Kategorie

Wybuch Powstania Warszawskiego











Decyzja o podjęciu powstańczej walki z Niemcami w Warszawie została podjęta dopiero w drugiej połowie lipca 1944 r. Wcześniej kierownictwo Armii Krajowej nie zakładało działań zbrojnych w stolicy - dla uniknięcia zniszczeń i cierpień ludności cywilnej. W ramach akcji "Burza" polskie oddziały miały koncentrować się poza stolicą i wkroczyć do niej po wycofaniu się Niemców lub w natarciu wraz z Armią Czerwoną.  W ten sposób postąpiono podczas wyzwalania Wilna i Lwowa. Jak pokazały te dwie akcje, oddziały AK były niezdolne do samodzielnego zajmowania większych miast, jednak współpraca z Armią Czerwoną układała się poprawnie i wspólnymi siłami zdobyto owe najważniejsze kresowe ośrodki. Tragedia rozpoczynała się po zakończeniu działań zbrojnych - oficerowie AK byli aresztowani, przez NKWD zaś oddziały rozbrajane lub włączane do armii Berlinga.

Jeszcze w lipcu Komenda Główna AK kierowała transporty broni do wschodniej Polski, uszczuplając warszawskie zapasy. 14 lipca głównodowodzący gen. Bór-Komorowski pisał, że: "Przy obecnym stanie sił niemieckich w Polsce i ich przygotowaniach przeciwpowstańczych, polegających na rozbudowie każdego budynku zajętego przez oddziały, a nawet urzędy, w obronne fortece z bunkrami i drutem kolczastym powstanie nie ma widoków powodzenia".

Tydzień później gen. Komorowski zmienił jednak zdanie i 22 lipca 1944 zakomunikował swojemu sztabowi decyzję o podjęciu walki z Niemcami w Warszawie. Głównym pomysłodawcą był jednak gen. Leopold Okulicki "Niedźwiadek". Argumentował on, że prowadzenie walki poza Warszawą było nierealne. Wyprowadzenie z niej po kryjomu wielu uzbrojonych żołnierzy AK zajęłoby zbyt wiele czasu wobec szybko rozwijających się wydarzeń na froncie. Ponadto Okulickiemu bardzo zależało na zajęciu Warszawy przez AK, zanim zjawią się w niej Rosjanie. Wedle relacji Bora-Komorowskiego, mówił, że "przez zajęcie Warszawy przed zajęciem jej przez Rosjan musiała się Rosja zdecydować aut aut: albo uznać nas, albo siłą złamać na oczach świata". Innymi słowy, chciał osiągnąć to, co nie udało się podczas poprzednich wystąpień w ramach "Burzy": sprawić, by ZSRR zaczął traktować AK i rząd w Londynie poważnie.

Samodzielne pokonanie garnizonu niemieckiego w Warszawie wydawało się władzom AK zadaniem wykonalnym, a kolejne wydarzenia zdawały się tylko potwierdzać tę tezę. 20 lipca dokonano zamachu na Adolfa Hitlera, co pozwalało przypuszczać, że władze Trzeciej Rzeszy tracą kontrolę nad sytuacją wewnętrzną. Front na terytorium Polski posuwał się szybko i po 20 lipca Warszawę zapełniały tłumy zdemoralizowanych żołnierzy uchodzących przed Armią Czerwoną. Rodziło to nadzieje, że Niemcy nie będą się twardo bronić w Warszawie, a być może ich morale zupełnie się załamie, tak jak w 1918 r.

Decyzji o podjęciu walki zbrojnej w Warszawie, wbrew uprzednim planom, właściwie nie konsultowano z rządem polskim w Londynie ani z Naczelnym Wodzem - gen. Kazimierzem Sosnkowskim. Było to błędem, gdyż rezydujący w Londynie Polacy mieli lepsze pojęcie o aktualnym układzie sił i stosunku mocarstw do kwestii polskiej. O planach powstańczych powiadomiono Londyn dopiero 25 lipca, nie pozostawiając wiele czasu na reakcję. Ponadto Naczelny Wódz od 11 lipca przebywał we Włoszech, wizytując polski II korpus, i decyzję co do akcji zbrojnych w Polsce pozostawiał w gestii władz krajowych. Tak samo postąpił premier Stanisław Mikołajczyk.

Komenda Główna AK w Warszawie nie miała również żadnego kontaktu z wojskami radzieckimi ani wiedzy o ich dokładnych planach. Powstanie miało w zamyśle zaskoczyć Rosjan i było w gruncie rzeczy skierowane przeciwko nim, więc nie uważano za stosowne informowanie Stalina o powstańczych zamiarach. Niemal wszyscy w sztabie AK byli przekonani, że Armia Czerwona wkrótce zajmie Warszawę.

Po podjęciu decyzji o powstaniu w Warszawie do ustalenia pozostawał tylko termin jego wybuchu. Władze cywilne - Rada Jedności Narodowej - prosiła Bora-Komorowskiego o 12 godzin na zorganizowanie administracji państwowej w wyzwolonej Warszawie, do czego generał się przychylił.

W ostatnich dniach lipca w Komendzie AK zapanowała nerwowa atmosfera. W Warszawie i jej okolicach koncentrowała się niemiecka 9. armia. Chaos i demoralizację na ulicach zastąpiły równe szeregi żołnierzy i czołgi. W dzienniku 9. armii zanotowano: "Polski nacjonalistyczny ruch podziemny ogłosił dla swoich oddziałów stan pogotowia, trzeba więc liczyć się ze wzmożoną akcją sabotażową i innymi wrogimi wystąpieniami. Wskutek tego, zarządzono wzmożony nadzór nad wszystkimi obiektami. Ruchy wojsk niemieckich ze wschodu zaniepokoiły ludność. By ją przekonać o mocnym zamiarze utrzymania miasta, dowódca 9. armii zarządził, aby wszystkie nowe oddziały przybywające z zachodu i wyładowywane w Warszawie przemaszerowały w jak najlepszym porządku przez miasto". Stąd Bór-Komorowski odkładał wybuch powstania na moment rozpoczęcia się radzieckiego natarcia na Warszawę, mimo nacisku niektórych podkomendnych na energiczniejsze działanie.

Istotnie, 2. radziecka armia pancerna prowadziła już natarcie szosą lubelską na Warszawę. 30 lipca zdobyła Radzymin i Wołomin oraz Starą Miłosną. Następnego dnia jednak nastąpiło przeciwnatarcie niemieckie, w wyniku którego radziecki 3. korpus pancerny mało nie został odcięty na zdobytych pozycjach w Radzyminie i Wołominie. 1 sierpnia o 4:10 dowódca radzieckiej armii wydał rozkaz do przejścia do obrony...

Na spotkaniu w sztabie Bora-Komorowskiego o godz. 10:00, 31 lipca 1944 zdania polskich oficerów były podzielone. Trzy osoby z gen. Okulickim na czele głosowały za podjęciem walki jak najszybciej, by władze cywilne miały owe 12 godzin czasu na zorganizowanie się przed pojawieniem się Sowietów. Cztery osoby były przeciwne, w tym bezpośredni dowódca sił AK w Warszawie  Antoni Chruściel "Monter", który przypominał o poważnych brakach w uzbrojeniu żołnierzy AK i uważał, że uderzenie na jeszcze niezdezorganizowanych Niemców nie ma szans powodzenia. Wobec tego znów odłożono termin rozpoczęcia walki. Następne spotkanie wyznaczono na 18:00.

W ciągu dnia pojawiły się wieści, że niemiecki garnizon w Legionowie w panice opuścił koszary, które następnie zajęli akowcy, zdobywając broń. Komunikat niemiecki informował o rozpoczęciu radzieckiego natarcia na Warszawę. Wreszcie z Londynu nadeszła wiadomość o wyjeździe premiera Mikołajczyka do Moskwy na rozmowy ze Stalinem. O godzinie 17:00 w sztabie pojawił się płk Chruściel donosząc, że radzieckie oddziały pancerne wdarły się na teren praskiego przedmościa i zdezorganizowały niemiecką obronę. Wyraził opinię, że walkę należy podjąć natychmiast, by nie okazało się, że już jest za późno.

Gen. Bór-Komorowski po konsultacji z szefem sztabu gen. Pełczyńskim, szefem operacji gen. Okulickim, komendantem okręgu płk. Chruścielem i delegatem rządu na kraj Janem Jankowskim podjął decyzję o rozpoczęciu powstania w Warszawie o godz. 17:00 następnego dnia - 1 sierpnia 1944.

Jak widać z powyższego opisu sytuacji, dowództwo AK popełniło straszliwy w skutkach błąd przy ocenie sytuacji wojskowej pod Warszawą. Wszyscy byli zgodni co do tego, że podstawowym warunkiem powodzenia powstania w stolicy było załamanie się sił niemieckich i rychłe wkroczenie Armii Czerwonej do miasta. Gen. Bór-Komorowski dzielnie opierał się naciskom wcześniejszego rozpoczynania akcji zbrojnej, postulowanego zarówno przez jego podkomendnych, jak i propagandę komunistyczną. Trzeźwo oceniał szansę rozpaczliwie niedozbrojonej AK (na 20 tys. żołnierzy zaledwie 15-25% dysponowało użyteczną bronią) w walce z Wehrmachtem. W sztabie oceniano, że AK będzie w stanie kontrolować miasto przez parę dni, najwyżej tydzień.

A jednak Powstanie rozpoczęło się w fatalnym momencie. Rosjanie nie kwapili się z pomocą. Niemcy, choćby ze względów strategicznych, nie mogli Warszawy po prostu opuścić, gdy front przebiegał na południowy-wschód od Pragi. W otwartej walce AK nie miała szans, co zresztą pokazał już pierwszy tydzień walk. Udało się opanować znaczne obszary miasta, lecz większość najważniejszych obiektów (koszary, mosty, dzielnica rządowa, oś Alej Jerozolimskich, linie kolejowe) pozostała pod kontrolą niemiecką. Mimo niesamowitego heroizmu polskich żołnierzy - w większości młodzieży niespełna dwudziestoletniej - wyznaczone cele polityczne powstania nie zostały osiągnięte.

ŁW

 
Rozmowa z prof. Normanem Daviesem

 
Wiele już powiedziano o Powstaniu Warszawskim, różnie je oceniano. Czym jest ono dla Pana?

Powstanie było naturalnym, silnym i patriotycznym odruchem młodych ludzi, którzy żyli pod okupacją niemiecką przez pięć lat. Myślę, że bardzo trudno byłoby je powstrzymać. Decyzję o Powstaniu podjął wprawdzie rząd w Londynie, pozostawiając Armii Krajowej decyzję co do momentu jego wybuchu, wierzę jednak w to, że Powstanie wybuchłoby niezależnie od londyńskiego rozkazu. 31 lipca zdecydowano o terminie i wybrano go doskonale. Wiemy teraz, że sowiecki marszałek Rokossowski miał rozkaz zająć Warszawę 2 sierpnia.
 
Powstanie było normalnym, patriotycznym przejawem ruchu oporu, jak w wielu innych krajach. Stanowiło ogromny sukces wojskowy, o czym się zapomina. Łatwo je oceniać znając jego finał. Jednak należy pamiętać, że zadaniem powstańców było utrzymać stolicę Polski przez tydzień. Za cel stawiali sobie utrzymywanie stolicy pod kontrolą w momencie, kiedy będzie do niej wchodziła Armia Czerwona. Ta jednak się zatrzymała, a powstańcy wytrzymali nie jeden tydzień, ale dziesięć. Plan załamał się z przyczyn politycznych, o których ani rząd polski, ani Armia Krajowa nie wiedzieli. Na przykład o tym, że Stalin zabroni lądowania samolotom zachodnim w drodze do Japonii. Oni mieli prawo oczekiwać pomocy Zachodu.

Nie mogli wiedzieć, że Stalin trzyma wszystkich w szachu…

Nawet rosyjscy marszałkowie nie wiedzieli, że Armia Czerwona nie wejdzie do Warszawy. To było dla nich niespodzianką. Kiedy Rokossowski otrzymał od Stalina rozkaz zatrzymania, nie miał wyboru. Te wszystkie nieszczęścia mają źródła polityczne. To nie obojętność Armii Krajowej na losy cywilów.

Dlaczego Niemcy zdecydowali się bronić tu, w Warszawie? Wiedzieli, że są w beznadziejnej sytuacji. Von dem Bach przestał wykonywać rozkaz Himmlera rozstrzeliwania każdej osoby, ponieważ gdyby to robił,  szybko zabrakłoby  mu amunicji, jak mówił…

Wisła była ostatnią naturalną linią obrony na wschód od Niemiec. Od niej do Berlina jest przecież tylko 500 kilometrów. Problem Niemców tkwił w konflikcie między SS a Wehrmachtem, który nie chciał dać im swoich jednostek z frontu do walki z Powstaniem. Dowództwo Wehrmachtu uważało, że to jest problem wyłącznie Himmlera. Skoro bowiem sam to przygotował, powinien również rozwiązać sprawę samodzielnie. SS jednak było za słabe i ostatecznie wprowadzono dywizje pancerne. Dowództwo Wehrmachtu było temu bardzo niechętne. W tym okresie miało już wystarczająco dużo własnych kłopotów.

Czy z militarnego punktu widzenia Powstanie Warszawskie miało wpływ na przebieg wojny, czy też było wydarzeniem peryferyjnym?

Powstanie na pewno nie pozostało bez znaczenia dla tego, jak potoczyła się wojna. Prawdopodobnie, choć nie jest to pewne, było przyczyną zatrzymania wojsk radzieckich nad Wisłą co najmniej przez pięć miesięcy - aż do stycznia 1945 roku. Wiemy, że marszałkowie Armii Czerwonej zaproponowali Stalinowi ofensywę na Berlin już w sierpniu roku 1944. Zajęcie Warszawy otwierało drogę na Berlin. Wiemy, że Stalin tego planu nie przyjął. Nie wiemy, dlaczego tak się stało. Wydaje się jednak niemożliwe, żeby ta kluczowa decyzja Stalina pozostała bez związku z Powstaniem. Armia Czerwona została wysłana na Bałkany, do Rumunii, a cały centralny front białoruski na linii Moskwa-Berlin był zatrzymany przez całe pięć miesięcy. To nie mogło być obojętne dla historii wojny.

Czy w takim razie poza Polską wspomina się o Powstaniu jako o ważnym momencie wojny? Czym ono jest za granicą?

Informacje o wschodnim froncie przeszły przez filtr sowiecki. Wszystko, co korespondenci wojenni pisali w sierpniu, musiało przejść przez cenzurę. Po drugiej stronie Wisły był wtedy korespondent brytyjski. Jednak i to, co on pisał, przechodziło przez cenzurę sowiecką i do Londynu przychodziło z Moskwy. Oczywiście, polski rząd w Londynie miał swoje służby informacyjne. Jednak ciężko było im przeforsować swoje wiadomości przeciwstawne informacjom pochodzącym ze źródeł sowieckich. Dla Sowietów żołnierze Armii Krajowej byli bandytami, choć wchodzili w skład sił alianckich. Proszę sobie wyobrazić, co oznaczałoby oskarżenie jednego sojusznika o to, że zabija drugiego sojusznika. Informacja, że NKWD, na tyłach Armii Czerwonej, chciała zabić i aresztować żołnierzy Armii Krajowej, była tam niewiarygodna.

Planowano brytyjską misję wojskową do podziemia polskiego. Mikołajczyk poprosił o nią w lutym. Dyskutowano o niej cały rok. Chodziło o to, żeby Brytyjczycy mogli dowiedzieli się, jak jest naprawdę. Od lutego do grudnia misja miała wyruszyć, ale nie dochodziła do skutku - nie otrzymano samolotów... Misja lądowała dopiero w grudniu, drugiego dnia Świąt, kiedy Warszawa była już zniszczona. Tak wyglądała walka o informacje. Polacy nie mogli przebić muru propagandy sowieckiej. ZSRS był potęgą. Ostatecznie przecież to nie mocarstwa zachodnie, a Sowieci okazali się największymi zwycięzcami w tej wojnie. W 1944 r. Armia Czerwona tu nad Wisłą była parę kroków od granicy niemieckiej. Mogliby w każdej chwili wkroczyć do Niemiec. Wojska zachodnie, walczące w Normandii, były od Niemiec kilka tysięcy kilometrów. Nie było równowagi pomiędzy Zachodem i Wschodem. I nie chodzi tylko o wojska. Sowieci wygrywali walkę o elementarne informacje. Tak też było z informacjami o Powstaniu. Sowieci zarzucali Polakom, że nie współpracowali z Armią Czerwoną. A czy Armia Czerwona próbowała współpracować z Polakami? Nie. Powstańcy chcieli rozmawiać z Rokossowskim o współpracy. Wysyłano w eter zapytania: "Gdzie jesteście? Jak można pomóc?", jednak Rokossowski w ogóle nie odpowiadał.

Absurd całej tej sytuacji dobrze oddaje historia kabla telefonicznego przechodzącego pod Wisłą na Pragę. Powstańcy widzieli, że Niemcy cofając się zniszczyli stację telefoniczną, ale kabel pozostał, gdyż nie mogli go przeciąć. Aby powiedzeć Sowietom, gdzie ten kabel się znajduje, aby można było podłączyć telefon polowy i rozmawiać normalnie, powstańcy musieli porozumieć się z rządem polskim w Londynie, a ten z rządem brytyjskim, gdyż sam nie utrzymywał stosunków z ambasadą sowiecką. Brytyjczycy musieli tę wiadomość przekazać ambasadzie sowieckiej, a ta musiała skontaktować się z Moskwą i stąd informacja została przesłana do Rokossowskiego. A jednak w historii zapisało się, że to Polacy nie chcieli współpracować z Armią Czerwoną, choć było odwrotnie.

No tak, ale ostatecznie powstanie było w pewnym sensie wymierzone również w Rosjan. Polacy nie chcieli przyjmować Rosjan jako swoich wybawicieli z rąk niemieckich.

Polacy myśleli podobnie jak Francuzi, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że francuski ruch oporu jest za słaby, żeby samodzielnie mógł wyzwolić Paryż. Wiedzieli, że będzie im potrzebna pomoc Amerykanów. Ale Ameryka nie chciała opanować Francji. W Paryżu wybuchło powstanie. Amerykanie posłali tam kilka dywizji Francuzów z wojsk amerykańskich i wyzwolili miasto. Czy to było trudne?

Nie, a jednak to inna sytuacja. Amerykanie udzielili Francji pomocy jako jej sojusznicy. Rosjanie natomiast mieli zgoła inne dążenia niż warszawscy powstańcy.

Ciekawe jest jednak to, że mało kto na Zachodzie myślał, że Polacy mają takie samo prawo jak Francuzi. Brytyjczycy czy Amerykanie nie rozmawiali o tym z Sowietami. Było przyjęte, że strefa wschodnia jest w rękach Sowietów i nie wolno tego ruszać.

Więc już z góry Polacy byli inaczej traktowani?

Tak, i do końca o tym nie wiedzieli, i do końca mieli nadzieję. Czuli się równoprawnymi sojusznikami w tej koalicji.

Jak więc sens Powstania jest rozumiany na Zachodzie?

Myślę, że informacja o nim jest bardzo skromna. Przez pięćdziesiąt lat prawie o nim nie mówiono. Dopiero sześćdziesiąta rocznica miała wielki oddźwięk - pięćdziesiąta nie. Przepływ informacji był uzależniony od polityki sowieckiej. Więcej mówiło się o Powstaniu zaraz po wojnie. Wydano wtedy sporo książek, jeszcze wielu Polaków było w Londynie. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mieliśmy do czynienia z zalewem informacji o Holokauście. Większość ludzi, którzy wiedzieli, że było powstanie w Warszawie, myślała, że to było powstanie w getcie. Nie wiedzieli, że powstania były dwa. Zlewały się w jedno - do tego stopnia, że około dziesięciu lat temu pewien kanał amerykański prezentował miniserial Powstanie w Getcie, w której użyto obrazów i filmów z powstania z roku 1944.

Z czego to wynikało?

Jeszcze tego nie zbadałem, choć sprawa jest skandaliczna. Przecież taki serial miał konsultantów historycznych. To się już nie powtarza. Po sześćdziesiątej rocznicy dla wielu ludzi w Ameryce wiadomość o Powstaniu w Polsce w 1944 roku była rewelacją. Przypuszczam, że człowiek wychowany w latach siedemdziesiątych-osiemdziesiątych o Powstaniu nie słyszał - ale jego ojciec czy dziadek zaraz po wojnie prawdopodobnie tak.


Prof. Norman Davies - angielski historyk, wykładał w School of Slavonic and East European Studies Uniwersytetu w Londynie, a także na uczelniach w Stanach Zjednoczonych, Japonii, doktor honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, znany ze swego szczególnego zainteresowania historią Polski i ceniony za wkład w jej popularyzację poza granicami kraju, autor m. in. książek Europa, Wyspy, Boże igrzysko, Powstanie ‘44.

K. G.

Zdjęcie: Żołnierze "Batalionu Czata 49" wyciągający z zasobników pochodzących ze zrzutów lotnicznych granatniki PIAT, Wikimedia Commons, CC BY-SA.



O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski.







POLECAMY TAKŻE: