Początek obrad Okrągłego Stołu
Fala strajków w 1988 roku, a zwłaszcza wystąpienia sierpniowe, były impulsem napędzającym przemiany. Władze zdały sobie sprawę z realnej siły zdelegalizowanej "Solidarności". Właśnie wtedy narodził się pomysł zwołania Okrągłego Stołu, oficjalnie sformułowany 31 sierpnia na spotkaniu generała Czesława Kiszczaka z Lechem Wałęsą. Wstrzymanie strajków było warunkiem, od którego obóz rządzący uzależniał rozpoczęcie obrad. Dla opozycji zaś najważniejszym punktem była sprawa zalegalizowania "Solidarności". Trzeba było również pokonać opór wobec samego pomysłu negocjacji, obecny w obu obozach.Dopiero kompromitacja władzy w trakcie telewizyjnej debaty przewodniczącego OPZZ Alfreda Miodowicza z Lechem Wałęsą 30 listopada i ciągły wzrost międzynarodowej popularności "Solidarności" zmusiły władzę do kompromisu. Opozycja także była gotowa do rozmów, pomimo obaw i niechęci ze strony radykalniejszych działaczy. Pierwsze posiedzenie odbyło się 6 lutego 1989 roku w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie. Obok przedstawicieli władzy i opozycji wzięli w nim także udział członkowie OPZZ i "Solidarności", niezależne autorytety, delegaci episkopatu i zwierzchnik Kościoła ewangelickiego.
Wyodrębniono trzy główne zespoły: do spraw pluralizmu związkowego, gospodarki i polityki społecznej oraz reform społecznych. Owocem dwumiesięcznych obrad była m.in. decyzja o powołaniu dwuizbowego parlamentu oraz urzędu prezydenta, który miał być wybierany przez parlament. Obóz rządzących zagwarantował sobie 65% miejsc w Sejmie. Wybory do Senatu miały być całkowicie wolne.
JA
Z dr. hab. Antonim Dudkiem
rozmawia Ewa Zientara
Dlaczego strona rządowa zdecydowała się na rozmowy z opozycją i jaki miała plan działania?
Do Okrągłego Stołu doszło z co najmniej kilku przyczyn - opowiem krótko o tych najważniejszych. Po pierwsze, po roku 1985 zmieniła się sytuacja geopolityczna w Europie Środkowej. Do władzy w Związku Radzieckim doszedł Michał Gorbaczow, który zapoczątkował tzw. politykę pierestrojki, czyli przebudowy. Jej część stanowiło stopniowe wycofanie się z tzw. doktryny Breżniewa, mówiącej, że Związek Radziecki będzie militarnie bronił porządku komunistycznego w Europie Środkowej. To oczywiście nie oznaczało, że Związek Radziecki zamierza zrezygnować z wpływów w Polsce, tylko że nie będzie za wszelką cenę starał się utrzymać systemu rządów opartego na dyktaturze PZPR. Taki sygnał dotarł do ekipy generała Jaruzelskiego w okolicach roku 1986.
Do tego doszły czynniki wewnętrzne, mające istotne znaczenie dla długo dojrzewającej decyzji o podjęciu rozmów Okrągłego Stołu. Bardzo istotną przesłanką było pogorszenie nastrojów społecznych, które przez cały czas badały dwa ośrodki, CBOS i OBOP. Badania te były tajne, a ich wyniki dość regularnie pokazywały, że od końca 1985 roku nastroje społeczne zaczęły się pogarszać, w związku z czym ekipa Jaruzelskiego obawiała się wybuchu niezadowolenia społecznego. Władze próbowały najpierw przeprowadzić wariant daleko idącego porozumienia z Kościołem, sugerując episkopatowi wyłonienie reprezentacji świeckiej - w postaci partii chrześcijańsko-demokratycznej czy też chrześcijańskich związków zawodowych - będącej w istocie potencjalnym partnerem kontraktu politycznego, który poszerzając podstawę obozu rządzącego, miał w planach władz zapobiec wybuchowi kolejnego kryzysu. Episkopat jednak na to się nie zgodził, uzasadniając to niechęcią do bezpośredniego angażowania się w politykę. Jego kierownictwo sugerowało ponadto, że właściwym partnerem do rozmów jest Lech Wałęsa i jego środowisko polityczne, czego oczywiście ekipa Jaruzelskiego bardzo długo nie chciała zaakceptować. Dla nich było to bowiem przekreślenie 13 grudnia, czyli wprowadzenia stanu wojennego, który był przecież wymierzony w "Solidarność".
