Powołanie rządu Tadeusza Mazowieckiego
Z dr. Janem Skórzyńskim
rozmawia Tomasz Wiścicki
Czy przy Okrągłym Stole była mowa, że władzę przejmie dotychczasowa opozycja?
Nie. Umowa Okrągłego Stołu zakładała wejście opozycji do parlamentu jako opozycji właśnie. Taki układ miał trwać do następnych wyborów, czyli przez cztery lata. Wydawało się, że tym czasie władza PZPR, chociaż już inaczej sprawowana, nie będzie zagrożona. Dopiero po następnych wyborach, w pełni demokratycznych, przewidywano możliwość przejęcia władzy przez dotychczasową opozycję.
Skąd więc wziął się pomysł, że już w 1989 roku dotychczasowa opozycja ma współtworzyć rząd, łącznie z objęciem stanowiska premiera? Dla większości opinii było to kompletnym zaskoczeniem.
Przesądzająca była skala wyborczego zwycięstwa "Solidarności" i porażki komunistów. "Solidarność" zdobyła niemal sto procent tego, co mogła. Lista krajowa, z której startowali czołowi działacze partyjni, została odrzucona, a inni kandydaci PZPR weszli wprawdzie do Sejmu, ponieważ nie mieli konkurencji, ale z żenująco niskim poparciem. 4 czerwca "Solidarność" poczuła swoją siłę, a PZPR - słabość.
Drugim czynnikiem była katastrofa gospodarcza, która przybrała galopujący efekt właśnie latem 1989 roku: niesłychanie wysoka inflacja, a w sklepach nadal niczego nie było. Na tym tle rodziło się niezadowolenie społeczne, według badań znacznie większe niż rok wcześniej, kiedy fala strajków doprowadziła do rozmów z "Solidarnością". Partii znacznie łatwiej było się pogodzić z utratą władzy, ponieważ widziała, że nie ma szans poradzić sobie z niezadowoleniem społecznym, której dało wiatr w żagle "Solidarności". Bardzo szybko się ona zorganizowała i w lipcu-sierpniu przeprowadziła strajki pod hasłami politycznymi w kilku wielkich regionach.
Trzecim czynnikiem była sytuacja międzynarodowa. Stało się jasne, że Związek Radziecki nie będzie interweniował w Polsce. Dla uważnych obserwatorów mogło to być jasne już rok wcześniej, ale do świadomości zarówno komunistów polskich, jak i opozycji doszło to wiosną 1989. Wtedy Gorbaczow kilkakrotnie stwierdził, że żaden kraj, także Związek Radziecki, nie ma prawa ingerować w sprawy innego kraju, również w obozie socjalistycznym. Mówi tak począwszy od zimy 1988/1989.
Publicznie?
Tak, po raz pierwszy w ONZ w grudniu 1988 roku. Stało się więc jasne, że w 1989 roku nie grozi to, czego opozycja zawsze się obawiała - inwazja radziecka.
Czy komuniści wiedzieli o tym wcześniej?
Po raz pierwszy Gorbaczow powiedział to już miesiąc po swoim wyborze, i to w Warszawie, na zamkniętym posiedzeniu państw Układu Warszawskiego. Była to jednak zmiana na tyle gwałtowna, że zapewne nie wszyscy potraktowali to poważnie. Generał Jaruzelski miał bardzo dobre relacje z Gorbaczowem, mógł więc lepiej znać jego plany. Dziś widzimy, że interwencja w "bratnim kraju" była od początku rządów Gorbaczowa wykluczona, ponieważ oznaczałaby ruinę jego polityki i danie amunicji jego zachowawczym przeciwnikom. Nie wiemy dokładnie, od kiedy Jaruzelski o tym wiedział, ale moim zdaniem już w latach 1987-1988 kierownictwo PZPR miało świadomość, że Moskwa nie będzie broniła zbrojnie ich władzy.
To tłumaczy, dlaczego powtarzane od 13 grudnia nawoływanie opozycji do rozmowy z władzą wreszcie znalazły wreszcie odzew.
Do poważnych rozmów z "Solidarnością" nie doszło wcześniej niż w sierpniu 1988 roku tylko dlatego, że nie chcieli tego komuniści. Uważali, że sami sobie poradzą z kryzysem. Dopiero przyciśnięci do ściany przez mobilizację społeczną, a przede wszystkim - katastrofę gospodarczą, zdecydowali się zacząć rozmowy z nielegalną wciąż "Solidarnością".
Jak wyglądał proces polityczny, który doprowadził do tego, że pierwszym niekomunistycznym premierem Polski został Tadeusz Mazowiecki?
"Solidarność" osiągnęła w parlamencie taką pozycję, że wbrew niej nie można było wybrać ani prezydenta, ani premiera. Stanęło przed nią więc pytanie: czy tę potężną siłę blokującą wykorzystać, żeby wziąć całą pulę, jak się wtedy mówiło, czyli przejąć władzę wykonawczą?
Pierwszym widomym sygnałem był słynny artykuł Adama Michnika z 3 lipca, który proponował: "Solidarność" godzi się na komunistycznego prezydenta, a komuniści - na solidarnościowego premiera, stąd tytuł Wasz prezydent, nasz premier. Ten artykuł był następstwem rozmów toczących się niemal od wyborów, na początku niezobowiązujących. Po obu stronach narastała świadomość możliwości i konieczności zmian. Opozycja musiała przełamać politykę samoograniczenia, która w nowych okolicznościach międzynarodowych straciła sens. Zdecydowanie w stronę rządu solidarnościowego parli Adam Michnik i Jacek Kuroń, sceptyczny jeszcze w lipcu był Tadeusz Mazowiecki...
Na artykuł Michnika odpowiedział w "Tygodniku Solidarność" tekstem Spiesz się powoli...
Jak się zdaje, także Bronisław Geremek nie był entuzjastą tej koncepcji.
Czy wiadomo coś bliżej o tych rozmowach sondażowych?
Głównie Bronisław Geremek rozmawiał z klubem sejmowym PZPR z myślą o utworzeniu rządu koalicji "Solidarności" z PZPR czy jakąś jej częścią. Były też rozmowy zmierzające do przejęcia dotychczasowych aliantów komunistów, Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego. Po wyborach 4 czerwca okazało się, że gotowe są one porzucić sojusz z PZPR, co było rewolucją. Szansę tę najszybciej zrozumiał Jarosław Kaczyński, wówczas bliski doradca Lecha Wałęsy i senator. Na polecenie Wałęsy zaczął prowadzić rozmowy z ludowcami i SD na temat wspólnego powołania rządu.
Jakie argumenty przemawiały za każdą z tych koncepcji?
Adam Michnik i Bronisław Geremek chcieli włączyć do rządu partyjnych reformatorów, Aleksandra Kwaśniewskiego czy Władysława Bakę. Przejęcie władzy z rąk partii było procesem potwornie trudnym. Uważano, że łatwiej będzie to przeprowadzić z jej częścią niż wbrew niej, ponieważ miała ona mnóstwo sposobów szkodzenia. Istniała też wizja, że w przypadku przejęcia władzy przez "Solidarność" nastąpi bunt części aparatu - bezpieczeństwa, partyjnego, oficerów. Generał Kiszczak ostrzegał przed tym Geremka i Wałęsę.
Blefował?
Był to bluff. Nic nie wiadomo o przygotowaniach do tego buntu, a więc możemy założyć, że ich nie było. Ale wiemy to dzisiaj, natomiast wtedy trudno było na sto procent stwierdzić, że część partii nie wysadzi z siodła Jaruzelskiego za to, że zdradził sprawę socjalizmu. Na szczęście generał nie miał prawdziwych konkurentów w PZPR i może dzięki temu nigdy takiej próby nie podjęto.
A druga koncepcja?
Na podstawie politologicznej analizy uznano, że atrapy zwane stronnictwami sojuszniczymi są najsłabszym punktem, w którym można rozbić cały formalny układ władzy. Naturalnie, u źródeł tej operacji było porozumienie Okrągłego Stołu, a potem wybory, co fikcyjną scenę polityczną PRL przeistoczyło w prawdziwą.
Wydaje się, że Lech Wałęsa, który mimo że nie uczestniczył w negocjacjach, podejmował wszystkie ostateczne decyzje i był niepodważalnym przywódcą - dopiero w ostatniej chwili zdecydował się na jeden z wariantów. Wydał wówczas oświadczenie - ku zaskoczeniu opinii publicznej, a także dużej części polityków obozu solidarnościowego - że jak najszybciej powinna zostać powołana koalicja "Solidarność"-ZSL-SD z politykiem solidarnościowym na czele.
Okazało się, że PZPR, którą kierował już Mieczysław Rakowski, była na to przygotowana i nie zamierzała gwałtownie protestować. Wiedziała już, że nie może samodzielnie powołać rządu. W końcu lipca Sejm zdołał jeszcze przegłosować Czesława Kiszczaka na premiera, ale nie zdołał on utworzyć gabinetu. Przywódcy komunistyczni byli informowani o rozmowach przez szefa ZSL Romana Malinowskiego, który przekonywał Jaruzelskiego do tej koncepcji. Komuniści oczywiście woleliby zachować całą władzę, ale uznali, że ta akcja nie zmierza do ich marginalizacji.
Dlaczego zwyciężyła właśnie ta koncepcja?
Zwyciężyła właściwie koncepcja pośrednia, coś w rodzaju wielkiej koalicji - rządu wszystkich czterech sił w parlamencie. Podobny projekt komuniści sformułowali już w lipcu, tylko że to oni mieli jej przewodzić. Teraz premierem został człowiek opozycji - to była zmiana kluczowa.
Jak doszło do powstania tej nienazwanej wielkiej koalicji?
W pewnym momencie pojawił się pomysł włączenia części PZPR do nowego układu politycznego. Lech Wałęsa nigdy zresztą tego nie wykluczał. W opozycji od dawna panowało przekonanie, że ponieważ Polska nadal była w strefie dominacji radzieckiej, w rękach komunistów, czyli ludzi zaufania Moskwy, powinny pozostać resorty gwarantujące jej podstawowe interesy, czyli wojsko i sprawy wewnętrzne.
A jak się to miało do przekonania, że Związek Sowiecki nie będzie interweniował nawet wówczas, gdy komuniści utracą władzę?
Nie będzie interwencji dlatego jedynie, że władzę przejmie rząd pod kierownictwem człowieka opozycji, wszelako - uważano - są granice, których nie należy przekraczać, żeby nie zmusić Związku Radzieckiego do reakcji. Sądzono na przykład, że armia polska nie może wyjść spod kontroli radzieckiej, skoro w Polsce stacjonowały wojska radzieckie i była ona kluczowym krajem tranzytowym do NRD. Wydawało się, że Rosjanie nie mogą oddać Polski, bo straciliby kontakt ze swoją najbardziej wysuniętą na zachód strefą wpływów.
Czy takim argumentem komuniści posługiwali się w rozmowach?
Rozmów na ten temat w ogóle nie prowadzono, także w Magdalence. Temat usytuowania Polski na scenie międzynarodowej był tabu dla obu stron. Ale oczywiście wiadomo było, że budowanie demokratycznej i znacznie bardziej samodzielnej Polski należało rozgrywać tak, żeby nie sprowokować Rosjan do gwałtownej reakcji. Wyobrażano sobie zresztą, że zarówno do niepodległości, jak i do demokracji można dojść etapami. Jednym z nich było zachowanie kontroli komunistów, a poprzez nich - Moskwy, nad armią w Polsce. Z drugiej strony, gwarantować to miał prezydent Jaruzelski, wybrany dzięki głosom "Solidarności". Zdecydowała się na to uznając to za gwarancję dla świata zewnętrznego. Zresztą Jaruzelski dostał mocne poparcie od Gorbaczowa.
W jakiej formie?
Jaruzelski zaczął się w pewnym momencie wahać, czy kandydować, ponieważ bał się, że przegra. Gorbaczow powiedział mu zdecydowanie, że jest kluczową postacią polskiej demokratyzacji. Również prezydent Bush, który przyjechał w lipcu 1989 do Polski, powiedział Jaruzelskiemu, że powinien kandydować i że ma nadzieję, że zostanie prezydentem. Oba supermocarstwa były zainteresowane stabilizacją, spokojnym przebiegiem reform - nie chciały rewolucji, tym bardziej że w całej reszcie Układu Warszawskiego władza komunistów była jeszcze nienaruszona.
Nowością było wyłączenie z domeny komunistycznej spraw zagranicznych. W propozycji wejścia PZPR do rządu z połowy sierpnia nie było teki ministra spraw zagranicznych. Tadeusz Mazowiecki uważał, że w tym punkcie nie można komunistom ustąpić. Powołał jednak na ministra spraw zagranicznych kogoś pomiędzy władzą a "Solidarnością" - profesora Krzysztofa Skubiszewskiego, który nie był uczestnikiem opozycji, chociaż był związany z Kościołem. Dla generała Jaruzelskiego był on znacznie łatwiejszy do zaakceptowania niż na przykład Bronisław Geremek. Krzysztof Skubiszewski był nawet członkiem Rady Konsultacyjnej przy Jaruzelskim jako przewodniczącym Radzie Państwa, do której "Solidarność" odmówiła wejścia.
Dlaczego premierem został Tadeusz Mazowiecki?
Był on bardzo ważną postacią obozu solidarnościowego od Sierpnia 1980. Stąd datuje się jego współpraca z Lechem Wałęsą i ich wzajemnie zaufanie, mimo że byli to ludzie o odmiennych korzeniach, osobowościach i stylu politycznym. Tadeusz Mazowiecki w latach 1987-1988 zaczął być interlokutorem przedstawicieli rządowych, głównie Stanisława Cioska. Kanał porozumiewania powstał za pośrednictwem księdza Alojzego Orszulika, wówczas dyrektora Biura Prasowego Episkopatu. Panowie dyskutowali na temat koncepcji rozwoju sytuacji - całkowicie nieformalnie. Fakt, że Tadeusz Mazowiecki był w tych rozmowach reprezentantem Lecha Wałęsy, a więc praktycznie całej "Solidarności", pokazuje, jaką miał pozycję.
Przed wyborami usunął się w cień. Nie zgadzał się ze strategią wystawienia jednego kandydata opozycyjnego na jedno miejsce pod hasłem drużyny Wałęsy. Wyobrażał sobie kampanię z udziałem rozmaitych ugrupowań. Mazowiecki wrócił na pozycję redaktora naczelnego "Tygodnika Solidarność", jak w roku 1981, ale punkt ciężkości życia politycznego był teraz w Sejmie. Może dlatego, że go nie tam było, Lech Wałęsa wybrał go jako kandydata na premiera - dla przeciwwagi. Zawsze dbał o to, żeby nikt za bardzo nie wyrósł. Kandydatura Mazowieckiego była też najbardziej do przyjęcia dla komunistów. Uważali, że stanowi mniejsze zło. Mazowiecki miał też jako jeden z nielicznych doświadczenie polityczne, ponieważ był kiedyś posłem katolickiej grupy Znak. Ponadto jego kandydatura była najlepiej widziana przez Kościół.
A jakie były inne kandydatury?
Innym kandydatem mógł być Bronisław Geremek i jego nazwisko pojawiało się w wypowiedziach Wałęsy jeszcze w lipcu, przy czym sam Geremek bardzo się zawsze od tego dystansował. Wałęsa zdecydował, że lepiej go zostawić w parlamencie. Jego pozycja jako szefa Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, stworzonego przz parlamentarzystów "Solidarności", bardzo potem pomogła rządowi Mazowieckiego. Poza tym na pewno trudniej byłoby uzyskać akceptację Jaruzelskiego dla Geremka. Był on postrzegany przez komunistów jako przeciwnik trudniejszy niż Mazowiecki. Można jednak wątpić, czy polityka rządu, którym kierowałby Bronisław Geremek, zasadniczo różniła się od polityki Tadeusza Mazowieckiego.
Mazowiecki się zgodził?
Tak, chociaż nie od razu. Lech Wałęsa nieco teatralnie musiał go błagać na kolanach, ale oczywiście Mazowiecki, polityk z krwi i kości, nie mógł odrzucić takiej szansy i takiego wyzwania. Budowanie rządu było zresztą dla niego następnym krokiem prowadzącym do wolnej Polski.
Kiedy sprawa się zdecydowała i rząd Mazowieckiego stał się faktem?
Sprawa się zdecydowała 17 sierpnia, kiedy spotkali się w Warszawie Lech Wałęsa oraz przywódcy SD i ZSL. Ogłosili zawiązanie koalicji - w efektowny sposób, w Łazienkach - po czym udali się do prezydenta Jaruzelskiego. Oficjalnie poinformowali go o utworzeniu większościowej koalicji i przedstawili Tadeusza Mazowieckiego jako kandydata na premiera. Oczywiście Jaruzelski był o tym uprzedzony i bez wahania się zgodził.
Czy to było ustalone?
Było. Kilka dni wcześniej, ciągle jeszcze za pośrednictwem nieocenionego księdza Orszulika, Stanisław Ciosek przekazał swoim szefom tę kandydaturę. Następnego dnia ksiądz otrzymał odpowiedź od Cioska, że generałowie się zgadzają na Mazowieckiego.
I wtedy zaczyna się formowanie rządu?
Tadeusz Mazowiecki został wybrany na premiera przez Sejm 24 sierpnia i przystąpił do formowania rządu, który został przegłosowany 12 września ogromną większością głosów - nie tylko "Solidarności" i obu klubów sojuszniczych, ale także większości PZPR. Objęcie sterów rządu przez człowieka demokratycznej opozycji oznaczało koniec komunizmu w Polsce.
Dr Jan Skórzyński - historyk i publicysta, redaktor naczelny pisama Europejskiego Centrum Solidarności "Wolność i Solidarność". Zajmuje się najnowszą historią Polski, zwłaszcza historią opozycji demokratycznej. Autor m.in. książek: Od Solidarności do wolności (2005); Rewolucja Okrągłego Stołu (2009); Zadra. Biografia Lecha Wałęsy (2010).
Ilustracja: premier Tadeusz Mazowiecki w listopadzie 1989 r., Wikimedia Commons, CC BY-SA.
O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski.
POLECAMY TAKŻE: