiętajmy o nich zawsze, bo oni przelali wtedy swoją krew, abyśmy my mogli żyć dziś w wolnym kraju.
Michał Bąk
foto: Zuska Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.