Wiosną 1988 roku sytuacja zaczęła się pogarszać, doszło do strajków już nie tylko o charakterze ekonomicznym, ale i politycznym. Dwie fale takich strajków - wiosną i latem 1988 roku - nie były wprawdzie bardzo silne i nie zaszkodziły znacząco rządom komunistycznym, ale miały tendencję wzrastającą: fala strajków z lata 1988 była dużo silniejsza niż protesty wiosenne. Wprawdzie strajkujący nie osiągnęli swoich celów, ale w sierpniu 1988 roku ostatecznie uznano, że - jak to mówiono na posiedzeniu Biura Politycznego - "czas działa na naszą niekorzyść" i trzeba rozpocząć rozmowy Okrągłego Stołu, właśnie z ludźmi z otoczenia Lecha Wałęsy. Przez wiele następnych miesięcy trwał spór o to, kto może zasiadać przy Okrągłym Stole i co ma być przedmiotem obrad. Innym problemem był postawiony przez Lecha Wałęsę i jego współpracowników warunek wstępny rozpoczęcia rozmów: jasna deklaracja, że efektem obrad będzie ponowna legalizacja Związku Zawodowego "Solidarność". Władze dość długo nie chciały na to przystać, ostatecznie dopiero w końcu grudnia 1988 roku w kierownictwie partii nastąpił przełom i ekipa Jaruzelskiego wyraziła na to zgodę. Z początkiem lutego 1989 roku rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu.
Jaki plan miała strona rządowa?
Plan władzy nigdzie nie został wyartykułowany w taki sposób, jak ja go przedstawię. To była bowiem pewna koncepcja o charakterze strategicznym, która się przekładała na bardzo wiele szczegółowych rozwiązań. Jej odtworzenie jest efektem moich badań.
Wydaje się, że plan strony rządowej opierał się na przeświadczeniu, iż PZPR nie może już dalej sprawować monopolistycznych rządów, ponieważ jest skompromitowana, nie ma wystarczającego oparcia na Kremlu i grozi jej wybuch niezadowolenia społecznego. W związku z tym pomyślano, że trzeba stworzyć nowy ośrodek władzy, którego najistotniejsze elementy będą przeniesione z PZPR i który dalej ma gwarantować interesy ludzi dotąd tę władzę sprawujących, czyli ekipy Jaruzelskiego. Tym ośrodkiem miał być nowo utworzony urząd prezydenta. Oczywiście PZPR i ekipa Jaruzelskiego mogła samodzielnie przeprowadzić taką operację: mając większość sejmową miała możliwość zmiany Konstytucji i ustanowienia urzędu prezydenckiego, który objąłby Jaruzelski, tylko że takie działanie nie byłoby społecznie wiarygodne. W związku z tym wymyślono sobie, że uwiarygodnienie tego procesu nastąpi poprzez zaproszenie do Okrągłego Stołu przedstawicieli opozycji i Kościoła. Było jasne, że opozycja ma określone interesy i za legitymizację tej operacji trzeba będzie zapłacić. Oczywiście ceną wstępną była zgoda na legalizację "Solidarności", a później w trakcie Okrągłego Stołu precyzowano kolejne elementy kompromisu, czyli tego, co opozycja dostanie w zamian. W ten sposób dano jej szansę - bo to nie była gwarancja, tylko szansa - na zdobycie 35% miejsc w Sejmie, a także - co było najważniejsze i decydujące - zgodę na wolne wybory do Senatu, który wtedy miał zostać odtworzony. To był moment szczególnie istotny, bo choć pod względem ustrojowym wynegocjowano dla Senatu bardzo niewielkie uprawnienia, a jego rola w sensie konstytucyjnym była znikoma, to było niezwykle istotne, że miało to być pierwsze od zakończenia II wojny światowej ciało parlamentarne o całkowicie demokratycznej legitymacji. Zgoda na wolne wybory do Senatu otworzyła furtkę, która dała opozycji możliwość bezapelacyjnego ich wygrania 4 czerwca 1989 roku, a to z kolei sprawiło, że plan strony rządowej coraz bardziej zaczął się chwiać. Wprawdzie Jaruzelski został na prezydenta wybrany, ale ponieważ nastąpiło to większością jednego głosu, i to z pomocą parlamentarzystów z "Solidarności", którzy bądź oddali głosy nieważne, bądź nie uczestniczyli w głosowaniu - prezydentura ta nie spełniła pierwotnie pokładanych w niej nadziei. Okazała się słaba i niezdolna do powstrzymania prącego do władzy obozu solidarnościowego, czego wyrazem stało się powstanie rządu Mazowieckiego i późniejsze przemiany.
Czy opozycja przystępując do obrad zdawała sobie sprawę, do czego to może doprowadzić?
Nie. Jak wynika z ówczesnych relacji i późniejszych wypowiedzi publicznych, horyzont większości działaczy opozycji, którzy zasiedli przy Okrągłym Stole, ograniczał się do tego, aby jak najbardziej zliberalizować system, to znaczy zdobyć jak najwięcej mandatów w parlamencie, stworzyć liberalne prawo o stowarzyszeniach, wreszcie zdobyć dostęp do środków masowego przekazu. To były strategiczne cele opozycji. Zakładano, że nastąpi czteroletni okres przejściowy, że ten parlament, który zostanie wybrany latem czy właściwie późną wiosną 1989 roku, będzie istniał cztery lata, a dominować w nim będzie PZPR, czyli faktycznie prezydent Jaruzelski, i dopiero po tym okresie nastąpią w pełni wolne wybory. W związku z tym sądzić można, że zakładano proces stopniowej liberalizacji i demontażu systemu obliczony na lat cztery. Natomiast po 4 czerwca nastąpiło gwałtowne przyśpieszenie - skala zwycięstwa "Solidarności" była tak duża, że nawet jej przywódcy byli zaskoczeni jego rozmiarami. Doszło wtedy do żywiołowego procesu rozpadu dyktatury i powstania rządu Mazowieckiego - grubo wcześniej, niż ktokolwiek przed 4 czerwca mógłby sądzić. Podczas obrad Okrągłego Stołu nikt nie przypuszczał, że jeszcze w 1989 roku może powstać rząd na czele z kimś, kto nie wywodzi się z PZPR.
Jak Pan ocenia rolę Kościoła w czasie obrad?
Była ona niezwykle istotna dlatego, że obie strony - rządowa i opozycyjna - nie miały do siebie zaufania. To Kościół był, można powiedzieć, notariuszem i gwarantem tej umowy. Przedstawiciele Kościoła, biskupi, między innymi Tadeusz Gocłowski, na czele z księdzem Alojzym Orszulikiem, uczestniczyli w rozmowach przygotowawczych. W zachowanych dokumentach jest opisany moment, kiedy ksiądz Orszulik spotyka się z sekretarzem KC Stanisławem Cioskiem i z drugiej strony z Tadeuszem Mazowieckim, mówiąc, że "właściwie rola Kościoła się skończyła, zasiadacie do Okrągłego Stołu, to teraz negocjujcie już bez nas". W tym momencie obaj bardzo wyraźnie jednomyślnie naciskają na księdza Orszulika, żeby przy Okrągłym Stole koniecznie zasiadali także przedstawiciele Kościoła. Episkopat ostatecznie się na to zgodził, ale jego przedstawiciele wystąpili oczywiście w charakterze obserwatorów, a nie negocjujących stron. We wszystkich istotnych obradach Okrągłego Stołu, także w poufnych negocjacjach w Magdalence, uczestniczyli przedstawiciele Episkopatu. W tym sensie mówienie o jakimś spisku czy zdradzie w Magdalence jest w praktyce obciążaniem Kościoła, którego ludzie też tam byli. Dlatego nie zgadzam się z tymi zarzutami. Mieliśmy tam do czynienia z rzeczywistymi negocjacjami, których celem był podział władzy, który - jak się wtedy wydawało - jej zdecydowaną większość pozostawiał w rękach komunistów. To się dopiero później wyrwało spod kontroli.
Jak wydarzenia w Polsce, obrady Okrągłego Stołu, oceniano w Moskwie?
O tym wiemy ciągle bardzo mało, dlatego że nie znamy zbyt wielu dokumentów sowieckich z tego okresu. Natomiast te, które są znane, pokazują, że już od 1986 roku Rosjanie liczyli się ze zmianami w krajach Bloku, a na przełomie 1988 i 1989 nie mieli żadnych złudzeń co do tego, że w Polsce dojdzie do daleko idących przeobrażeń ustrojowych. Zgadzali się na powstanie systemu wielopartyjnego i przebudowę gospodarki. Oczywiście, nie mówiono wtedy wprost o kapitalizmie, tylko o radykalnych zmianach istniejącego systemu gospodarczego. Wydaje mi się, że Rosjan interesowały głównie dwie rzeczy: aby Polska pozostała członkiem Układu Warszawskiego, co dawało gwarancję dla linii komunikacyjnych, łączących wojska radzieckie stacjonujące na obszarze NRD z krajem, i z drugiej strony - żeby Polska pozostała w RWPG, co oznaczałoby zachowanie więzi gospodarczych. Natomiast wydaje się, że Rosjanie akceptowali przemiany ustroju wewnętrznego.
Co więcej, choć dzisiaj wiemy o tym szalenie mało, prawdopodobnie na przełomie 1988 i 1989 roku doszło do wstępnych sondażowych rozmów niektórych ludzi opozycji z Rosjanami na temat gwarancji dla Moskwy, że ewentualny współudział we władzy ludzi "Solidarności" w Polsce nie będzie oznaczał żadnego zagrożenia dla interesów Związku Radzieckiego. Na pewno kiedy Adam Michnik w lipcu 1989 roku pojechał do Moskwy, prowadził tam rozmowy w wydziale zagranicznym KC KPZR. Ich szczegółów nie znamy, bo Adam Michnik odmawia informacji w tej sprawie. Wypowiedział się na ten temat właściwie tylko raz i to bardzo oględnie. Można się domyślać, że wizyta Michnika w Moskwie miała związek z jego słynnym artykułem Wasz prezydent, nasz premier, który był owocem zwycięstwa "Solidarności" z 4 czerwca. W ten sposób na początku lipca Michnik zaproponował taki podział władzy, w którym prezydentem zostanie Jaruzelski, a premierem przedstawiciel obozu solidarnościowego. W tydzień później pojechał do Moskwy, gdzie niewątpliwie jednym z tematów rozmów był ten artykuł. Do dzisiaj nie wiemy jednak, co mu dokładnie Rosjanie powiedzieli, ale jest faktem, że w kilka tygodni później powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego i Moskwa nie robiła żadnych problemów. Rzecznik sowieckiego MSZ powiedział, że Związek Radziecki będzie utrzymywał przyjazne kontakty z każdym polskim rządem, było więc jasne, że z rządem Mazowieckiego również.
Trzeba jednak pamiętać, że pierwszym zagranicznym gościem, który odwiedził Mazowieckiego, był szef KGB Władimir Kriuczkow. Później jednak ze strony Rosjan nie było jakichś specjalnych przejawów wrogości wobec rządu Mazowieckiego - z jednym wyjątkiem: Rosjanie domagali się jak najszybszego przejścia na rozliczenia dolarowe w wymianie gospodarczej. I tu ukryta jest, jak się wydaje, jedna z przyczyn odejścia od doktryny Breżniewa. Znamy wypowiedź Gorbaczowa z lipca 1986 roku na posiedzeniu sowieckiego Biura Politycznego, gdy mówiąc o krajach Bloku Sowieckiego, czyli nie tylko o Polsce, użył takiego sformułowania: "Nie możemy ich dłużej brać na swój kark, główny powód to gospodarka". O co mu chodziło? Oznaczało to, że zdaniem Moskwy wymiana gospodarcza z krajami bloku, a przede wszystkim dostawy surowców energetycznych po tak zwanych sztywnych cenach, liczonych w tzw. rublu transferowym, jest niekorzystna dla ZSRR. Kiedy premier Mazowiecki jesienią 1989 roku pojechał do Moskwy, usłyszał żądanie przejścia na rozliczenia dolarowe. Wtedy policzono natychmiast, że jeśli nastąpi to 1 stycznia 1990 roku, Polska będzie musiała dodatkowo zapłacić za ropę naftową i gaz otrzymywany ze Związku Radzieckiego około półtora-dwóch miliardów dolarów. Oczywiście dla ówczesnej Polski była to kwota straszliwa. Ostatecznie udało się nakłonić Rosjan do przesunięcia rozliczenia w dolarach o rok - do 1 stycznia 1991.
Trzeba zatem powiedzieć jasno, że decyzja Kremla w sprawie przyzwolenia na przemiany w Polsce miała głównie podłoże ekonomiczne. Po prostu Rosjanie uważali, że nie opłaca im się utrzymywać ukształtowanego w ramach RWPG modelu gospodarczego. Sama RWPG miała zostać, ale rozliczać chciano się już w dolarach. Później okazało się, że RWPG też niedługo pociągnęła, a Układ Warszawski został rozwiązany w 1991 i wreszcie sam Związek Radziecki zszedł z mapy świata w grudniu tego samego roku.
Jak wydarzenia w Polsce oceniano na Zachodzie? Czy wiązano z nimi jakieś nadzieje?
Tak. Myślę, że bardzo duże. Okrągły Stół obserwowany z perspektywy Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych był wydarzeniem wyjątkowym. Oto pierwsza z dyktatur komunistycznych w tej części Europy podjęła z własnej inicjatywy rozmowy z opozycją. Podobne procesy zachodziły też na Węgrzech, ale generalnie pozostałe kraje Europy Środkowej aż do wybuchu Aksamitnej Rewolucji i upadku muru berlińskiego, czyli niemal do końca 1989 roku, były komunistycznymi skamielinami, rządzonymi przez takich polityków jak Honecker w NRD czy Żiwkow w Bułgarii.
Natomiast nadziejom związanym z przemianami w Polsce w oczywisty sposób towarzyszyła też ogromna obawa, że proces ten może ulec zachwianiu. Dlatego kiedy w lipcu 1989 roku trwał kryzys wokół niemożności zebrania odpowiedniej ilości głosów w Zgromadzeniu Narodowym, żeby wybrać gen. Jaruzelskiego na prezydenta, to wówczas prezydent George Bush senior podczas pobytu w Polsce udzielił kandydaturze Jaruzelskiego wyraźnego poparcia. Dlaczego? Amerykanie byli przekonani, że jeżeli Jaruzelski nie zostanie wybrany, w Polsce dojdzie do jakiegoś puczu ze strony twardogłowych działaczy partii komunistycznej, a to w efekcie może doprowadzić do upadku Gorbaczowa. To byłaby reakcja łańcuchowa. Jak się wydaje, Amerykanie dmuchali na zimne i fałszywie oceniali sytuację, bo nic nie wskazuje na to, żeby taki scenariusz rzeczywiście był możliwy. Stąd ich zaskoczenie, gdy miesiąc później powstał rząd Mazowieckiego. Oczywiście, dzisiaj nie sposób przesądzić tego w stu procentach. Moim zdaniem jednak Amerykanie zbyt pesymistycznie oceniali szanse ruchu wolnościowego w Polsce, a z drugiej strony - przeceniali kondycję aparatu represji PRL, który był już wtedy mocno nadwątlony. Jak wynika z dokumentów, które są choćby w IPN, nastroje w Służbie Bezpieczeństwa i Milicji były marne, mówiąc krótko - nie bardzo ktokolwiek palił się do powtarzania operacji z 13 grudnia 1981 roku. Może myśleli o tym pojedynczy ludzie, ale nie większość.
Kiedyś opinie o obradach Okrągłego Stołu kształtowano zdecydowanie w jasnych barwach, natomiast od jakiegoś czasu wskazuje się też na pewne ciemniejsze strony tamtych wydarzeń. Mówi się o zaniechaniach, sugeruje, że można było osiągnąć więcej. Jak Pan to ocenia?
Spór o Okrągły Stół nie zaczął się ostatnio - on trwał właściwie od roku 1989 i nasilał się w latach dziewięćdziesiątych, w miarę jak coraz bardziej uwidaczniały się ujemne strony tak zwanego ducha Okrągłego Stołu, bo nie o same postanowienia tu chodziło. Formalne ustalenia Okrągłego Stołu stały się nieaktualne już w momencie powstania rządu Mazowieckiego. Natomiast rzeczywiście istniało coś takiego jak "duch Okrągłego Stołu", do czego odwołuje się teraz premier Mazowiecki. Generalnie sprowadzało się to do tego, co kolokwialnie określa się polityką "grubej kreski" albo różnego rodzaju zaniechań w rozliczeniach z dyktaturą komunistyczną.
Przez większość lat dziewięćdziesiątych, z uwagi na to, jakie siły dominowały w polskiej polityce i w mediach, dominowała "biała legenda Okrągłego Stołu", która w najbardziej uproszczonej formie sprowadzała się do stwierdzenia, że przy Okrągłym Stole komuniści pokojowo oddali władzę. A to nie jest prawda, bo w rzeczywistości oni niewiele tej władzy oddali. Natomiast rzeczywiście otworzyli furtkę, dzięki której mogły się odbyć wybory czerwcowe i uruchomiony został proces, który ostatecznie pozbawił ich znacznej części władzy, ale właśnie za sprawą koncepcji Mazowieckiego - niecałej. Krytycy tej koncepcji "ducha Okrągłego Stołu" byli w mniejszości długie lata, dopiero w obecnej dekadzie zaczęli zyskiwać coraz większy posłuch i stali się bardziej wpływowi. Myślę, że spór wokół Okrągłego Stołu będzie trwał. Osobiście dystansuję się zarówno od koncepcji Okrągłego Stołu jako "najszczęśliwszego wydarzenia z dwudziestowiecznej historii Polski" - takie sformułowania padały choćby na łamach "Gazety Wyborczej" - jak i wobec czarnej legendy, która mówi o diabolicznym spisku "czerwonych" z tzw. różowymi, czyli sojuszu partyjnych z byłymi działaczami partii czy ludźmi tzw. laickiej lewicy, którzy się dogadali i podzielili władzą. Myślę, że to jest bardziej skomplikowane.
Nie podzielam również poglądu, że Okrągły Stół był jedynym możliwym rozwiązaniem. Myślę, choć to już czyste gdybanie, że gdyby nie było Okrągłego Stołu, to rządy komunistyczne w Polsce i tak by się załamały, i to prawdopodobnie w perspektywie najdalej roku. Nie wydaje mi się, aby przewrót ten przybrał formę "krwawej jatki". Nie zgadzam się w związku z tym z twierdzeniem niektórych, że jedyną alternatywą dla nas był scenariusz rumuński. Akurat sytuacja w Polsce była diametralnie różna od rumuńskiej, a przypomnijmy, że w Czechosłowacji i w NRD mimo gwałtownych demonstracji, manifestacji i zajmowania przez tłumy obiektów publicznych nie było żadnych ofiar. Można powiedzieć, że ludzie mieli tam poczucie przełomu, na przykład w momencie, gdy tłum wkroczył na mur berliński. Natomiast w Polsce zwycięstwo nad dyktaturą zostało rozmyte, gdzieś się to wszystko rozeszło, zostało po drodze zagubione.
Teoretycznie można mówić, że 4 czerwca był takim momentem przełomu, ale widać to dopiero z dłuższej perspektywy. Natomiast faktem jest, że przywódcy "Solidarności" zaraz po wyborach 4 czerwca wysyłali do swoich podwładnych polecenia, aby absolutnie nie organizować żadnych manifestacji radości, nie prowokować, nie drażnić. To ta retoryka - jak się wydaje - zaciążyła bardzo mocno na narodzinach polskiej demokracji i III Rzeczypospolitej. Sądzę, że w pewien sposób do dnia dzisiejszego rzutuje to na poczucie rozczarowania wielu osób, które właściwie nie wiedzą, kiedy w Polsce rzeczywiście skończył się komunizm.
Dr hab. Antoni Dudek - politolog i historyk, pracownik Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Rady IPN, opublikował m.in.: Reglamentowana rewolucja. Rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce 1988-1990 (2004), Komuniści i Kościół w Polsce 1945-1989 (2003), Historia polityczna Polski 1989-2005 (2007).
Fotografia: posiedzenie inauguracyjne Okrągłego Stołu. Na zdjęciu widoczni m.in. Zbigniew Bujak, Bronisław Geremek, Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa i Tadeusz Mazowiecki, Instytut Pamięci Narodowej, CC-BY-NC.
O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski.
POLECAMY TAKŻE: