„Rycerze” spod znaku tryzuba
W części mediów ukraińskich a także polskich członkowie UPA są ukazani jako rycerze bez skazy, którzy walczyli honorowo z każdym przeciwnikiem. W ten sposób opisywana jest szczególnie bieszczadzka część tej organizacji. Czy rzeczywiście tak było? Nic bardziej błędnego.
Niektórzy badacze stosunków polsko-ukraińskich podchodzą do Ukraińskiej Powstańczej Armii jak do organizacji narodowowyzwoleńczej. Silą się nawet na próby porównywania tejże do Armii Krajowej. Takie podejście jest prawdziwym bluźnierstwem wobec pamięci drugiej z tych formacji. W przeciwieństwie do UPA, AK nie była organizacją zbrodniczą. Członkowie ukraińskiego podziemia wielokrotnie dopuszczali się mordów na wziętych do niewoli żołnierzach polskich, sowieckich, a nawet niemieckich. Zbrodniczy charakter UPA nie przejawia się bowiem jedynie w świetle rzezi dokonanej na ludności polskiej, żydowskiej i ukraińskiej na Wołyniu oraz w Małopolsce Wschodniej. Świadczy o niej także postawa partyzantów ukraińskich podczas walk z Wojskiem Polskim w Bieszczadach, o czym traktuje niniejszy artykuł.
Popiół czy diament, czyli kto pisze prawdę w książkach
Ostatnio Ukraińska Powstańcza Armia zmagająca się na terytorium dzisiejszej Polski z „okupantami”, czyli polską władzą komunistyczną, jest w ukraińskiej kinematografii przedstawiona niewątpliwie w sposób piękny i chwytający za serce. Rzeklibyśmy: diament w popiele. Czy rzeczywiście jednak diament? Po wyjątkowo krótkiej chwili polerowania tego „diamentu” rozsypie się on i pozostanie tylko popiół... Dlaczego? Ponieważ filmy pokroju „Żelaznej sotni” gloryfikują UPA i ukazują jej historię w krzywym zwierciadle. Reguła jest prosta: dobrzy Ukraińcy, źli Polacy, Ukraińcy walczą jak rycerze, Polacy mordują i tchórzą przy byle okazji. Obraz fałszywy, ale jakże wygodny. Niestety nie dla prawdy historycznej.
Należy wziąć pod uwagę, że Ukraińska Powstańcza Armia była armią konspiracyjną, działającą w podziemiu, prowadzącą walkę na sposób partyzancki. Wojna partyzancka wbrew pozorom różni się zdecydowanie od regularnych starć na froncie. Cechują ją jeszcze większa brutalność i brak jakichkolwiek reguł w stosunku do przeciwnika. Doktor Grzegorz Motyka zajmujący się działalnością UPA, w swej książce „Tak było w Bieszczadach. Walki polsko-ukraińskie 1943-1948” stwierdził kategorycznie, że wydarzenia przedstawione w sensacyjnej powieści Jana Gerharda „Łuny w Bieszczadach” nigdy nie miały miejsca i są jedynie wytworem wyobraźni autora. O jakie wydarzenia chodzi? Otóż Gerhard pokazał w „Łunach...” drastyczne sceny, w których upowcy dokonują masakry schwytanych żołnierzy Wojska Polskiego. Znęcają się nad nimi, torturują, wreszcie odrąbują im głowy siekierą. Ten wstrząsający obraz został ukazany w ekranizacji powieści, w filmie „Ogniomistrz Kaleń”. Niby wszystko w porządku, przecież skoro specjalista stwierdził, że to komercyjny chwyt dla zdobycia widowni, nie należy brać go pod uwagę. Tyle tylko, że po dokładniejszym zbadaniu tej kwestii okazuje się, że to Gerhard napisał prawdę. Ostatnio przeglądając akta Archiwum Wschodniego natknąłem się na wspomnienia Henryka Mielcarka, żołnierza Wojska Polskiego, który brał udział w zwalczaniu UPA w Bieszczadach. Przypatrzmy się jego historii.
Latem 1946 r. jedna z kompanii szkolnych WP ćwiczyła na łąkach pod Birczą. Nagle pod lasem ukazały się uzbrojone postacie. Dowódca kompanii rozpoznał w nich upowców i rozkazał atakować. Przeciwnicy rzucili się do ucieczki, pociągając Polaków za sobą na rozległą polanę leśną. Tam przywitał ich zmasowany ogień broni maszynowej. Młodzi, nieostrzelani rekruci nie wytrzymali nawały ogniowej i rzucili się do ucieczki, ale części nie udało się uciec. Gdy nadeszła pomoc, na feralnej polanie znaleziono ciała 26 żołnierzy. Jak stwierdził lekarz pułkowy, tylko 7 zginęło w walce. Pozostali (ranni lub pochwyceni) zostali zabici ciosami saperek lub toporków. Zwłoki zostały okradzione z butów.
Przytoczmy jeszcze jedną sytuację wspominaną przez p. Mielcarka: „Dwaj żołnierze (woźnica i jednoosobowa, a więc iluzoryczna eskorta) pojechali po furaż dla koni. Nie wiem czy na koniec tej samej wsi [gdzie stacjonował oddział-Damian Markowski] czy w pole do stogu siana. Więcej ich nie widziano. Dopiero wiosną, po spłynięciu śniegów, znaleziono zwłoki jednego z nich. Były nagie, przywiązane drutem do pnia drzewa. Trup miał wyłupione oczy i obcięty język.”
Podobne zdarzenia były na porządku dziennym. Upowcy dopuszczali się ich nie tylko wobec żołnierzy, ale również w stosunku do cywilów. Można zabić 100, 200, 1000 czy nawet 100 000 ludzi, ale nie można zabić pamięci. Próby wybielenia UPA i przedstawiania jej członków jako rycerzy walczących honorowo o słuszną sprawę jest niczym więcej, niż najzwyklejszą farsą i posuniętym do granic cynizmem. Można próbować zrozumieć, że Ukraińcy bronili przed wysiedleniem swoich wiosek-było to ich prawem. Można próbować uwierzyć, że tym, którzy wcześniej walczyli w UPA po powtórnym zajęciu ziem II Rzeczypospolitej przez Armię Czerwoną w 1944 i 1945 r. pozostała już tylko walka, bo nie mieli innego wyboru. Ale w żaden sposób nie można usprawiedliwić okrucieństwa i mordów, jakie powszechnie stosowały oddziały UPA, nie respektując żadnej z międzynarodowych konwencji. Ich walka o „samostiijną Ukrainę” oparta była o faszystowską ideologię stojącą u podstaw tej organizacji. W rezultacie musiało to doprowadzić do wylania morza krwi i ludzkiego cierpienia.Krwawiące Bieszczady
Kurenie i sotnie UPA operujące w Bieszczadach były w dużej części złożone z ludzi, którzy już wcześniej mieli do czynienia z bronią i stanowiły nierzadko groźnego przeciwnika dla całych batalionów Wojska Polskiego. Dobrze uzbrojone, posiadały dużą ilością broni maszynowej, były obeznane z terenem i wspierane przez miejscową ludność ukraińską , ruską i łemkowską (czasem pod przymusem). Ich działalność stanowiła śmiertelne niebezpieczeństwo dla słabych i nielicznych placówek Wojsk Ochrony Pogranicza i Milicji Obywatelskiej. Nie powinno więc dziwić, że większa część Bieszczad aż do końca 1947 r. pozostawała pod faktyczną kontrolą ukraińskiej partyzantki.
W Bieszczadach wybuch wzajemnej nienawiści wystąpił po tym, gdy na ten obszar zaczęli napływać Polacy z Kresów, uciekający przed rzeziami. Już w sierpniu 1944 r. miejscowi nacjonaliści bestialsko zamordowali we wsi Muczne 74 uciekinierów. W niepamięć poszły czasy sąsiedzkich stosunków, gdy dwa narody żyły obok siebie mimo dzielących ich różnic. UPA pragnęła za wszelką cenę oderwać od Polski jak najwięcej terenów, na których mieszkała ludność ukraińska. Przez długi czas umiała skutecznie walczyć na trudnych, górskich obszarach, gdzie umiejętność dobrego maskowania się i wciągnięcia nieprzyjaciela w zasadzkę równoważyła ewentualną dysproporcję sił. Walki były niezwykle krwawe i pociągnęły liczne ofiary z obu stron.
Bieszczady mają swoją duszę. Wie o tym ten, kto w nich był. Wśród wierchów i połonin można znaleźć ciszę, spokój, pustkę, zadumę. Jakże odległe wydają się wydarzenia sprzed przeszło 60 lat. Tylko czasem wiatr głośniej zahuczy w ruinach cerkwi, zazgrzyta zardzewiała furtka porośniętego trawą cmentarza, szeleszczące liście opadną na zapomnianą leśną mogiłę...Damian Markowski
artykuł pochodzi z serwisu www.wolgal.pl